Ze szkoleniowcem Korony Ryszardem Tarasiewiczem, który w ubiegłym sezonie prowadził Zawiszę, rozmawiałem telefonicznie w czwartek po południu.
Gratuluję tych 10 punktów w czterech ostatnich meczach. Rok temu z Zawiszą też było podobnie: słaby start, a potem już znacznie lepiej. Czy u Pana to taka prawidłowość?
Dziękuję, ale wielu trenerów nie chciałoby takiej prawidłowości, woleliby uniknąć takich kłopotów na starcie. Ja też. Bo to nie jest komfortowa sytuacja, ani przyjemne dla wszystkich w klubie, trenera, zawodników. Oby to było ostatni raz.
Czym Pan wytłumaczy, że zespół Korony zaczął nagle punktować. Dotarł się?
Każdy trener ma swoją wizję prowadzenia zespołu, stylu gry drużyny. I potrzebuje troszkę czasu, żeby to zaczęło funkcjonować. My też go potrzebowaliśmy. Nie zawsze to zaskoczy, bo komuś może zabraknąć cierpliwości, ale nam się na razie - odpukać! - udaje. Te przerwy reprezentacyjne były dla nas zbawienne, bo mogliśmy się w nich troszkę podbudować pod względem motorycznym. Na początku sezonu mieliśmy duże zaległości. A to jest baza do wszystkiego tego, co można później pokazać na boisku od strony piłkarskiej.
Przegrał Pan z Koroną na inaugurację sezonu w Bydgoszczy 0:2. Może Pan powiedzieć dlaczego wtedy nie wyszło?
Z tego co pamiętam i pan chyba też, to był typowy mecz na 0:0. Dwa indywidualne błędy w końcówce meczu kosztowały nas stratę punktów, a na pewno jednego. Spotkanie niezbyt ciekawe, przez większość czasu raczej rozgrywane w środkowej strefie. Mało sytuacji bramkowych, bardziej się zanosiło na 0:0. Zawisza miał dwie sytuacje i skończyło się, jak się skończyło.
Mógłby Pan powiedzieć o plusach swojego zespołu? Co decyduje, że zespół wygląda tak jak teraz?
Nie mam nic do ukrycia, bo jak gra Korona, każdy widzi i może sobie sam ocenić. W tych ostatnich meczach, w których punktowaliśmy, to przede wszystkim wygrała nasza dobra organizacja gry, dyscyplina, która bierze się z dobrej dyspozycji motorycznej, o której mówiłem wcześniej. Można to porównać do analogicznego okresu w Zawiszy. Z ta różnicą, że wtedy moi piłkarze wyglądali lepiej niż ci na początku w Kielcach.
Zapytam o atmosferę, bo chyba ona buduje zespół? Był taki moment, kiedy mówiło się, że Tarasiewicz, to chyba nieporozumienie w Koronie, ale piłkarze stanęli w Pana obronie i wzięli to całe zło na siebie...
Jest to na pewno bardzo sympatyczna sprawa dla trenera. Zawodnicy wiedzieli, że ten nieudany początek, to nie tylko wina sztabu szkoleniowego. Kolokwialnie mówiąc nie wariowaliśmy, nie wywracaliśmy wszystkiego do góry nogami. Cały czas mieliśmy i mamy dla siebie szacunek, ale nie przypuszczaliśmy, że to tak długo potrwa, to wychodzenie na prostą.
Zawisza zdobył tylko siedem punktów, zajmuje ostatnie miejsce. Jak Pan to widzi z Kielc i jak może wyglądać sobotni mecz?
Ja już mówiłem w tygodniu do moich zawodników, że Zawisza ma dobrych piłkarzy, a gra jest na pewno lepsza od wyników i miejsca w tabeli. Brakuje im troszkę zaufania do siebie. Jest ta spirala porażek, to też nie pomaga. Musiałem o tym wszystkim wspomnieć, żeby nie wkradło się jakieś samouspokojenie. Choć na razie nie mamy ku temu powodów, żeby po kilku meczach uważać się za czołówkę ekstraklasy. Znamy swoje miejsce w szeregu i wiemy dzięki jakim atutom zdobyliśmy w tych ostatnich meczach 10 punktów. Nie będzie to łatwe spotkanie dla Korony, z Zawiszą czeka nas walka, ale tak było też w poprzednich meczach.