Niektórzy myślą, że w weekend nauczą się techniki, że będą potem trzaskać deski na zamówienie i robić kasę. Ich malowidła są puste. Bo pisanie ikony to nie jest zwykłe malarstwo. To droga, która zaczyna się modlitwą i nigdy się nie kończy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 41065" sub="Na warsztaty ikonograficzne „Droga ikony” prowadzone u ojców jezuitów przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie trafiają ludzie, którzy poszukują prawdy o sobie i swoim miejscu w Kościele.">W dawnej Rusi pisanie ikon zarezerwowane było dla mnichów. Robili to klęcząc. Proces twórczy poprzedzały posty i modlitwa oczyszczająca. Wierzono, że Duch Święty wylewa się na ikonopiscę, prowadzi jego rękę i przenika deskę, na której powstać ma wizerunek świętej osoby. Tak wymodlone malowidło przestaje być zwykłym obrazem. Staje się świadectwem mistycznej relacji ikonnika ze Stwórcą i dowodem namacalnej obecności samego Boga.
Dziś takiego podejścia do pisania ikon można nauczyć się w Polsce w trzech miejscach. W Policealnym Studium Ikonograficznym w Bielsku Podlaskim, prowadzonym przez ks. mitrata Leoncjusza Tofiluka albo na warsztatach organizowanych przez osoby świeckie i przedstawicieli Kościoła katolickiego w Krakowie i Warszawie.
Zetknięcie z prawdziwą ikoną
Mateusz Środoń, szczupły, w delikatnych okularkach, obdarzony smukłymi palcami i twarzą o subtelnych rysach - zwłaszcza kiedy tłumacząc teologię ikony wznosi oczy ku górze - przypomina świętego z obrazu. Mieszka w Warszawie. Jest grafikiem po krakowskiej ASP i absolwentem słynnej greckiej Szkoły Malarstwa Bizantyjskiego Świętej Metropolii Pireusu. Jeszcze na studiach w Polsce szukał łączności pomiędzy swoją religijnością a tym, czego się uczył w pracowni. I dotarł do ikony.
Po latach poszukiwań razem z przyjaciółmi wpadł na pomysł uruchomienia w Warszawie warsztatów pisania ikon. Od trzech lat do działającego na terenie zakonu dominikanów Studium Sztuki, Tradycji i Duchowości Chrześcijańskiego Wschodu garną się świeccy, marzący o pogłębieniu swojej duchowości i zetknięciu się z prawdziwą ikoną. Nauka trwa rok i kosztuje 600 złotych. Materiał podzielony jest na część praktyczną, polegającą na zajęciach z malarstwa oraz teorię, obejmującą wiedzę na temat Kościoła Wschodu i teologii ikony.
- Podstawy technologii drewna i techniki malarskie można opanować w kilka tygodni, ale to nie znaczy, że ktoś będzie umiał napisać ikonę - Bogusław Andres, wyraziste oczy, szczupła, ascetyczna twarz z zarostem; mógłby posłużyć jako model do obrazu o tematyce sakralnej. Jest doktorem inżynierem na wydziale technologii drewna w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i o drewnie wie wszystko. Wychował się na Pogórzu Przemyskim i - jak mówi - ikony towarzyszą mu od małego.
<!** reklama left>- Chodziłem z rodzicami do kościoła, w którym wisiały na ścianach ikony, bo wcześniej była to cerkiew. Im byłem starszy, tym bardziej intrygowały mnie wizerunki świętych z dzieciństwa. Czułem, że nie są to zwykłe święte obrazy. Tak trafiłem do Jadzi Denisiuk z Cisnej, gdzie po raz pierwszy zetknąłem się z warsztatem i techniką tempery jajowej. Potem było samokształcenie i w końcu warsztaty u jezuity Jacka Wróbla w Warszawie. Dziś je prowadzę - opowiada.
Trzecia Ręka Matki Bożej
Każdego roku ponad 60 osób na warsztatach u jezuitów i dominikanów próbuje w stolicy przejść przez ikonę. Do ikony garnie się cały przekrój społeczny. Licealiści, emeryci, studenci, naukowcy. Była już manikiurzystka, była szefowa zakładu kamieniarskiego i doktor matematyki. Jedni przychodzą tu jak na zwykłe zajęcia plastyczne w domu kultury, inni szukają czegoś głębszego. Niektórzy już na pierwszym spotkaniu w pracowni przeżywają szok, bo malowanie poprzedza modlitwa przed dwiema sczerniałymi ze starości ukraińskimi ikonami Chrystusa Pantokratora i Matki Boskiej Trójrękiej.
Jak głosi przypowieść, święty Jan Damasceński, który doznał uzdrowienia obciętej ręki przed obrazem Matki Bożej, w dowód wdzięczności nakleił na malowidło dłoń wykonaną ze srebra, która wygląda jak trzecia ręka. Tak powstał jeden z najpopularniejszych typów ikonograficznych. Dziś są ich setki.
- Naukę pisania ikony zaczynamy od ostrzeżenia: „Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie” - śmieje się Mateusz. I dodaje: - Można w tydzień nanieść warstwy farby na deskę, ale nie o to chodzi.
Uczestnicy warsztatów mają przez rok napisać jedną ikonę. Nikt ich nie goni. Na początku uczą się szkicowania postaci świętych zgodnie z kanonem. Najważniejsza jest twarz, bo na niej skupia się uwaga patrzącego. Oczy wielkie, spojrzenie skupione. Usta wąskie, pozbawione zmysłowości, czoło wysokie o lekkim zniekształceniu sugerującym przewagę myśli kontemplacyjnej. Cała postać ma emanować światłem, a oblicze świętego spokojem skłaniającym do modlitwy.
- Mają to przemodlić, przemyśleć i naszkicować. Każdemu dajemy czas na wejście w świat ikony. Na początku każdy myśli, że wszystkie ikony są jednakowe - mówi Bogusław Andres. Wierzy, że ludzie, którzy chcą nauczyć się malować świętych, przychodzą do niego z potrzeby serca.
- Zapraszamy tu ludzi do kontemplacyjnego spojrzenia na świat. Inaczej się patrzy, kiedy trzymasz ołówek w ręku - tłumaczy Mateusz Środoń. Nigdy nie wie, ile czasu zajmie mu napisanie ikony. Przed malowaniem zawsze stara się „doprowadzić do porządku”, bo, jak mówi: - To, co jest we mnie widać na ikonie.
Kiedy malował Chrystusa Miłosiernego i świętą Faustynę, czytał jej „Dzienniczek” i tam szukał natchnienia oraz wyciszenia. Często w czasie nanoszenia farb lub szkicowania powtarza modlitwę medytacyjną Kościoła Wschodniego: „Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną”. Jeden z jego mistrzów w Grecji nie mówił nic, tylko przed przystąpieniem do pracy czynił znak krzyża.
Jak twierdzi dominikanin, brat Mariusz, opiekujący się na terenie zakonu świeckimi ikonnikami, ikona staje się w Kościele katolickim coraz mocniej słyszalnym słowem.
- Nasze warsztaty przypominają momentami wspólnotę modlitewną. Ludzie pomagają sobie w kłopotach, odwiedzają się w czasie choroby, niektórzy doznają nawrócenia - wyjaśnia zakonnik.
Kilkaset złotych za deskę
Dawniej ikonami nie można było handlować. Ta forma zarobkowania traktowana była jako grzech. Dziś nawet najbardziej szanujący się ikonografowie przyjmują odpłatne zlecenia. Piszą dla kościołów, organizacji religijnych i prywatnych odbiorców. Ceny są bardzo zróżnicowane. Od kilkuset złotych za małą deskę z nieskomplikowanym przedstawieniem, do kilkudziesięciu tysięcy złotych za duże malowidła w świątyni.
Mateusz Środoń, zanim podejmie się zadania, zawsze rozmawia z osobą zamawiającą. Dlaczego ikona? Kim jest osoba, dla której się maluje?
- Ktoś chciał zamówić u mnie ikonę, bo usłyszał, że to dobra lokata kapitału - malarz podkreśla, że takich zleceń nie przyjmuje. - Ikona zawsze zaczyna się od potrzeby religijnej.
- Bo nie chodzi o malowanie, ale o zbliżenie się do Boga - wyznaje brat Mariusz.