Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Salma Hayek o swoim nowym filmie: Szydzimy na ekranie z poprawności politycznej i rzeczy, które uwierały ludzi w czasie domowej izolacji

Tomasz Wolerski
Salma Hayek i Antonio Banderas na planie filmu "Bodyguard i żona zawodowca" (oryg. "The Hitman's Wife's Bodyguard")
Salma Hayek i Antonio Banderas na planie filmu "Bodyguard i żona zawodowca" (oryg. "The Hitman's Wife's Bodyguard") SplashNews.com/East News
Salma Hayek opowiada nam w wywiadzie o swoim nowym filmie „Bodyguard i żona zawodowca”. - Wydaje mi się, że to faktycznie dobry film, żeby wyciągnąć ludzi z izolacji i samoizolacji. To lekka komedia akcji, która nie bierze siebie zbyt poważnie. Szydzimy na ekranie z poprawności politycznej i różnych rzeczy, które uwierały ludzi zamkniętych miesiącami we własnych domach - mówi Salma Hayek.

Jak wyglądała współpraca z Samuelem L. Jacksonem i Ryanem Reynoldsem na planie filmu „Bodyguard i żona zawodowca”?

Gdy obserwowałam ich przy pracy, czułam się onieśmielona. Są niesamowicie zabawni, mili i szczodrzy. Prawdziwi dżentelmeni. Natomiast podchodzą do pracy bardzo poważnie, nie znam bardziej profesjonalnych aktorów. Gdy improwizowaliśmy na planie „Bodyguarda i żony zawodowca”, w trakcie sceny dawali z siebie absolutnie wszystko, jednakże pomiędzy kolejnymi ujęciami nie było miejsca na rozluźnienie i poklepywanie się po plecach. Po zakończeniu pracy wszyscy się chichraliśmy jak małe dzieci, ale między ujęciami - cisza, spokój, pełen profesjonalizm. Gdy graliśmy według słów scenariusza, żaden z nich nie zapomniał choćby jednej linijki tekstu. Bardzo imponowali mi swoim przygotowaniem i zrozumieniem postaci. Doskonale rozumieli, jaki film kręcą - i w jaki sposób go kręcą. Wiedzieli też, co najlepiej im wychodzi, czego powinni unikać. Improwizowanie u ich boku było wprost cudowne.

Jak to wyglądało od środka?

Sam i Ryan mają inne poczucie humoru i zupełnie inaczej podchodzą do improwizacji, ale zawsze chętnie otwierają się na innych. Co ciekawe, jedyną osobą, która śmiała się głośno na planie w chwilach improwizacyjnej wolnoamerykanki, był reżyser Patrick Hughes. Nie przesadzam, nie potrafił zachować powagi! Mimo to ani Sam, ani Ryan nie dali się wybić z koncentracji. Potem wszyscy się śmiali, ale w trakcie zdjęć pełne skupienie. Miałam przyjemność pracować na planach, gdzie śmialiśmy się cały czas między ujęciami, ale tu było zupełnie inaczej. Obserwowanie ich było przyjemnością. Pracuję już trochę w tym zawodzie i dawno nie czułam takiej frajdy, oglądając kolegów z planu. Ryan jest bardziej zorganizowany w tym, jak improwizuje - nawet jeśli improwizowaliśmy, mieliśmy nakreślone pewne ramy, w jakich mieliśmy się trzymać, żeby podkreślić założenia danej sceny: co trzeba przekazać, co podkręcić dowcipem, itd. Z kolei Sam idzie na żywioł. Nigdy nie wiesz, co, jak i kiedy się stanie, gdy z nim improwizujesz. Bywa, że przestaje na ciebie reagować i czeka na twoją reakcję. Albo ty czekasz na jego reakcję, a jemu wystarczy jedno zdanie, żeby rozłożyć cię na łopatki. Ogólnie rzecz biorąc, gdy grasz z Samem, często reakcja jest ważniejsza od słów. Czasem patrzy na ciebie w sposób, który zdaje się nie mieć nic wspólnego ze sceną, a ty musisz wydusić z siebie jakąś reakcję, a wcześniej instynktownie zrozumieć, o co mu chodzi, w jakim kierunku chce to poprowadzić.

„Bodyguard i żona zawodowca” to doskonały przykład rosnącej różnorodności w kinie. W filmach akcji pojawia się coraz więcej silnych postaci kobiecych. Było takich kilka w przeszłości, ale to jednak wyjątki od reguły. Co o tym sądzisz, i czy uważasz, że brakuje takich postaci w innych gatunkach?

Muszę uważać, co mówię, bo nie chcę, żeby ktoś opacznie mnie zrozumiał. Oczywiste jest, że w tym kontekście czeka nas jeszcze dużo pracy, ale cieszy mnie szybkość, z jaką w ostatnich latach kobiety wywalczyły sobie nowe miejsca zarówno przed, jak i za kamerą. Wiem, że powinno być więcej kobiet reżyserek, wiem, że powinno być więcej kobiet w innych zawodach filmowych, ale prawda jest taka, że jako aktywistka walcząca o różne sprawy od ponad dwudziestu pięciu lat wiem, że takie zmiany wymagają dużo czasu. W kontekście kobiet coś nagle pękło i skierowało branżę na właściwe tory. Sądzę, że ta jedna zmiana przyniosła wiele mniejszych zmian. Że coraz więcej osób zaczyna rozumieć, że warto inwestować w filmową różnorodność, właśnie za sprawą małej rewolucji, która wydarzyła się w postrzeganiu kobiet w tej branży. To wciąż rozwojowa kwestia. Nie chcę ciągnąć tego dalej, bo moje słowa zostaną wyrwane z kontekstu. Chcę tylko podkreślić, że z uwagą i nadzieją obserwuję zachodzące zmiany. Bez agresji czy negatywnych emocji, tych miałam zbyt wiele w życiu. Chciałabym przede wszystkim, żeby coraz więcej osób rozumiało, o jakiej stawce mówimy, ale do tego trzeba czasu i zaangażowania mnóstwa ludzi.

Opowiadałaś o Samie i Ryanie, ale zagrałaś też ponownie z Antonio Banderasem, z którym przyjaźnisz się od wielu lat. Zaczynaliście w Hollywood w podobnym okresie. Opowiesz o tej relacji?

Jesteśmy przyjaciółmi już od ponad dwudziestu lat. Utrzymujemy nieprzerwanie kontakt. On jest dla mnie niczym członek rodziny. Świetnie dogaduje się z moim mężem, a ja świetnie dogaduję się z jego obecną dziewczyną, byłą żoną i dziećmi. To nie jest tak, że spotkaliśmy się na planie „Bodyguarda…” po latach rozłąki. Pracujemy znowu razem i to jest fantastyczne, ale w życiu osobistym cały czas utrzymujemy kontakt. Zabawne jest, że często przechodzimy automatycznie na język hiszpański, który jest bardziej temperamentny, ostry, żywy. Gdyby ktoś nas podsłuchał na planie „Bodyguarda…”, mógłby pomyśleć, że się zaraz pozabijamy. A to bardziej przyjazne sprzeczki, trochę jak siostry z bratem.

Jaki jest Banderas na planie?

Antonio jest pełen dramatyzmu, o wiele bardziej niż ja, co przenika do jego wypowiedzi. Często dochodziło do zabawnych sytuacji, że my się przekomarzaliśmy, a ktoś przechodzący obok pytał przezornie, czy wszystko w porządku. Zdarza się też, że narzekamy na różne rzeczy, a dla zewnętrznego ucha może to brzmieć jak intensywna sprzeczka. Myślę, że jeśli ktoś się do tego przyzwyczai, może mieć z nas niezły ubaw. Gdy gramy z kimś, kogo nie znamy, powinniśmy trochę się uspokoić i opanować, ale my jeszcze bardziej się nakręcamy - „Nie chcę tego tak robić!”, „Nie graj w taki sposób!”, „Nie mów mi, jak mam do tego podejść!”. Taka to nasza relacja, gwałtowna, intensywna, ale tak naprawdę zabawna i cudownie przyjacielska. Cieszę się z wielu powodów, że Antonio zagrał w „Bodyguardzie…”, a najbardziej z tego, że nasze wspólne filmy odnoszą zawsze sukcesy w kinach. Gdy dowiedziałam się, że zagra w „Bodyguardzie i żonie zawodowca”, byłam w siódmym niebie.

„Bodyguard i żona zawodowca” to jedna z pierwszych wysokobudżetowych produkcji, która trafiła do kin po pandemicznych lockdownach. Jak się z tym czujesz?

Czuję się zdenerwowana. Naprawdę. To dla mnie nowe uczucie. Mam nadzieję, że jak najwięcej osób pójdzie na nasz film do kin, z drugiej strony nie mogę przestać myśleć o tym, że ktoś może umrzeć na seansie „Bodyguarda…”. Zupełnie szalona perspektywa, wiem, ale wydaje mi się, że to faktycznie dobry film, żeby wyciągnąć ludzi z izolacji i samoizolacji. To znakomita rozrywka. Lekka komedia akcji, która nie bierze siebie zbyt poważnie. Szydzimy na ekranie z poprawności politycznej i różnych rzeczy, które uwierały ludzi zamkniętych miesiącami we własnych domach. To idealny film na beztroski wypad do kina, żeby trochę się pośmiać i porządnie rozerwać. Warto pamiętać, że „Bodyguard…” to nie tylko akcja i przemoc, ale również śmiech i mnóstwo rzeczy, z którymi widzowie będą potrafili się utożsamić. Uważam, że niewiele filmów akcji ma w sobie tyle serca. Oryginalne, nieprzewidywalne i po prostu fajne kino.

Grasz kobietę silną i dość zwariowaną, która intensywnie przeklina. Wiesz może, ile razy powiedziałaś słowo „sku#$%syn”? Było w tym coś wyzwalającego?

Pewnie, że było! Starałam się tak w ogóle rywalizować z Samem. Wyzwałam go na pojedynek na bluzgi. Nie w całej karierze, tylko w tym jednym konkretnym filmie. Przyjął moje wyzwanie, a ja miałam tę przewagę, że klęłam w dwóch różnych językach. Na początku próbowałam liczyć wszystkie przekleństwa, ale w pewnym momencie przerwałam. Jeśli uda ci się policzyć, daj znać, czy przebiłam Sama pod względem liczby wypowiedzianych bluzgów. Będę mogła napawać się wygraną. Ale jeśli nie byłam od niego lepsza, nie mów mi, nie chcę wiedzieć!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Salma Hayek o swoim nowym filmie: Szydzimy na ekranie z poprawności politycznej i rzeczy, które uwierały ludzi w czasie domowej izolacji - Portal i.pl