- Jestem oburzony, bo nie dość, że pracownicy weszli na teren pod moją nieobecność, to jeszcze wycięli drzewa, które na moje oko nie kolidowały ani z liniami, ani ze słupami, należącymi do energetyki - mówi Andrzej Malich z Fordonu. - To bezprawne działanie, które zgłosiłem na policję.
[break]
Na terenie należącym do pana Andrzeja pozostały tylko pnie drzew i powalone drzewa. To na nim stoją słupy, dzięki którym prąd doprowadzany jest do sąsiednich zabudowań. Obok pni są też gałęzie wiśni, która została przycięta. Drzewo owocowe mogło dotykać linii. - W tamtym miejscu może to i stanowiło zagrożenie, ale dalej kable są już izolowane, jakie to więc niebezpieczeństwo? - pyta pan Andrzej.
- Zakład energetyczny zgodnie z prawem może wystąpić o wydanie decyzji, umożliwiającej wycinkę drzew, pod warunkiem, że kolidują one z urządzeniami, których właścicielem jest firma, dostarczająca energię - przyznaje Bogna Rybacka z Urzędu Miasta. - Wydajemy decyzję dotyczące wycinki, ale o zgodę właściciela na wejście na teren wnioskodawca musi oczywiście postarać się sam.
Firma Enea ze zdarzenia już wytłumaczyła się na policji, w informacji przesłanej do „Expressu” do wycinki wierzb się jednak nie przyznaje.
Rzecznik zapewnia, że o zagrożeniu, jakie powodują drzewa, poinformowała „osoba postronna”: - W związku ze zgłoszeniem dokonaliśmy oględzin wspomnianej linii i stwierdziliśmy, że istnieje bezpośrednie zagrożenie wystąpienia awarii, która skutkować będzie brakiem dostaw energii do zasilanych z tej linii obiektów - mówi Waldemar Olter, regionalny rzecznik firmy Enea. - 20 października, przed przystąpieniem do wycinki, uzyskaliśmy zgodę właściwego dla tego obszaru leśniczego.
Okazuje się, że pracownicy energetyki nie zdawali sobie sprawy, że są na prywatnej działce. - Teren, na którym zostały przeprowadzone prace eksploatacyjne nie był ogrodzony, nie było także żadnych tablic informujących, że działka należy do osoby prywatnej - tłumaczy Waldemar Olter. - Przystąpiliśmy do pracy na podstawie uzyskanej zgody leśniczego. Wycięte zostały gałęzie, dzikie podrosty pod linią a także drzewa (brzoza i olcha), które rosły zbyt blisko linii napowietrznej, stwarzając ryzyko awarii.
Po kilku dniach od wykonania prac do firmy dotarła informacja, że teren, na którym wycięto drzewa, jest własnością prywatną i właściciel zgłosił sprawę na policję.