Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska matka na niby Zachodzie

Z psycholog dr Katarzyną Lubiewską* o wychowawczych dylematach współczesnego rodzica rozmawia Dominika Kucharska.
Tomasz Czachorowski
Sugerując się amerykańskimi poradnikami dla rodziców, mówimy swoim dzieciom „kocham cię” zamiast „cześć” i „dobranoc”. Co im powiemy, gdy naprawdę będziemy chcieli je zapewnić o głębokiej miłości i wsparciu?

Przyznano Pani ponad milion złotych na badania poświęcone rodzinie. To imponująca suma!
Będziemy badać relacje w rodzinach z różnych kultur. Dopiero teraz zaczyna się zauważać, że w zależności od kultury, te same zachowania rodziców mogą mieć inny wpływ na dzieci. Na przykład w Chinach kontrola rodzicielska sprzyja rozwojowi i nazywana jest przez Chińczyków treningiem. Na Zachodzie te same zachowania określimy tyranią. Jeszcze lepiej widać to w badaniach nad karami cielesnymi. W niektórych tradycyjnych kulturach klaps jest dla dziecka sygnałem, że rodzicowi zależy na dobrym wychowaniu. W naszym kręgu dzieci odbierają to zachowanie jako przemoc.

Wcześniej tych różnic w ogóle nie brano pod uwagę?
Psycholodzy od lat zakładali, że to, co badają, jest typowe dla wszystkich. Zapominano, że mieszkańcy Zachodu stanowią zaledwie 10 proc. ludzkości. Pozostałe 90 proc. jest z zupełnie innej bajki. W ramach mojego projektu będziemy prowadzić badania we wschodniej Turcji - bo to region bardzo tradycyjny oraz w Holandii - czyli typowo zachodnim, indywidualistycznym kraju. Trzecim miejscem badań jest Polska - niby zachodnia, ale nie do końca.

Jaki model wychowania dominuje dziś w Polsce?
Jest on coraz bardziej zbliżony do stylu zachodniego. Mamy jednak jeszcze duże różnice międzypokoleniowe i stąd też tarcia. Od transformacji nie minęło wcale tak dużo czasu, natomiast zmiany zaczęły postępować bardzo szybko. To, co mają w głowach babcie i matki, kompletnie różni się od tego, co mają w głowach dzisiejsi nastolatkowie. Brakuje badań skupiających się na tym, jak - pod względem emocji dziecka - w Polsce wyglądało wychowanie - w okresie upadku komunizmu, w porównaniu do współczesności. Wiele wskazuje na to, że rodzice z bloku krajów postkomunistycznych dużo akcentów kładli na kontrolę psychologiczną, to była ich strategia wychowawcza. I do dziś, jak się wydaje, taka strategia jak wycofanie miłości jest dość powszechna.

Wycofanie miłości?
Polega ono na tym, że gdy dziecko zrobi coś źle, to rodzic jest przygnębiony. Wysyła sygnał - zrobiłeś coś nie tak, przez co ja czuję się bardzo źle i chwilowo, żeby cię ukarać, nie daję ci wsparcia, uczucia. To forma manipulowania miłością. Oczywiście nie jest to najlepsza strategia.

Brakuje polskich badań, za to półki w księgarniach uginają się od zagranicznych poradników.
Widząc na półce bestsellery o wychowaniu dzieci, trzeba się pięć razy zastanowić, czy warto wydać na nie pieniądze. Najprawdopodobniej autorami są Amerykanie z tym swoim huraoptymizmem, fasadowym nastawieniem na sukces i rozsyłaniem pozytywnych komunikatów. Nie oszukujmy się, to nie jest polski kontekst.

Z drugiej strony w ręce może nam wpaść inny bestseller - „Bojowa pieśń tygrysicy” Amy Chua, która pokazuje chiński model. Tresura zamiast wychowania. Efekty, które przynosi ten model, są kuszące - murowany sukces zawodowy dziecka, gdy dorośnie.
No i który rodzic nie chciałby, aby jego dziecko osiągnęło sukces? Co więcej, córka Amy Chua, która najbardziej buntowała się przeciwko tresurze, dziś też mówi: „Kocham grać na skrzypcach”. Dlaczego? Bo lubimy robić to, co robimy świetnie. Ale żeby robić coś świetnie, jak pisze Malcolm Gladwell, trzeba 10 tysięcy godzin ciężkiej harówy, a nie talentu. Zaznaczam jednak, że próby przenoszenia modelu chińskiego na grunt zachodni kończyły się tragicznie. Wyobraźmy sobie, że polska matka wpada na pomysł, by być taką tygrysicą jak Chua. Robi dziecku ostrą tresurę od rana do wieczora - oczywiście w imię sukcesu. Jej dziecko idzie do szkoły i słyszy, że ten kolega gra w taką grę, a tamten ogląda taką bajkę… To nie może skoczyć się dobrze. W drugą stronę również to nie zadziała. Współczujemy np. japońskim dzieciom, które po wyjściu z przedszkola są wiezione na kolejne zajęcia, a na ostatnich siedzą już w pidżamkach. Tylko, że one wcale nie czują się biedne, bo plan dnia ich kolegów i koleżanek wygląda tak samo. Byłyby zestresowane dopiero wtedy, gdyby reszta szła na dodatkowe zajęcia, a one nie. W Stanach był jednak taki przypadek, gdy przeniesienie chińskiego modelu na inny grunt się udało.

Jak?
Do jednej z amerykańskich szkół - takiej w paskudnej dzielnicy, gdzie uczniowie na lekcje przychodzą z bronią, a nauczyciele boją się o życie - trafił nowy dyrektor z innego miasta. Wcześniej pracował w prywatnej placówce i postanowił coś zmienić. Chciał, by te dzieciaki dostały się kiedyś na studia. Zrobił remont, a później zamknął szkołę na cztery spusty, więc uczniowie nie mogli wyjść na wagary. Na siłę wprowadził im dodatkowe zajęcia - lekcje zamiast o 9 zaczynały się o 7 rano. Nakazał noszenie mundurków i zrobił uczniom taką jazdę, jaką robi się w Chinach. Co najważniejsze, nikogo z tego nie wykluczył, zmiana dotyczyła całej szkoły. Dziś na tej placówce wzoruje się cała sieć, a rodzice marzą o tym, żeby posłać tam swoje dzieci, bo jest to gwarantem dostania się na dobre uczelnie wyższe.

A co z nadopiekuńczością, z mamusią dzwoniącą do dziecka co pięć minut?
W krajach zachodnich prowadzi to do opłakanych skutków. U dzieci takich matek obserwuje się spadek ufności dotyczącej przywiązania i problemy w relacjach z rodzicami. Z kolei ten sam poziom nadopiekuńczości w Turcji przekłada się na wzrost ufności! Tureckie matki muszą skakać nad dzieckiem, bo w ich kulturze inne zachowanie oznacza brak miłości. Swego czasu prowadzono tam ogólnokrajową kampanię, nakłaniającą matki do posyłania dzieci do przedszkola. Z polskiej perspektywy może się to wydawać absurdalne.

Rodzice biją się o miejsce w przedszkolu!
Za to w Turcji typowe jest, że rodzina kupuje plac pod budowę i stawia nie dom, a bloczek, do którego wprowadza się cała rodzina: dziadkowie, ciotki, wujkowie, kuzynostwo… Gdy polska matka musi iść do pracy, to myśli o przedszkolu dla dziecka. Nie chce obarczać dziadków obowiązkiem opieki, oni zresztą też żyją już inaczej. Natomiast matka turecka ma wokół siebie wianuszek kobiet, chętnych do pomocy. Jeśli mimo to wpadnie na nowoczesny pomysł, by posłać dziecko do przedszkola, to dla kobiet z jej rodziny jest to policzek w twarz.

No i polska matka jest w kropce. Czerpać z Zachodu, Azji, a może kontynuować postkomunistyczne wycofanie miłości…
Z czerpaniem wzorów jest jak ze wszystkim innym - nie powinno się przeginać. Pewnie nie każdy się ze mną zgodzi… ale spójrzmy na rodziców, którzy kierują się amerykańskimi podręcznikami. Pisze się w nich o tym, by wciąż budować dobrą samoocenę u dziecka i przez to matka kładąc je spać, zamiast „dobranoc” mówi „kocham cię”. Co ona zrobi, gdy naprawdę będzie chciała przekazać dziecku głębokie wyznanie, że je kocha i że zawsze może na nią liczyć? Jeden z moich studentów odpowiedział, że wtedy powinna powiedzieć „dobranoc” (śmiech). Matka w stylu amerykańskim za każdym razem, gdy dziecko przynosi narysowany obrazek, powtarza: „Jaki on cudowny”. Dziecko, nawet to malutkie, głupie nie jest - raz się postara, innym razem machnie coś od niechcenia, a i tak zawsze słyszy, że pięknie mu wyszło. Wtedy właśnie zaczyna wyczuwać fałsz. Matka przestaje być wiarygodnym źródłem informacji, znika autorytet eksperta. Przez takie zachowania rodzice na własne życzenie tracą narzędzia wychowawcze. Zatem, odpowiadając na pytanie - zdecydowane „nie” dla wycofania miłości, ale też „nie” dla zalewania nią dziecka na każdym kroku.

To może postawić na popularne partnerstwo między rodzicem a dzieckiem?
Powiedzmy jasno - dziecko nie potrzebuje następnego przyjaciela. Dziecko potrzebuje rodzica, który będzie wrażliwie dyscyplinował, bo to jedna z ważniejszych strategii wychowawczych. Zasady muszą być. Gdy przeprowadzaliśmy badania w 14 krajach, braliśmy pod uwagę trzy zachowania rodzicielskie, wpływające na przywiązanie i ufność dziecka - akceptację, odrzucenie i kontrolę. Wyniki pokazały coś interesującego. W USA dzieci rozwijają się w sposób ufny, gdy są przez matkę bombardowane akceptacją. Natomiast w krajach niezachodnich, które przeważały w badaniu, taki schemat nie działa. Większy wpływ na emocjonalny rozwój dziecka ma odrzucenie…

Co to znaczy?
Znaczy to, że gdy matka z takiego kraju przejawia wobec dziecka wrogość, to spada u niego poziom zaufania. Za to akceptacja nie zmienia tego poziomu, nie wpływa na jego wzrost. Inaczej mówiąc, w krajach Zachodnich, w których od dekad promuje się chwalenie i mówienie „kocham cię”, akceptacja ma silniejszy wpływ na przywiązanie niż w innych krajach, gdzie raczej manipulowano wrogością lub wycofaniem miłości. Tak było też w Polsce. Co ciekawe, jedynie w Polsce, Estonii i Rosji, czyli krajach postkomunistycznych, obok odrzucenia, drugim czynnikiem wpływającym na dziecko była kontrola psychologiczna.

Z kontroli całkowicie rezygnują rodzice, którzy traktują dziecko jak centrum wszechświata. Nagle przestają być parą, są już tylko rodzicami. Związek zaczyna się sypać, a przecież chcieli jak najlepiej…
Profesor John Gottman prowadzi w Seattle „Laboratorium Miłości”, w którym bada przyczyny rozpadu związków romantycznych. Na marginesie dodam, że laboratorium to powstało, bo jemu i jego kolegom po fachu nie szło z kobietami. Postanowili więc zbadać, dlaczego. Wymyślili matematyczny wzór na rozwody.

Co takiego?!
Przez 15 minut obserwują parę podczas rozmowy o czymś ważnym, np. o wyjeździe. Na podstawie ilości pozytywnych i negatywnych emocji na twarzy, potrafią przewidzieć, czy para się rozwiedzie czy nie, z dokładnością 95 procent! Żona Gottmana, bo w końcu się ożenił, powiedziała: „Chłopcy, dobrze się bawiliście przez 20 lat, ale może zacznijmy tym ludziom pomagać”. Teraz jeżdżą po całym świecie ze swoimi warsztatami. I to właśnie Gottman powiedział, że najlepszym prezentem dla dziecka jest szczęśliwe małżeństwo rodziców. To najlepszy kapitał, który można mu przekazać. Tymczasem częstym dylematem w polskich rodzinach jest to, jak spędzić, np. weekend - siedzimy w domu, wyjeżdżamy z dziećmi czy podrzucamy komuś potomstwo i idziemy na randkę? Co powiedzą ludzie, gdy wybierzemy ostatnią opcję?

Pewnie część krzyknie: wyrodni rodzice!
A Gottman mówi: Idziecie na randkę! Dzięki temu dzieci będą wyrastały w domu, w którym widzą ciepło, miłość i ufność przywiązaniową. Dbanie o związek jest niezwykle ważne, również jeśli chodzi o relację rodzic-dziecko. Kultura znów daje o sobie znać, bo w Polsce wciąż pokutuje mit matki - Polki czy rodzica, który wszędzie musi ze sobą brać dziecko. Badania jasno pokazują, że w momencie pojawienia się pierwszego dziecka, satysfakcja z małżeństwa leci na łeb na szyję i pozostaje na dnie do momentu, gdy najmłodsze dziecko kończy 18 lat. Pytanie: co potem? Dlatego raz jeszcze podkreślę, że także dla dobra dzieci trzeba dbać o związek.

Przybywa rodzin patchworkowych. Jest sens troszczyć się o przywiązanie z dziećmi partnera czy partnerki, skoro w jego budowaniu najistotniejsze są najmłodsze lata życia?
Zdecydowanie tak! Przywiązanie kształtujemy przez całe życie. Jego sedno to dawanie poczucia bezpieczeństwa w sytuacji zagrożenia. W relacji matka-dziecko sprowadza się to do odpowiedzi na pytanie: czy dziecko, któremu dzieje się coś złego i zaczyna płakać wie, że mama przyjdzie i da mu wsparcie? Mniej więcej do 2. roku życia kształtuje się styl przywiązania, matryca dla późniejszych relacji. Badając te same osoby, gdy mają roczek i 18 lat, w 80 proc. utrzymuje się u nich ten sam styl. Ale są ludzie, którzy byli nieufni, a pod wpływem późniejszych relacji to się zmieniło. Budowanie relacji w rodzinach patchworkowych bywa o tyle trudne, że niekoniecznie partner niebędący biologicznym rodzicem, ma motywację do budowania silnej więzi z dzieckiem. Wyjaśnia to teoria ewolucji i związane z nią przekazywanie genów. Jednak jeśli mamy motywację, to relacja między parterem rodzica a niebiologicznym dzieckiem może być nawet lepsza niż relacja tego dziecka z rodzicem biologicznym.

Który styl przywiązania jest najlepszy?
Najbardziej korzystnym jest przywiązanie ufne. Występuje ono u około 60-65 procent ludzi. Te osoby wiedzą, że mają oparcie w innym człowieku. Postrzegają siebie, jako kogoś wartego uwagi i miłości. Przekłada się to na późniejsze zainteresowania, zaradność życiową, wyniki w szkole czy w pracy, funkcjonowanie w związkach. Trzy następne style są lękowymi, ale zaznaczam, że nie są patologią. Pierwszy z nich to styl lękowo-unikający. Kształtuje się, gdy dziecko płacze, a matka nie przychodzi. Takie dzieci z czasem uświadamiają sobie, że nie ma sensu płakać i w sytuacjach problemowych radzą sobie same, to takie zosie samosie.

Samodzielność jest w cenie…
To trochę mylne. Weźmy typową sytuację na placu zabaw. Gdy dzieje się coś złego, dzieci biegną do mamy czy taty, a jedno siedzi i patrzy. Można pomyśleć: „Super, też chciałabym, żeby moje dziecko było tak samodzielne”. Ale z punktu widzenia teorii przywiązania wiemy, że coś jest nie tak. Dziecko ufne w sytuacji zagrożenia powinno biec do matki.

Jeszcze inaczej jest w przypadku stylu lękowo-ambiwalentnego. Kształtuje się on, gdy matka jest nieprzewidywalna, raz przychodzi, raz nie. Dziecko szybko wyuczy się, że jeśli wpadnie w histerię to jest duże prawdopodobieństwo, że mama jednak przyjdzie i da wsparcie. Nie do końca jednak jej ufa, bo co to za wsparcie, które jest wymuszone.

Domyślam się, że w dorosłości takiej osobie bardzo trudno jest zbudować związek oparty na zaufaniu?
Mało powiedziane. Te dzieci mogą wyrosnąć na tzw. wampiry emocjonalne, które wysysają energię z partnerów, są zazdrosne, każdy problem rozdzielają na pięć, robią awantury. Po co? Po to, aby parter dał wsparcie tak szybko, jak jest to możliwe.

Więc zazdrość może brać się stąd, że gdy w dzieciństwie płakaliśmy, to mama reagowała lub nie?
Tak. Zazdrość nie zawsze jest wyrazem wysokiego natężenia miłości romantycznej.

A ostatni styl przywiązania?
To styl zdezorganizowany. On najbardziej podchodzi pod przypadki kliniczne. Takie osoby mogły przejść w dzieciństwie traumę, np. zostały osierocone bądź były molestowane. W dorosłości mają poważne problemy psychologiczne - częściej diagnozuje się u nich depresję czy chociażby problemy z uzależnieniami. Mogą też mieć problem z funkcjonowaniem w bliskich związkach i zdecydowanie potrzebują pomocy.

Budowanie przywiązania w relacji rodzic-dziecko wygląda inaczej w zależności od płci?
Nie. Kluczowa jest wrażliwość i odpowiedzi na reakcje dziecka, które będą adekwatne do sytuacji. Niektórzy mają z tym duży problem. Zna pani osoby, które zachowują się jak słoń w składzie porcelany?

Oczywiście.
U tych osób niezbyt dobrze działa tzw. funkcja refleksyjna. Ostatnio w Internecie widziałam filmik z gatunku „śmieszne”. Mamusia stoi z aparatem i nagrywa scenkę, na której dziecko ma umyć szklankę. Odkręca kran, zaczyna lecieć woda, ale bucha też para. Przerażony maluch zaczyna płakać. A co robi matka? Zaczyna się śmiać i dalej kręci. To właśnie przykład matki, która nieadekwatnie odczytuje sygnały wysyłane przez dziecko albo odczytuje je adekwatnie, ale na nie nie odpowiada. Oczywiście z tym reagowaniem nie można przesadzać. Nie trzeba rzucać wszystkiego, bo dziecko ma nietęgą minę, ale jeśli występuje choroba, ból, zmęczenie czy przerażenie, to zawsze reagujmy.

*Dr Katarzyna Lubiewska

adiunkt katedry Psychologii Rozwoju Człowieka Instytutu Psychologii UKW w Bydgoszczy oraz prezeska Polskiego Oddziału Towarzystwa Badań nad Emocjami i Przywiązaniem. Jest inicjatorką I Ogólnopolskiej Konferencji o Przywiązaniu. Prowadzi badania w zakresie rozwoju emocjonalnego. Na realizację swojego najnowszego projektu otrzymała ponad milion złotych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!