Wynika z tego, że inteligentne i ostrożne szczury można pokonać. Pytanie: w jakim zakresie? W zakresie zamkniętego ścianami i drzwiami bloku, z wyizolowaną piwnicą, jak się przekonałem, można szczurów się pozbyć. Ale w skali dużego miasta, czy nawet dzielnicy miasta, wydaje się to nierealne.
Doświadczony fachowiec, deratyzator, zdradza, ile trzeba zachodu, by szczury zatruć: „Żyją stadnie, więc należy zwabić całe stado i zdobyć jego zaufanie. W tym celu w jedno miejsce podrzuca się im jedzenie, np. rybę wędzoną, kaszankę podsmażaną. Kiedy już dobrze poznają miejsce karmienia, dopiero wtedy do jedzenia wrzuca się im truciznę. Czasami trwa to ponad miesiąc”.
Słyszą państwo? Ponad miesiąc dokarmia się szczury wędzoną rybą i podsmażaną kaszanką, by wreszcie je otruć. I należy zlikwidować całe stado, bo jeden zdechły przedwcześnie szczur przepłoszy pozostałe i cała akcja na nic.
Zastanawiam się, ile też szczurów może żyć w Bydgoszczy i ile stad one tworzą. Domyślam się, że obie te liczby mogą iść w tysiące, bo przecież Bydgoszcz stwarza szczurom idealne warunki. Przepływająca przez środek miasta Brda daje szczurom pić, a mieszkający wzdłuż rzeki ludzie dają im jeść. Nic tego nie zmieni. Szczury były, są i będą w Bydgoszczy, tak samo jak były, są i będą nad Sekwaną w Paryżu czy nad Wełtawą w Pradze. Nie poradzi sobie z nimi nawet genialny szczurołap.
Szczury, jak sądzę,sensownie można zwalczaćw konkretnychbudynkach, a niew całej Bydgoszczy.
Chyba, że znajdziemy tego z średniowiecznej niemieckiej legendy. Otóż w dolnosaksońskim miasteczku Hameln w XIII wieku z plagą szczurów miał rozprawić się wynajęty… flecista. Wabił gryzonie nie kaszanką czy rybą, lecz muzyką. Jego gra miała się tak im spodobać, że niczym zahipnotyzowane wyszły za flecistą w miasteczka i dały się utopić w Wezerze.
Bydgoskich urzędników gotowych rozpocząć poszukiwania flecisty (wszak mamy świetnie prosperującą Akademię Muzyczną) trzeba tylko uprzedzić, by muzykowi sowicie i terminowo zapłacili. Mieszkańcy Hameln tego nie zrobili i gorzko pożałowali. Oszukany flecista jeszcze raz złapał za instrument i tym razem wyprowadził z miasteczka w nieznane wszystkie tamtejsze dzieci.
Wróćmy do bydgoskiej rzeczywistości. A w niej dowiaduję się, że miasto walczy ze szczurami i w ramach tej walki wystawiło 23 karmniki pułapki. Dziesięć z nich znajduje się w okolicy Starego Portu i kwietników na placu Teatralnym, siedem w pobliżu Balatonu na Bartodziejach, a sześć w parku Kazimierza Wielkiego.
Zwróćmy uwagę, że są to wszystko otwarte przestrzenie, które mogą być penetrowane (i najpewniej są) przez wiele stad szczurów. Nie da się też do jednej pułapki zwabić całego stada, co najwyżej pojedyncze osobniki. Zgodnie z wyjaśnieniami doświadczonego deratyzatora, gdy szczury zobaczą, że któryś z towarzyszy wpadł w pułapkę i w niej skonał, to będą omijały zdradziecki karmnik niczym zarazę.
Wniosek z tego, że informacje o walce miasta ze szczurami to wyłącznie przekaz propagandowy i dobrze, że pułapek wystawiono tylko 23, bo w ten sposób marnuje się stosunkowo niewiele publicznych pieniędzy. A szczury, jak sądzę, sensownie można zwalczać w konkretnych budynkach, a nie w całym mieście.