Toruńskie schronisko przy ul. Przybyszewskiego to miejsce, gdzie dach nad głową znajdują porzucone, skrzywdzone i niechciane zwierzęta. Wiele z nich doznało bólu od ludzi, którzy przecież winni są im szacunek. Wiele usychało z tęsknoty, bo ich właściciele odeszli z tego świata. Inne nigdy nie zaznały miłości, bo na ich narodziny nikt nie czekał.
Jak pies z kotem
- Ten los podzieliły zapewne cztery kocięta, które w czwartek rano znaleźliśmy pod wiatą schroniska, gdzie gromadzimy makulaturę - mówi Agnieszka Szarecka, kierowniczka toruńskiego przytuliska. - Ktoś włożył je do siatkowego worka po warzywach i szczelnie zawiązał, potem zapakował w materiałową, zieloną torbę i nam podrzucił. Na takie zachowania po prostu brakuje słów.
Czytaj też: Próba przemytu narkotyków dla Dawida W. oskarżonego o zabójstwo na Gagarina
Podobną historię ma za sobą Rubik, piękny dorosły kocur, którego wraz z dziewiątką kociąt zapakowano do kilku worków i podrzucono na prywatną posesję w Toruniu. Zwierzaki były chore i zarobaczone. Sam Rubik panicznie bał się ludzi, ale ciężka praca schroniskowych wolontariuszy sprawiła, że się oswoił. Co więcej, wielu osieroconym kotkom służył jako przybrany starszy brat. Dziś ma dom. Spodobał się ludziom, którzy byli gotowi powalczyć o zaufanie tak trudnego kota.
Opowieść o Chochołku i Lei brzmi jak bajka. On, około 15 letni kudłaty psiak, zasłużył na swoje imię. Sierść miał całą w słomie, bo mieszkał w oborze razem ze zwierzętami gospodarskimi. Leia została znaleziona w jednym z ogródków letnich na starówce. Jedna z jej łap była zmiażdżona i wymagała amputacji. Oba stworzenia adoptowali Paulina i Bartosz Głos.
- Chochołka zobaczyliśmy na stronie internetowej schroniska i od razu wiedzieliśmy, że będzie nasz. Do towarzystwa wybraliśmy mu Leię, bo zrobiło się nam jej żal - opowiada pani Paulina. - Od początku liczyliśmy się z tym, że zwierzaki są chore, że trzeba będzie je leczyć. Dziś stan Chochołka jest bardzo dobry i świetnie dogaduje się ze swoją kocią przyjaciółką. Nagrodą dla nas jest ich miłość i oddanie oraz to, że widzimy, jak bardzo im dobrze.
Amorek w lesie
Okrucieństwo, którego właściciel dopuścił się wobec małego Amorka, ciężko wręcz opisać. Psiak został znaleziony w lesie w Złejwsi Małej. Był zapakowany w worek jutowy, który obwiązano mu drutem wokół szyi. Wystawała tylko głowa. Gdy trafił do schroniska, był wycieńczony i chory. Nie wiadomo było, czy rany spowodowane przez drut się wygoją i czy pies w ogóle przeżyje. Amorek trafił jednak na Julię Gray, która pracowała w schronisku jako wolontariuszka.
- Wcale nie planowałam brać psa. To było spontaniczne: gdy go zobaczyłam, to od razu wiedziałam, że ten albo żaden - opowiada Julia Gray. - Odwiedzałam go regularnie przez kilka miesięcy czekając, aż będę mogła go adoptować. Teraz jesteśmy praktycznie nierozłączni, a po Amorku nie widać nawet śladu traumy, którą ma za sobą.
Przeczytaj także: Lista szpitali, które zakwalifikowały się do sieci
Sprawą Amorka zajęła się policja. Jego oprawcy nie udało się, niestety, ustalić.
Mroźną zimą 2016 roku w Kończewicach znaleziony został pies, który wpadł pod pociąg.
- Był ledwie żywy, stracił przednią łapę. Przetrwał chyba tylko dlatego, że mróz spowolnił upływ krwi - mówi Agnieszka Szarecka. - Nazwaliśmy go roboczo Toru. Przeżył i znalazł nowy dom. Dla właścicieli nie było problemem, że nie ma łapy.
Kiedy pan odchodzi
Dramatycznie brzmi też historia Enio, którego przywieziono do schroniska z terenu gminy Czernikowo. Pies miał strzaskaną głowę i wypłynęło mu lewe oko. Wyglądało tak, jakby ktoś go uderzył z wielką siłą. Enia uratowali schroniskowi weterynarze, a potem znaleźli się ludzie, którym brak oka wcale nie przeszkadzał. Dziś jest szczęśliwy wśród kochających go osób.
Swoje dramaty przeżywają też koty. Pięknie opowiada o nich Hortensja, wolontariuszka w schronisku. Doskonale pamięta 12-letnią kotkę Sonkę, która trafiła do przytuliska po śmierci swojej właścicielki.
- Z początku była bardzo wystraszona, nie przejawiała żadnej aktywności, siedziała w jednym miejscu, nie jadła i załatwiała się pod siebie. Musieliśmy ją karmić dożylnie - opowiada Hortensja. - Kiedy już się wydawało, że znalazła dom, znów przyszło nieszczęście. Ludzie, którzy ją wzięli nie dali jej żadnej szansy. Oddali Sonkę po dobie, bo nie jadła i brudziła. Na szczęście później znaleźli bardziej cierpliwi właściciele.
Na adopcję w schronisku czeka teraz Astor, piękny pies, który trafił tam z oskalpowaną łapą. Jest w coraz lepszej kondycji.
Zobacz także: