<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/bednarczyk_piotr.jpg" >Lekkoatletyczne mistrzostwa świata Polacy skończyli z trzema medalami - złotym Pawła Fajdka oraz srebrnymi Anity Włodarczyk i Piotra Małachowskiego. I taki jest mniej więcej potencjał polskiej lekkoatletyki.
Wiem, że na przykład na mistrzostwach w Berlinie w 2009 roku było dużo lepiej, (osiem krążków, dwa złota), lecz to, co się stało wówczas, było nieco na wyrost. Czasami tak już jest, że na jakiejś imprezie nie zawodzą faworyci, a dochodzą jeszcze fuksy i kończy się świetnym wynikiem (pamiętacie Państwo igrzyska w Atlancie?), ale takie rzeczy zdarzają się raz na wiele lat. Tym razem, w Moskwie, takiego szczęścia nie mieliśmy. Ale i tak było lepiej niż dwa lata temu w Daegu.<!** reklama>
Dlatego nie dramatyzowałbym, że medali nie było więcej. Cieszmy się z tego, co jest. Dla mnie większym zmartwieniem jest to, że mało było miejsc takich, jak choćby Marcina Lewandowskiego, czyli tuż za podium. Wygląda na to, że zmniejszyła się liczba potencjalnych medalistów w przyszłości.
Na razie jednak nasi lekkoatleci jeszcze istnieją na światowym rynku, zwłaszcza w konkurencjach technicznych. Jeśli oni mieliby narzekać, to co dopiero mają powiedzieć szermierze, którzy na niedawno zakończonych mistrzostwach świata w ogóle nie zdobyli medalu? Na igrzyskach w Londynie zresztą też, więc to nie jednorazowa wpadka, tylko poważniejszy kryzys.
A „lekka”, patrząc na to, w jak drastycznym tempie spada w naszym kraju liczba trenerów i zawodników (młodzież kombinuje, że treningi ciężkie, a forsa z tego żadna...), jakoś tam się jeszcze trzyma. Bywały momenty, kiedy było naprawdę gorzej.