<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Pan Albert padł, czym zresztą nikogo specjalnie nie zaskoczył. To przecież część zawodu boksera, szczególnie na dorobku. Teraz pozostaje pytanie, czy pan Albert wstanie. Bo mozolne dźwiganie się z upadku i ponowne wdrapywanie na szczyt to przecież jeden z ciekawszych motywów kultury masowej. Problem w tym, że czasami robi się z tego wzniosły hymn, ale czasami groteska.
Weekendową walkę naszego Alberta Sosnowskiego z jednym z braci Kliczków na wielkim stadionie spokojnie traktować możemy jak gigantyczne popkulturalnie szoł z udziałem wszechświatowego gwiazdora i lokalnego celebryty w roli drugoplanowej. Nasz Albert tą porażką specjalnych szkód wizerunkowych sobie nie narobił, więc czekamy na ciąg dalszy. Zresztą boks to akurat kategoria szczególna - Andrzej Gołota z upadania uczynił przecież wręcz sztukę. Co rusz dostawał łomot i co rusz wracał, czarując te tysiące rodaków, które zarywały noce, żeby zobaczyć kolejny superupadek. Facetem z drugiego sportowego bieguna jest Adam Małysz - żaden słabszy moment nie zasłoni jego gwiazdy. Jest ikoną i musiałby wyczyniać cudeńka, by zasłużyć na miano antywzorca. Ale to w sporcie rzadkość, na przykład nasi piłkarze celebryci mogą tylko marzyć o takim statusie.
Oczywiście, w kulturze pop historia upadania dotyczy nie tylko gwiazd sportu. Lubimy po prostu oglądać, jak nasi idole stają się bardziej ludzcy, gdy los daje im klapsa. I obserwować, czy w tabloidach dostaną gębę antyidoli i będziemy kibicować kolejnym rewelacjom o ich staczaniu się. Czy skazani zostaną - jak Violetta Villas - na role dziwolągów, czy też zyskają szansę na drugie życie. Bo oczywiście w kulturze nastawionej na sukces porażka to wyjątkowo twardy orzecz do zgryzienia. Ale losy różnych magików pokazują, że zgryźć się go da. I to niezależnie od tego, czy porażka to tylko przegrana w jakimś pieśniaczym wyścigu ludzi znanych z tego, że są znani, czy też wynik życiowej tragedii.
<!** reklama>Przedziwnym przykładem naszego życia gwiazdorskiego jest Gołota sceny i estrady, czyli Natasza Urbańska, której ciągle - i gdy śpiewa, i gdy tańczy, i gdy robi cokolwiek - ktoś wchodzi w drogę i kradnie sukces tuż przed metą. I nawet z tymi swoimi kolejnymi przegranymi zrobiła się jakaś taka strawniejsza dla publiki... No ale to zupełnie inna sprawa niż gwiazdy wpadające w tarapaty ze względu na używki, że wspomnieć ostatnio Ilonę Felicjańską czy Tomasza Stockingera.
Oczywiście specyficzne przegrane dotyczą politycznych celebrytów, którzy karierę budują w dużej mierze na medialnych szołach. Mamy tu jednak szczególną plecionkę: osobiste talenty popkulturalne i strategia PR splatają się z sytuacją polityczną. Gdzież są dzisiaj ci piękni młodziankowie Giertycha i cud-pannice Leppera? Pani Sandra i pan Bosak tańcowali przecież nawet z gwiazdami. Dziś pewnie z trudem poznalibyśmy ich na ulicy. Cóż, taki los, jakie partie.