<!** Image 2 align=none alt="Image 167732" sub="W Inowrocławiu bankomatów nie ma już na osiedlu Nowym, Piastowskim
i w Mątwach. Nigdzie nie opłacało się ich utrzymywać / Fot. Internet">Liczne bankomaty zwykłem nazywać „ścianami płaczu”. Nigdy nie mogę bowiem powstrzymać łez, gdy wkładam w nie plastikową kartę, chcę wyciągnąć kilkaset złotych, a na ekranie pojawia się informacja: „Brak wystarczających środków na koncie. Zmień kwotę lub wciśnij Anuluj”. I nawet jak zmieniam podając coraz mniejsze kwoty, ten napis nie chce zniknąć. Szczególnie spotyka mnie to pod koniec miesiąca. Tym razem też się popłakałem. Ale nie dlatego, że zobaczyłem znowu ten smutny komunikat, tylko dlatego, że w ogóle monitora nie było. A mówię o bankomacie przy ul. Łokietka. Jedynym na całe osiedle Piastowskie w Inowrocławiu, który ostatnio przestał obsługiwać klientów. Tak się bowiem składa, że dość często z niego korzystałem. Zresztą nie tylko ja. Za każdym razem, gdy się przy nim pojawiałem, nawet zimą o 6 rano, kiedy panują jeszcze egipskie ciemności, tam zawsze był ktoś, przez kogo musiałem stać w kolejce.
<!** reklama>Niestety, biznes rządzi się swoimi prawami. Szczególnie jeśli w grę wchodzą pieniądze. A kto dzisiaj lepiej się na nich zna jeśli nie banki? Nieważne więc, że 15-tysięczne osiedle nie ma bankomatu (najbliższy jest przy ul. Andrzeja, a później dopiero w centrum). Ważne, że bilans nie wychodzi na zero, a więc nie ma innej rady, jak bankomat wyłączyć, a później przyjechać, wymontować ze ściany, załadować go na samochód i wywieźć do bankowego magazynu. A klienci niech się przejdą. Jak wiadomo, ruch dobrze wpływa na zdrowie i życie, a im dłużej ktoś będzie żył, tym dłużej będzie trzymał pieniądze w banku.
Nie śmiem podważać autorytetów banków ani analiz w nich prowadzonych przez wykwalifikowane kadry ekonomistów, ale w żaden sposób nie mogę zrozumieć, dlaczego coś, co nie opłaca się jednym, natychmiast opłaca się innym. Tym razem mówię o „Żabkach” - osiedlowych sklepikach, w których kupić można przysłowiowe mydło i powidło. Można też, o czym zapewne wie niewiele osób... wypłacić pieniądze. Jak w banku, albo nie przymierzając bankomacie. Żeby było ciekawiej, w sklepikach nie sprawdzają, z jakiego banku ma się kartę i czy za wypłatę należy się 5 czy może 10 złotych prowizji. Tam wypłata kosztuje jedynie 60 groszy. Warunkiem wypłacenia pieniędzy jest tylko zakupienie czegoś przynajmniej za złotówkę, co w ogólnym rozrachunku i tak jest bardziej opłacalne dla przeciętnego zjadacza chleba, który korzystając z bankomatu musi zwracać uwagę na oznaczenia banku, bo jak je przypadkowo przegapi, to prowizja będzie porównywalna do kwoty, jaką wyciąga.
A o banki możemy być spokojnie. One to, co stracą na prowizjach bankomatowych, odbiją sobie na opłatach za prowadzenie konta albo oprocentowaniu rachunków.
