https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przetrwa tylko najtwardszy

Jacek Kiełpiński
Selekcja. Dobór naturalny. Brutalna prawda. Toughest Firefighter Alive wymyślili Amerykanie, by do straży pożarnej nie przyjmować byle kogo. Tego ostrego testu nie wytrzyma żaden cienias. Wielkie mięśnie też nie są najważniejsze.

Selekcja. Dobór naturalny. Brutalna prawda. Toughest Firefighter Alive wymyślili Amerykanie, by do straży pożarnej nie przyjmować byle kogo. Tego ostrego testu nie wytrzyma żaden cienias. Wielkie mięśnie też nie są najważniejsze.

<!** Image 2 align=right alt="Image 31572" sub="Zwycięska drużyna w Siegendorfie. Stoją od lewej: mł. kpt. Michał Bajbak, kpt. Rafał Świechowicz, mł. kpt. Robert Stegnicki, mł. ogniomistrz Jarosław Grodzicki i mł. kpt. Michał Śniegowski, kucają: mł. kpt. Arkadiusz Stec, mł. ogniomistrz Waldemar Trzpil i mł. kpt. Adrian Bernacki.">- Oddychaj, oddychaj i idź! - to najczęstsza rada, jaką wykrzykują do siebie w wielu językach zawodnicy Toughest Firefighter Alive (w wolnym tłumaczeniu: „najtwardszy strażak przetrwa”), turnieju strażackiego, który ma na celu wyłonienie najwytrzymalszych strażaków świata. Okazuje się, że nie góra mięśni, ale wydolność krążenia, wynikająca z panowania nad oddechem, staje się rzeczą najważniejszą. No i trzeba mieć charakter do walki. Tego zaś, komu jak komu, ale Polakom nigdy nie brakowało.

Dali prawdziwego ognia

Dziś członkowie Fire Brigade Torun, bo tak na Zachodzie ich nazywają, wiedzą, że najważniejsze jest wyrównanie oddechu w krótkiej pięciominutowej przerwie przed kolejną z czterech konkurencji. Gdy w czerwcu jechali pierwszy raz w życiu na zawody TFA do Munchengladbach w Niemczech, wszystko było dla nich nowe. Wiedzieli, że przyjdzie zapłacić frycowe. Jednak ósme miejsce drużynowo było już sporym sukcesem. W minioną sobotę dali prawdziwego ognia - wygrali jedne z najbardziej prestiżowych w europejskim pożarniczym światku zawodów w Siegendorfie w Austrii.

<!** reklama left>- O istnieniu TFA dowiedzieliśmy się dopiero we wrześniu ubiegłego roku. W Polsce popularny jest sport pożarniczy, w którym wielu naszych kolegów odnosi duże sukcesy. TFA nie jest znane, jest zupełnie czymś innym. Tu najważniejsza jest walka ze zmęczeniem. Konkurencje dobrano w taki sposób, by odechciało się żyć - kapitan Rafał Świechowicz, który zainicjował w toruńskiej Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej treningi przygotowujące do TFA, przyznaje, że w sobotę w trakcie ostatniej konkurencji polegającej na sprincie po schodach na dziesiąte piętro wieżowca z aparatem tlenowym ważącym blisko dwadzieścia kilo na plecach, miał chwilę załamania. - Co ja tu robię? - takie pytanie zaczęło mnie dręczyć. Po co to wszystko? Wtedy przydają się koledzy, którzy krzyczą: - Oddychaj, oddychaj, wybijaj się, pracuj rękoma, podciągaj się! Pełen odlot...

<!** Image 3 align=right alt="Image 31573" sub="Zawody w Siegendorfie. Z 80-kilogramowym manekinem na plecach biegnie mł. kpt. Robert Stegnicki.">Specyfika TFA polega na tym, że wszelkie czynności, także monotonne i niezwykle wyczerpujące - i o to tu chodzi! - walenie sześciokilowym młotem sto razy góra-dół w stalowe blachy, są zwykłą strażacką codziennością. Wpisane są w specyfikę tego niezwykłego zawodu, który budzi ciepłe uczucia, nie tylko u dzieci, na całym świecie.

Bo kto obywatelu RP, czy każdego innego kraju pomoże ci w naprawdę trudnej sytuacji, gdy zaczynasz krzyczeć o pomoc? Strażacy na całym świecie uchodzą za ratowników uniwersalnych, ale polska specyfika stawia przed nimi dosłownie wszystkie zadania. Od pożarów, gdzie tylko wiedza i doświadczenie fachowców pozwalają ofiarom wyjść z zadymionych pomieszczeń, w których normalny zjadacz chleba zaczyna wariować ze strachu, po przysłowiowego kotka na dachu. Zdejmą go i tak w końcu strażacy, mimo że - jak słusznie zauważają - skoro wlazł, to i zlezie. No, ale pomóc trzeba.

To strażacy ze zmiażdżonych samochodów wyciągają ofiary wypadków. Takich obrazów nikt chyba im nie zazdrości. To oni muszą wchodzić w chmury wybuchowych gazów. To co, że wokół koledzy rozstawiają kurtyny wodne - prawdopodobieństwo tragedii jest nadal ogromne. Przyznają się do stresu, który w pełni zaczynają odczuwać chwilę po akcji. No, ale - jak mówią - tylko Chuck Norris się nie boi, a oni są jedynie jego uczniami.

Strażak musi być sprawny

I takim ludziom potrzeba jeszcze dodatkowych stresów? Nerwów związanych z zawodami wyciskającymi pot, krew i łzy, w których nagrodą jest tylko satysfakcja? Ta może robić za premię do przeciętnej pensji, bo polski strażak kokosów nie zarabia - od 1500 do 2000 złotych na rękę ze wszystkimi dodatkami wynikającymi z czyhających zagrożeń.

- Trzeba lubić to, co się robi i doskonalić. Proste - wyjaśnia młodszy ogniomistrz Waldemar Trzpil. - Każdy nasz kolega strażak przechodzi corocznie testy sprawnościowe. W straży to poważna sprawa. Kto nie zaliczy, bo dopadnie go akurat kontuzja, ma poprawkę we wrześniu. Wtedy już nie ma, że nie zda - musi. Mamy tam bieg na 1000 metrów, sprint na 50, 15 podciągnięć na drążku, pokonanie komory dymowej, gdzie nic nie widać i jest potworny hałas, a zarazem jesteśmy wstępnie wykończeni wcześniejszym biegiem, ćwiczeniami na rowerze stacjonarnym i wspinaczką na 20-metrową drabinę. To robi u nas każdy, do komendanta włącznie. Ćwiczyć musimy praktycznie codziennie, dlatego na akcję czekamy najczęściej na sali gimnastycznej, grając w piłkę. TFA idzie w tym samym kierunku, tylko trochę dalej.

Ten, kto przed wielu laty obmyślił konkurencje TFA, przyłożył wagę do kontrastowości następujących po sobie rodzajów wysiłku. Dobrze wiedział, że po truchcie z manekinem o gabarytach i wadze dorosłego człowieka, trudno będzie zacisnąć dłonie na linie przy wspinaczce na kilkumetrową ściankę. Po zaciskaniu dłoni na uchwytach dwudziestokilogramowych kanistrów, z którymi trzeba biegać po piętrach, trudno o precyzję w trakcie dokręcania nasadki na prądownicę, czyli w języku niestrażaków - końcówki sikawki.

Najlepszym też dygoczą nogi

Rozciąganie linii gaśniczej, czyli wleczenie za sobą dwóch zestawów węży strażackich po osiemdziesiąt kilogramów każdy, powoduje, że trudno chwilę później w pochyleniu skoncentrować się na uważnym i precyzyjnym zwijaniu węża. Nogi wpadają w dygot nawet najlepszym asom, a za takiego uchodzi Herbert Krenn z Austrii, który indywidualnie jest od pewnego czasu nie do pokonania w Europie.

<!** Image 4 align=left alt="Image 31574" sub="Z takimi dwudziestokilogramowymi kanistrami trzeba biegać po schodach do upadłego. Zdobyta wytrzymałość przydaje się w akcji, gdy trzeba szybko podawać gaśnice. Na zdjęciu mł. kpt. Michał Śniegowski podczas zawodów w Austrii.">- To wszystko znamy z akcji, tyle, że nikt nie zwija węża na czas zaraz po jego rozwinięciu - wyjaśnia Rafał Świechowicz. - Ale nie ma tu czynności niepraktycznych, będących tylko sztuką dla sztuki. Z ciężkimi kanistrami w trakcie służby może nie biegamy, ale z gaśnicami jak najbardziej. Rozciąganie linii gaśniczej bywa w praktyce jeszcze trudniejsze niż na zawodach, gdy trzeba to jak najszybciej wykonać w lesie. Węże z wodą mogą ważyć i po dwieście kilogramów każdy - ciągniemy w kilku. Nawet walenie młotem znamy dobrze z życia. Pamiętam jak w jednym z wieżowców takim samym sześciokilowym młotem musieliśmy błyskawicznie wywalać ścianki zsypu na kolejnych piętrach, by dojść do źródła pożaru.

W bieganie po schodach bawią się czasem dzieci, starsi uważają, że im nie wypada, a strażacy po stopniach skakać po prostu muszą, bowiem w trakcie akcji nigdy nie korzystają z windy, by sami nie stać się ofiarami czekającymi na pomoc w zablokowanym wagoniku. Torunianie doświadczenie w sportowej gonitwie po schodach zdobywali w ubiegłym roku podczas zawodów w Pałacu Kultury i Nauki. Tam chodziło o pokonanie wysokich 32 pięter. W TFA pięter jest czasami 15, czasami 10, ale zawsze startujący chwilę wcześniej dostaje taki wycisk, że zaczyna mu się marzyć spokojna starość w jak najbardziej parterowym domku.

Trudno toruńskich strażaków namówić na rozmowę o najdramatyczniejszych akcjach. Obawiają się, że może to zostać potraktowane jak autoreklama i zadzieranie nosa.

Jedyni z Polski

- Jesteśmy normalnymi strażakami, jacy są w każdej jednostce w kraju - zapewnia kapitan Arkadiusz Stec, najlepszy z toruńskich zawodników, a siłą rzeczy najlepszy z Polaków, bo na razie tylko torunianie startują w tych międzynarodowych zmaganiach. - O akcjach rozmawiamy zaraz po ich zakończeniu i jeszcze najwyżej przez kilka dni. Boimy się jak każdy. Do wypadków na szczęście dochodzi bardzo rzadko, bo jesteśmy maksymalnie skoncentrowani. Kontuzje zdarzają się częściej po zasadniczej akcji, w trakcie dogaszania. A sama akcja podobna jest w pewnym sensie do startu w TFA.

Strażacy z Torunia nie ukrywają, że marzy im się zarażenie ideą „przetrwania” kolegów z regionu i całej Polski. Wierzą, że za kilka lat możemy stać się światową potęgą w tej rywalizacji. Dlaczego? Bo polski strażak jak coś robi, to z sercem. Jakoś tak się przyjęło.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski