"W Mińsku i Grodnie dzisiątki tysięcy demonstrantów na centralnych placach. W Mińsku ściągane są jednostki wojskowe do centrum. Jednak na razie jest spokojnie. Kolejne zakłady dołączają do strajku. Jest euforia na ulicach i przekonanie o tym że to naród wygra, a nie dyktator" - informuje na Twitterze Andrzej Poczobut, członek zarządu Związku Polaków na Białorusi.
Z wielu miejsc płyną doniesienia, że po bardzo brutalnych reakcjach w ciągu pierwszych kilku dni protestów, teraz milicja stara się nie interweniować.
Protesty zakładów pracy
W piątek do protestujących Białorusinów przyłączyli się robotnicy z zakładów pracy w całym kraju. Strajkują m.in. Mińskie Zakłady Elektrotechniczne oraz Biełkard w Grodnie. Pracownicy Mińskich Zakładów Produkcji Traktorów ruszyli w pokojowym marszu do centrum Mińska.
Z kolei pod siedzibą KGB protestują kobiety ubrane na biało. Dziennikarze relacjonujący manifestacje co chwila podkreślają, że milicja i służby nie reagują.
Białoruski dziennikarz Franak Viačorka opublikował wzruszające zdjęcia protestujących przytulających się z żołnierzami pilnującymi domu partii.
Masowe protesty w całym kraju
Protesty na Białorusi wybuchły w niedzielę, tuż po wyborach i początkowo rozlały się szeroką falą po kraju. Następnego dnia i w kolejnych godzinach wydawało się, że manifestacje przygasły. Pod koniec tygodnia rozgorzały jednak na nowo, a do protestów przyłączają się nawet ludzie zatrudnieni przez państwo (m.in. pracownicy państwowej telewizji STV). Zewsząd docierają też informacje o protestach prowadzonych w mniejszych miejscowościach i miastach.
Do protestów po raz pierwszy odniósł się prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka.
- Jeśli ktoś chce pracować, to proszę bardzo. Jest praca. Przychodźcie i pracujcie. A jeśli człowiek nie chce pracować, to na siłę go nie zaciągniemy - powiedział podczas spotkania z branżą budowlaną.
Łukaszenka stwierdził przy tym, że konkurencja z Kanady, Niemiec oraz z Rosji tylko czeka, by skorzystać na strajkach trwających na Białorusi.
