Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przemoc wśród młodzieży. Wyzywają, kopią, rzucają. Czasem przestają bić dopiero, gdy widzą, że zabili

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Przemoc rówieśnicza zatacza szerokie kręgi. Policjanci na porządku dziennym mają do czynienia ze sprawcami tego rodzaju przemocy
Przemoc rówieśnicza zatacza szerokie kręgi. Policjanci na porządku dziennym mają do czynienia ze sprawcami tego rodzaju przemocy Policja/archiwum
Nastolatek nastolatkowi wilkiem. Zaczynają się bić. Tej walce przygląda się stado świadków. Nie ruszą się i nie rozdzielą walczących. Tylko ręką ruszą, żeby wyjąć komórkę i nagrywać scenę. Ubaw mają.

Zobacz wideo: Dawna farbiarnia przy Wyspie Młyńskiej. Tak wygląda teraz. Jak się zmieni?

od 16 lat

Filip z Bydgoszczy zawsze nazywany był Filipkiem. Niski i szczupły. Jak wychodził z podstawówki, był mniejszy o ponad pół głowy od kolegi, który był drugim z najniższych w klasie. Już w tej podstawówce zaczęły się kłopoty Filipka. Stał się obiektem kpin z powodu wyglądu.

15-latek skarżył wychowawczyni na kumpli. Mówił, że wyśmiewają go, dokuczają, nogi podstawiają i on wtedy się przewraca. Nawet, jak siedział sobie na korytarzu i czytał książkę, to go ponoć wyzywali. Odbierali mu komórkę i rzucali nią na korytarzu, jak piłką. Ozdabiali plecy chłopaczka karteczkami samoprzylepnymi i wcześniej pisali na nich „Gupek” (a nie „głupek” - przyp. red.). Bez wiedzy Filipka.

Kebab na przerwie

Z plecaka robili mu kebaba. To znaczy: gdy Filipek wychodził z klasy na przerwie, szybko wyciągali mu podręczniki i wszystko, co trzymał w środku. Odwracali go na lewą stronę. Właściciel plecaka wracał i widział - no właśnie - kebaba, ponieważ tak mówi się na plecak na lewej stronie.

Nauczycielka rzadko kiedy widziała Filipka z książką, bo on wzorowym uczniem nie był, raczej antyprymusem, dostającym kiepskie oceny. Na lekcjach przeszkadzał częściej niż udawał skupionego. Pani w szkole nie zauważyła ani razu, jak inne chłopaki mu dokuczają, ale brała poniewieranego, chudziutkiego i malutkiego chłopca w obronę. On był sam, a tamtych pięciu czy sześciu. Żaden inny nauczyciel też nie stał się świadkiem sceny walki. Na monitoringu nie było widać starć. Tak, jakby do zdarzeń dochodziło tam, gdzie nie sięga oko kamery.

Byczki kontra on jeden

Filipek wołał na kumpli byczki, wszak byli wysocy i dobrze zbudowani. Byczki wszystkiego się wypierały. Nauczycielka wierzyła w wersję chłopca, nie chłopców. Raz zwołała nadzwyczajne spotkanie z rodzicami - Filipka i rodziców jego domniemanych oprawców. Stanęło na niczym. Rodzice tamtych bronili swoich dzieci. Matka i ojciec Filipka nie posiadali dowodów na stosowanie przemocy przez grupkę uczniów, której ofiarą stał się ich syn.

W pierwszej klasie szkoły ponadpodstawowej, w branżówce, problem się pogłębił. Byczków w nowej klasie przybyło (chociaż żaden nie znał Filipka wcześniej). Tenże donosił na nowych kolegów ze zwiększoną częstotliwością. W branżówce było zamontowanych jednak więcej kamer niż w podstawówce. Dzięki nim dyrekcja i wychowawczyni poznali prawdę. Przekonali się, jakiego małęgo intryganta mają. Obejrzeli nagranie z monitoringu. Zobaczyli, jak Filipek ciska plecakiem w spokojnie stojących kolegów. Uznali to za jednorazowy wybryk. Chcieli utwierdzić się w przekonaniu o niewinności ucznia, więc postanowili przejrzeć kolejny filmik z monitoringu. Nie utwierdzili, ponieważ zobaczyli Filipka rzucającego się na kolegę.

Kartki samoprzylepne

Kolejne nagranie i kolejne zdziwienie: Filipek bierze ręce do tyłu, jakby sobie na plecy i nakleja na plecach wspomniane karteczki samoprzylepne. Te, przez które naskarżył wychowawczyni na kolegów, że oni mu nakleili. Grono pedagogiczne doszło do tego, że kebab, ten z plecaka, to tak samo pomysł Filipka. Chłopak wreszcie pękł. Przyznał się z płaczem do wszelkich win, nawet do robienia kebaba. Skarżenie na innych uczniów było jego wymysłem.

Zdemaskowany chłopak źle zaczął naukę w branżówce, ale jej nie skończył. Na oceny nauczyciele jeszcze by przymknęli oczy, ale nie na zachowanie. Został wyrzucony nie od razu po zapoznaniu się z treścią z filmików, lecz po tym, jak uderzył koleżankę w twarz. Znowu się wypierał, ale znowu monitoring zadziałał. Dostał ostatnią szansę. Miał pokazać się z rodzicami w szkole, na spotkaniu z dyrektorem. Nie pokazał się ani on, ani matka z ojcem. Nie przyszli też w ciągu paru tygodni odebrać dokumentów syna. Szkoła odesłała je na adres domowy.

Wychowawczyni przeprowadziła dodatkową lekcję. Usłyszała, co Filipek wyrabiał. Koleżankom wykręcał ręce, kolegom nogi podstawiał. Jak ci koledzy się przewracali, to filmiki kręcił i na swoje lewe konto na Facebooku publikował. Inni uczniowie pokazali nauczycielce to lewe konto. Zdążyła zrobić screeny, zanim skasował. Potem odizolował się od całej klasy. Od drugiego półrocza nikt z nim nie ma kontaktu. Nawet w necie nie da się go podejrzeć. Swoje pierwsze konto, to z imieniem i nazwiskiem, również usunął. Tylko nauczycielom jest głupio, bo uwierzyli w wersje Filipka, a nie byczków.

Szyja jak popielniczka

W filipkowym przykładzie chłopiec udawał ofiarę, lecz był katem. Niekiedy nie ma udawania i maskowania, jest czysta przemoc. Czasem to sporadyczne sytuacje, czasem niemal codzienność - też w szkole.
Kujawsko-Pomorskie: uczennica przeraźliwie krzyknęła na lekcji i podskoczyła z krzesła tak, że przewróciła ławkę. Parę sekund przedtem kolega, siedzący za nią, przypalił jej szyję papierosem. Później i nastolatek, i pedagog, mieli problemy. Pierwszy - bo przypalił, drugi - bo nie zareagował. To był moment, gdy uczeń wyjął z tornistra papierosa i go zgasił, akurat na szyi koleżanki. Chłopak został wydalony.

Stara i nowa gwardia

Mała miejscowość znowu w naszym regionie: ekipa ósmoklasistów z jednej klasy zaszła za skórę rówieśnikom z przeciwnej klasy. Już od czwartej klasy były starcia. To od wtedy, jak do klasy dołączyły nowe osoby z poprzedniej, rozbitej klasy (została zlikwidowała, ponieważ oddziały liczyły za mało uczniów). Stara gwardia wciąż chciała rządzić w klasie, nowoprzybysze nie pozwalali. Dziewczyny nie uczestniczyły w bójkach.

Kłótnie męskiej części klasy zamieniały się w rękoczyny. Co roku się pogarszało. Doszło do tego, że po korytarzach poruszali się grupami, bo w pojedynkę był strach. Bijatyki przed lekcjami i po lekcjach odbywały się regularnie, ale poza terenem szkoły. Gdy chłopcy zjawiali się w szkole, to tylko w swoich klasowych grupkach. W drodze na lekcje uczniowie spotykali się na rogu ulicy i wchodzili już razem. Wejście bandą gwarantowało im, że w szkole nikt z osobna nie zostanie zaatakowany przez przeciwników.

16-letni bydgoszczanin był akurat po szkole, poszedł na Stary Rynek. Słuchał muzyki z przenośnego głośnika. W pewnym momencie pojawiła się grupa nieco starszych chłopaków. Chwilę później pracownik straży, obsługujący miejski monitoring, zobaczył szarpiące się osoby. Zanim policja przyjechała, prowodyr zdążył uciec. Funkcjonariusze go złapali. Tłumaczył, że nie spodobała mu się głośna muzyka. Mundurowi dociekali, dlaczego po prostu nie zwrócił chłopcu uwagi.

- Bo by nie zrozumiał - usłyszeli od 19-latka.

Wybrane zdarzenia wstrząsnęły całą Polską. Powiat szczycieński - 16-latek zaczął w szkole popychać swojego rówieśnika. Potem wciągnął go do ubikacji. Od razu do 16-latka dołączyło trzech innych uczniów. Złapali pokrzywdzonego chłopca za ręce i nogi, próbując umieścić jego głowę w muszli klozetowej. Podczas szarpaniny jeden z uczniów miał kopnąć chłopca w głowę. Dwóch pozostałych napastników odruchowo puściło nogi i ręce ucznia. On upadł. Głową uderzył w muszlę klozetową. Z urazem głowy trafił do szpitala.

Teraz powiat leski: 14-latek zaatakował o dwa lata młodszego kolegę. Pierwsz cios był w twarz, drugi w brzuch. Ofiara uciekła do sali lekcyjnej. W tejże sali siedziało 16 uczniów.

Chwilę później przyszła nauczycielka. Przy niej 14-latek kilka razy uderzył młodszego chłopca głową w blat ławki i biurka. Przestał, gdy 12-latek się rozpłakał.

- Nauczycielka odprowadziła pobitego chłopca do gabinetu dyrektora. Dyrektor, po rozmowie z dzieckiem, odwiózł je pod dom. Nie powiadomił rodziców, ani policji - informowała po zajściu komenda.

Ojciec chłopca sam złożył zawiadomienie o pobiciu syna.
Dziewczyny nie są lepsze. 17-letnia uczennica szkoły w Rawie Mazowieckiej została pobita przez koleżanki i kolegę. Napastnicy zabrali poszkodowanej 90 złotych z portfela. Wyjaśniali później, że ona prowokowała, tzn. ich wyzywała. Szkolny pedagog zadzwonił na policję.

Bitwa parkingowa

Jeszcze Bełchatów, ale akcja działa się już poza szkołą, na parkingu galerii handlowej. Dwie dziewczyny się biły i ciągnęły nawzajem za włosy. Jedna drugą podduszała. W pewnym momencie jedna ściągnęła bluzę swojej rywalce i ta druga dziewczyna walczyła w samym staniku. W tle grupka młodych ludzi, zamiast reagować, wyjęła telefony i zaczęła nagrywać zajście. Śmiali się.
Niekiedy rany fizyczne pokrywają te psychiczne. Warszawa: nastolatkowie związali koledze z klasy ręce i nogi. Ciągnęli go po korytarzu. W tym czasie inni chłopcy zasłaniali oprawców, żeby nikt z grona pedagogicznego nie zauważył, co wyprawiają tamci. Kryminalni ustalili, że już wcześniej nękali chłopca głuchymi telefonami i pogróżkami oraz nakładali mu na głowę kosz na śmieci. Na oczach innych małolatów. Obrażeń fizycznych nie było wiele, ale wiele psychicznych. Chłopak stał się pośmiewiskiem.

Ofiary bullyingu także są obiektem drwin. Bullying to - dla niewtajemniczonych - agresja, przemoc i dręczenie, zwłaszcza szkolne. Pakiet zawiera nie tylko obrażanie i nękanie kogoś, ale też wykluczanie go z towarzystwa czy pisanie obraźliwych komentarzy na temat tej osoby. W naszym kraju cyberbullying przybiera wyjątkowo na sile, zarówno tej w wersji bezpośredniej (w kontaktach między rówieśnikami w realu), jak i pośredniej (w internecie).

Naukowcy przeprowadzili badania w tym obszarze. Porównali zjawisko w Polsce oraz Hiszpanii. „W Polsce około 70 procent badanych uczniów bierze udział w bullyingu, a około 35 proc. w cyberbullyingu. W Hiszpanii mniej więcej połowa badanych uczniów uczestniczy w bullyingu, a przeciętnie co piąty w cyberbullyingu” - czytamy w opracowaniu „Bullying i cyberbullying wśród dzieci i młodzieży. Analiza porównawcza”.
Naukowcy wskazują nie tylko na rolę sprawców przemocy, ale i na świadków. Wymieniają cztery grupy tych drugich. Pierwsza to asystenci sprawcy, którzy dołączają do agresora. Drugą stanowią wzmacniacze sprawcy, swoim zachowaniem nagradzający agresora, np. oklaskami. Kolejni to outsiderzy, którzy nie reagują. Ostatnia grupa składa się z obrońców ofiary, stających po stronie dręczonego ucznia. Często w ostatniej grupie nie ma nikogo.

Bez granic

Przemoc nie zna granic, także geograficznych. - Połowa wszystkich uczniów na całym świecie w wieku 13-15 lat, czyli prawie 150 mln młodych ludzi, deklaruje, że doświadczyło przemocy ze strony rówieśników na terenie placówki edukacyjnej lub w jej okolicy - podkreślają autorzy raportu „An Everyday Lesson: #ENDviolence in Schools”, UNICEF.

Z tego samego opracowania wynika, że w Polsce 48 proc. uczniów w wieku 13-15 lat co najmniej raz w ciągu kilku miesięcy doświadczyło przemocy ze strony rówieśników w szkole. Gorszy wynik uzyskały m.in. Kanada (50 proc.) i Francja (51 proc.).
W Komendzie Głównej Policji wskazują: - Przemoc to nie jest pomyłka, która przydarzyła się sprawcy. Ona czy on robią to celowo. Zwykle sprawca stosuje przemoc publicznie. Potrzebuje nie tylko przekonać się, że mu ulegniesz, ale chce, żeby inni to widzieli. Przemoc dotyka zwykle tych, którzy postrzegani są jako słabsi lub inni. Gdy dotyka ciebie przemoc, dzieje się tak, bo sprawca wierzy, że może ciebie przekonać, że jesteś słabszy niż on.

Ból głowy

To, że sprawca ciebie tak postrzega, nie oznacza, że taki jesteś. Funkcjonariusze wymieniają znaki rozpoznawcze ofiar przemocy. - Dzieci zwykle mają sińce, mają też zniszczone lub brudne ubranie, zniszczone przybory szkolne. Zapytane nie potrafią wyjaśnić, co się stało. Wyglądają na nieszczęśliwe. Myślą o sobie, że są gorsze. Wycofują się z kontaktów z innymi. Stają się apatyczne lub agresywne. Zmieniają im się nastroje, pogarszają wyniki w nauce. Unikają szkoły, np. rano skarżą się na bóle głowy, brzucha, tracą apetyt, często powtarzają, że nie lubią szkoły, nienawidzą swojej klasy. Spóźniają się do szkoły, trzymają się blisko nauczyciela. Kradną z domu pieniądze lub cenne przedmioty.

Niekoniecznie kradną, żeby mieć dla siebie albo sprzedać rzecz, ale dlatego, że ktoś każe im to zrobić, zazwyczaj ten kat.
Niektóre dzieciaki mają bogatsze życiorysy niż ci, którzy są dorośli i siedzieli. Teoretycznie porządna rodzina, choć rodzice mocno zapracowani, karierę robiący. Syna podwozili fajnymi furami do szkoły. Jak fajne fury odjeżdżały, sympatyczny (za takiego uważali go matka i ojciec) chłopaczek zmieniał życie społeczności szkolnej w horror. Tylko w pierwszej klasie podstawówki rodzice odebrali od dyrektora, wychowawcy lub pedagoga informacje o tym, że: chłopiec próbował wyrzucić koleżankę przez okno, wszedł na dach, zapchał muszlę klozetową rolkami papieru toaletowego, rzucił woźnego pękiem kluczy i trafił go w czoło. Po każdym zgłoszeniu rodzice uznawali, iż kadra pedagogiczna przesadza i uwzięła się na ich dziecko.

Walka o zmianę zachowania ucznia, potem także o to, aby ów uczeń zmienił szkołę, trwała do piątej klasy SP. Dyrekcja zwyciężyła.

Zniszcz ten dziennik

Niektórzy młodzi gniewni są zdesperowani tak, że wierzyć się nie chce. 16-letni licealista ze Słupska podpalił szkołę. Konkretnie: pokój nauczycielski. Chciał zniszczyć dziennik z ocenami. Na koniec roku groziły mu jedynki ze wszystkich przedmiotów, oprócz wychowania fizycznego. Wszystko zaplanował. Wybrał dzień wolny, niedzielny poranek. Włamał się do szkoły, wybijając szybę w oknie pokoju nauczycielskiego. Rozlał w pomieszczeniu benzynę z kanistra, podpalił paliwo i uciekł. To było kilkanaście lat temu, a kadra do dziś pamięta ucznia-piromana.

Nauczyciel też staje się kozłem ofiarnym. Uczniowie toruńskiego technikum nałożyli panu od angielskiego na głowę kosz na śmieci. Wytarli mu twarz gąbką do tablicy. Wykręcali ręce. Wszystko nagrali. Nie umiał zareagować.

W drodze na obiad

Tragedii nie da się zapomnieć. Końcówka lutego bieżącego roku, Zamość w województwie lubelskim, w biały dzień, w centrum miasta. Grupa młodych osób zaczepiła 16-latka, gdy szedł na obiad do babci. Ekipa tak pobiła Eryka, że pomimo reanimacji, prowadzonej przez załogę pogotowia, nastolatka nie udało się uratować. Zatrzymano trzech chłopaków i dziewczynę. Śledczy ustalili, że 17-latek zadał śmiertelny cios w głowę. Zabójcy grozi 25 lat więzienia za zabójstwo.

- Jak napadli mojego syna, to przyszli bez rodziców - płakała mama Eryka. - Jak go kopali, to mamusia i tatuś nie trzymali za rączkę. Teraz nagle do sądu z mamusią i tatusiem? Teraz nagle dzieci? To nie są dzieci, to mordercy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Przemoc wśród młodzieży. Wyzywają, kopią, rzucają. Czasem przestają bić dopiero, gdy widzą, że zabili - Gazeta Pomorska