Wzięła się ona stąd, że wcześniej skomentowałam na łamach „Expressu” poglądy radnego na temat pewnej kontrowersyjnej sprawy. I otóż bohater tego komentarza swój wpis rozpoczął od tego, że kiedyś był moim studentem i nie wspomina tego dobrze. Przypomniał najpierw, że „już wtedy nie było jakiegoś wielkiego uczucia między nami”, a później, że główną tego przyczyną był mój „mentorski ton” (co mi pozostało ponoć do dziś). Otóż... Sugerowałabym Pawłowi Bokiejowi, żeby sobie nie pochlebiał. Jestem dość bystra, na temat związków frazeologicznych pisałam pracę magisterską jeszcze zanim pan radny się urodził (więc rozumiem frazę „chemia między ludźmi”), ale zaręczam, że żadnych uczuć między nami być nie mogło.
Nie tylko dlatego, że przy tej różnicy wieku mogłyby być to jedynie uczucia macierzyńskie. Temperatury w relacjach zabrakło prawdopodobnie głównie dlatego, że po prostu student Bokiej nie wyróżniał się niczym specjalnym jako słuchacz „warsztatu dziennikarza prasowego”. Nauczyciel akademicki pewnie powinien być jak lekarz, zachowywać taką deprymującą wiedzę w tajemnicy, ale... Skoro ciągle, jeszcze blisko dziesięć lat po tych zajęciach, muszę tłumaczyć, że „mentor” to słownikowo również osoba legitymująca się dużym doświadczeniem, nauczyciel...
A zatem, moja postawa byłabyż nieuprawniona? Sprawdzę też w starych notatkach, czy Pan Bokiej uczestniczył w zajęciach dotyczących publicystyki - czy zaliczył zasady pisania felietonów i komentarzy. Nie po to, by utwierdzić się, że słabo sobie radzi z ich konwencją. Po to, by zrozumieć dalszą część jego wypowiedzi - tę, którą trzeba już (w odróżnieniu od osobistych wycieczek) potraktować poważnie. To, jak ciągle brnie w ryzykowne tezy na temat wydatków „dekomunizacyjnych”. I to, jak radośnie kpi z statusu „Expressu”. A może to tylko fejsbukowa stylistyka, która nie jest mi, starej dziennikarce, zbyt bliska?
PS. A „naprawdę” pisze się naprawdę razem, Panie Radny. Ups! Znowu „mentorzę”, ale i na studiach, i w dorosłym życiu, w PISaniu - szacunek dla języka przede wszystkim.