Wiem, wiem, że niczym nas nie zaskoczyli. Że właściwie zanim otworzyli usta, już wiedzieliśmy, co nam mądrego powiedzą. Czym będą straszyć, czym wabić, a czym wzruszać lud polski.
Wiem, że zapamiętamy z tej kampanii głównie chwyty magików od PR, śmigające po kraju busy, paprykarza i internetowe wygłupy co dziwaczniejszych kandydatów, a to wyjących w stylu Nergala, a to rozdziewających się uroczo aż po biustonosz. Ale mimo to warto głosować. Nie tylko dlatego, że tak naprawdę jedynie wtedy mamy prawo do narzekania.<!** reklama>
Cóż, to nie była elektryzująca kampania, bo zabrakło choćby punktu kulminacyjnego, czyli debaty głównych mocarzy. Mieliśmy jedynie zapasy harcowników, ale tego nikt nie bierze poważnie, pewnie poza samymi harcownikami... Pierwsza część wyścigu była, jak zwykle, festiwalem obietnic i czarów, druga mobilizowaniem elektoratów demonami najróżniejszymi. No, może pojawiło się parę nowych strachów, do Niemców, gejów czy „krzyżowców” tym razem dołączyli jeszcze kibole. Owszem, mieliśmy też starcie różnych wizji państwa, ale przykryte gierkami, chwytami i grepsami. Ale w końcu to też nas nie zaskoczyło. Tak przecież dzisiaj wyglądają wybory.
<!** reklama>
I iść na nie trzeba, nawet jeśli zgrzytamy zębami. Bo to nieprawda, że odmowa skorzystania z prawa wyborczego też jest znamiennym gestem politycznym, jak przekonywał mnie ostatnio pewien pięknoduch. Wybory i tak się bez nas odbędą, tyle że Polskę poustawiają nam ci, którym się chciało. A to niekoniecznie muszą być sympatyczni jegomoście.
A jak poustawiają? Z tego, co pokazują rozchybotane w prognozach sondażownie, wynika, że czeka nas gorąca jesień, bo nic nie jest do końca jasne. I dobrze będzie nie mieć wtedy kaca, że nie chciało nam się ruszyć z domu.