Wracają z tęsknoty za rodziną, bo nie znaleźli dobrej pracy, albo dlatego, że udało im się zarobić tyle, ile chcieli. Po powrocie nie chcą żyć tak, jak dawniej. Za zarobione na Zachodzie pieniądze zakładają własne firmy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 88211" sub="Dzięki rocznemu pobytowi
w północnej
Irlandii Mateusz spełnił swoje marzenie. Od kilku miesięcy prowadzi w Bydgoszczy własny salon fryzjerski. Sam zaprojektował wystrój wnętrza i przeprowadził remont. Pracuje
w pojedynkę. / Fot. Dariusz Bloch">Zasadnicze jest pytanie - wracają czy jeszcze nie?
Doradcy urzędów pracy w Polsce twierdzą, że tak, że oto właśnie mamy do czynienia z pierwszą poważną falą powrotów z emigracji zarobkowej. Dowód: coraz większa liczba rejestrowanych bezrobotnych, którzy przyznają, że pracowali za granicą.
Cudu tu jeszcze nie ma
Przyczyny powrotów wymienia się co najmniej dwa i to natury ekonomicznej: spadek kursu euro i funta oraz wzrost zarobków w Polsce, widoczny zwłaszcza w branżach, które przeżywają największy deficyt rąk do pracy. Tu w pierwszym rzędzie wymienia się budownictwo. Zdaniem ekspertów, oba te czynniki mają sprawiać, że różnice w płacach w Polsce i na Zachodzie zaczynają się zacierać, przez co emigracja zarobkowa przestaje być opłacalna. Dotyczyć to ma przede wszystkim ludzi, którzy w kraju zostawili rodzinę i zmuszeni są do życia na dwa domy. Po odliczeniu kosztów utrzymania za granicą i pieniędzy, które muszą co miesiąc wysyłać bliskim do Polski, nie ma szans na odkładanie gotówki.
<!** reklama>- Nie mamy oczywiście pełnej wiedzy, ile osób wyjechało, ile tam pracuje i ile wróciło. Ale na pewno jest tak, że od początku tego roku zgłasza się do nas co miesiąc po kilkadziesiąt osób wracających z zagranicy. Wcześniej tego nie było. Powtarzam wszystkim, że nie jest to jeszcze rzeka, ale strumyczek już tak - mówi Tomasz Zawiszewski z Powiatowego Urzędu Pracy w Bydgoszczy. Tendencję tę potwierdzają jego koledzy w „pośredniakach” w Toruniu, Poznaniu, Gdańsku i Wrocławiu.
Jedynie co do przyczyn powrotów nie ma zgodności. Odnotowywany przez Główny Urząd Statystyczny wzrost wynagrodzeń w Polsce nie do wszystkich przemawia, bo razem z pensjami rosną też koszty życia. A zauważalny statystycznie spadek bezrobocia wcale nie musi świadczyć o tym, że w Polsce łatwiej o pracę, lecz o tym, iż coraz więcej Polaków ucieka za granicę.
<!** Image 3 align=left alt="Image 88211" sub="Wojciech Piotrowski pracował
w Irlandii jako archeolog, czyli zgodnie ze zdobytym wykształceniem. Dzięki zarobionym pieniądzom wraz z żoną Dorotą otworzyli w Toruniu sklep franczyzowy z produktami benedyktyńskimi. Biznes rokuje dobrze. / Fot. Jacek Smarz">- Niemal codziennie czytamy we wszystkich ważniejszych polskich pismach, że coraz więcej Polaków wraca do kraju. Nasze obserwacje tu na miejscu tego nie potwierdzają - pisze z Londynu Janusz Młynarski, dziennikarz polonijnego tygodnika „Polish Express”. - Być może w dużych miastach łatwiej obecnie o pracę niż rok, dwa czy pięć lat wcześniej, ale napisy na sklepach „zatrudnię sprzedawcę” nie świadczą jeszcze o tym, że w Polsce dokonał się cud gospodarczy.
Niedawno w jednym z polskich dzienników Janusz Młynarski znalazł informację, że spora grupa Polaków pracujących w Anglii na jednej z plantacji, porzuciła pracę i wyjechała. - Zapomniano w tekście dodać, że ci ludzie nie wrócili do Polski, by zarabiać złotówkę za łubiankę, lecz wyjechali do Szwecji, w której zarobić można jeszcze więcej niż w Anglii - zauważa polonijny dziennikarz.
- Zależy jak na to wszystko patrzeć. Jeśli pod kątem spadku kursów euro i funta, to faktycznie, różnice pomiędzy Polską i bogatszymi krajami Unii zaczynają się lekko zmniejszać. Ale kiedy porównać zarobki w tych samych zawodach u nas i za granicą, to różnica nadal jest znacząca. Mamy na przykład w ofertach pracę przy „zmywaku” za 1500 euro brutto - mówi Tomasz Dobroczyński, doradca Eures z Poznania (europejskie służby zatrudnienia działające w ramach międzynarodowego pośrednictwa pracy). W Polsce za to samo zajęcie otrzymać można czterokrotnie mniej.
Znasz fach - zostajesz na dłużej
Niedawno przedstawiciele Euresa, reprezentujący wojewódzkie urzędy pracy w Gdańsku, Olsztynie, Białymstoku, Poznaniu i Łodzi wyruszyli do Dublina, by na tamtejszych targach pracy zachęcać rodaków do powrotu do Polski. Zachętą miały być oferty pracy, które pośrednicy zabrali do Irlandii. Zainteresowanie było - zdaniem urzędników - spore. Ale odzew, jak się okazuje, niewielki. Oferowano, m.in., pracę dla spawaczy stoczniowych za 4-5 tys. zł brutto, murarzy i tynkarzy (3,5-4 tys. zł), majstrów, kierowników budów i inżynierów (4-6 tys. zł).
<!** Image 4 align=right alt="Image 88211" sub="Targi pracy z ofertami zagranicznymi nadal przyciągają Polaków. Problemem jest słaba znajomość języków obcych. / Fot. Łukasz Trzeszczkowski">Szef grupy robót z gdańskiej firmy Elewacje SA już prawie zapomniał o tym, że szukali ludzi w Dublinie.
- Właśnie na nich czekamy. W mediach słychać, że podobno wracają, tylko jakoś do nas nikt nie dotarł - mówi z ironią mężczyzna. - Jeśli ktoś do nas przychodzi, to raczej niedobitki z ulicy, które do niczego się nie nadają.
- Zachód szybko weryfikuje twoje prawdziwe umiejętności. Jeśli znasz swój fach, zostajesz na dłużej. Wracają ci, którzy nic nie zwojowali - mówi Andrzej, który zajmował się w Niemczech remontami. Miał atrakcyjny kontrakt. Do Polski sprowadziła go choroba żony. Wrócił do działalności na własną rękę.
W bydgoskiej firmie Budopol w ostatnich dwóch latach pensje pracowników budowlanych wzrosły o 53 procent. Zwiększyło się też zatrudnienie. W 2006 roku murarz mógł zarobić (z nadgodzinami) nieco ponad 2 tysiące złotych. Aktualnie „wyciąga” miesięcznie o tysiąc złotych więcej.
- Jest w branży presja płacowa, dlatego staramy się gonić średnią krajową i jesteśmy coraz bliżej. Cyklicznie dajemy podwyżki - mówi Gabriela Marczak, wiceprezes Budopolu. Dodaje jednak, że o powrotach fachowców z zagranicy trudno na razie mówić. - Nie zauważyliśmy czegoś takiego.
<!** Image 5 align=left alt="Image 88211" sub="Łukasz prawie dwa lata spędził w Anglii. Był menedżerem w restauracji. Teraz szuka pracy w Polsce. / Fot. Piotr Schutta">- Jeśli wracają, to tylko na przeczekanie. Albo nie przedłużono im umowy za granicą, albo po prostu kontrakt się skończył i czekają na następny. Popracują kilka miesięcy w kraju i wyjeżdżają z powrotem. Właśnie nam kilku fachowców wyjechało do Austrii - nie ukrywa niezadowolenia kadrowa z Ebudu. Przyznaje jednak, że firma już się do tego przyzwyczaiła i nie robi trudności pracownikom, którzy rzucają wypowiedzenia z dnia na dzień. Wiadomo, że za jakiś czas zgłoszą się z powrotem, by później ponownie wyjechać. - Co zrobić. Oni wiedzą, że każdy ich w kraju zatrudni, bo brakuje fachowców.
Zarobić na własny biznes
Spostrzeżenia pośredników z Powiatowego Urzędu Pracy w Toruniu potwierdzają fakt, że pracownicy z Polski z konkretnym fachem w ręku nie myślą o powrocie do kraju.
- Wracają ci, którzy pracowali przy sortowaniu towarów w hipermarketach, przy pakowaniu mrożonek czy przy taśmach produkcyjnych w fabrykach - mówi Jerzy Blok, dyrektor toruńskiego PUP. - Jest też część ludzi, którzy zarobili za granicą konkretną sumę i przyjeżdżają do kraju, żeby założyć własną działalność gospodarczą.
Mateusz Czerniak, fryzjer z Bydgoszczy, wyjechał do Irlandii Północnej z konkretnym założeniem, że po zarobieniu 30-40 tysięcy złotych wróci do Polski i otworzy własny salon. Opuszczając kraj jesienią 2006 roku, zarabiał ok. 1400 złotych netto miesięcznie pracując w cudzej firmie. W Belfaście zaproponowano mu tyle, że co miesiąc, po odliczeniu kosztów utrzymania mógł odłożyć 700 funtów na realizację marzeń (ok. 4 tys. złotych według ówczesnego kursu funta, według aktualnego - niecałe 3 tys.).
<!** Image 6 align=right alt="Image 88211" sub="Kasia już wróciła, Bartek dołączy niebawem. Pracowali w Dublinie. Mówią, że wystarczy. / Fot. Archiwum">Założony cel Mateusz Czerniak osiągnął po roku. Od lutego prowadzi w Bydgoszczy własny salon i - jak na razie - nie ma powodów do narzekań. Zastanawiał się, czy nie założyć własnej firmy w Irlandii, ale - jak mówi - nie odpowiadały mu tamtejsze „klimaty” i coś ciągnęło do rodziny i znajomych w Polsce.
- Wielu ludzi z mojego otoczenia wraca do Polski. Mało kto teraz wyjeżdża. Za granicą zostają ci, którzy ułożyli sobie tam życie razem z rodzinami. Nie mają kokosów, ale żyje im się dużo łatwiej niż wcześniej w Polsce. W Irlandii na przykład jest całkiem przyzwoity zasiłek socjalny na dzieci - dodaje Mateusz.
Archeolog Wojciech Piotrowski z Torunia przez dwa lata prowadził badania ratownicze na wykopaliskach w Irlandii. Zatrudniała go prywatna firma. Zarabiał przyzwoicie, nie wykluczał sprowadzenia rodziny - żony i dwójki dzieci. Kiedy jednak urodziło się trzecie, wrócił na stałe do Polski.
- Żona nie chciała zamieszkać w Irlandii - mówi Piotrowski. Kiedy wrócił do kraju, nie miał pomysłu, jak zainwestować oszczędności i gdzie się zatrudnić. Przez przypadek zainteresowali się z żoną Dorotą ofertą firmy Benedicte, prowadzonej przez mnichów z opactwa Benedyktynów w Tyńcu pod Krakowem. Od kwietnia prowadzą w Toruniu sklep z produktami benedyktyńskimi.
- Gdyby nie oszczędności z Irlandii, nie byłoby mowy o rozpoczęciu działalności - przyznaje mężczyzna. Jednym z warunków nawiązania współpracy z benedyktynami był niemały „wkład własny”. Już po miesiącu Dorota i Wojciech Piotrowscy przekonali się jednak, że warto było zainwestować w interes z zakonnikami. Zainteresowanie sklepem przeszło ich oczekiwania.
Wyjeżdżając z Polski Łukasz zarabiał 1 tys. zł miesięcznie jako magazynier, przyjmujący zwroty gazet w firmie kolporterskiej. Wcześniej grał zawodowo w piłkę, ale jego macierzysty klub przestał mu płacić pensję (dziś zalega mu za 10 miesięcy, a szanse na odzyskanie pieniędzy są nikłe). Wziął więc urlop dziekański i wyjechał do Anglii.
- Wyjeżdżałem na trzy miesiące, a zostałem prawie dwa lata. Wyjechałem dla pieniędzy i dla podszkolenia języka - tłumaczy Łukasz. Zaczynał od pracy za barem, ale szybko awansował na menedżera hotelowej restauracji w malowniczym turystycznym mieście York. W najlepszym miesiącu, gdy pracował dodatkowo jako recepcjonista w innym hotelu, udało mu się odłożyć 1200 funtów. Przeważnie jednak oszczędzał co miesiąc ok. 700 funtów. W ciągu 2 lat pozwolił sobie tylko na jedną ekstrawagancję.
Szef pyta: Kiedy wracasz?
- Jako fan futbolu nie mogłem sobie odmówić wypadu do Barcelony. Polecieliśmy z kolegą na trzy dni, zamieszkaliśmy w dobrym hotelu i poszliśmy na mecz FC Barcelona - Atletico Madrid. Wydałem około trzech tysiący złotych - wspomina Łukasz i dodaje, że sporo kosztowały też comiesięczne wyjazdy do Polski.
Trochę oszczędności na koncie, laptop i 14-letni samochód kupiony w Polsce - to cały jego emigracyjny „dorobek”. Tuż po powrocie do kraju „na dzień dobry” stracił dwa tys. zł, bo podjął pracę w biurze nieruchomości, do której - jak się okazało - zamiast zarabiać, musiał dokładać.
- Ale zdobyłem chociaż jakieś następne doświadczenie. W Anglii nie mogłem już wytrzymać. Nie czułem się tam jak w domu - podkreśla.
Od czasu do czasu właściciel hotelu dopytuje, kiedy młody Polak wróci do Anglii. Opowiada, że tak dobrego menedżera jeszcze nie miał.
Warto wiedzieć
Zaciskanie pasa na obczyźnie
Bartłomiej Mańk z Torunia (lat 27) od roku pracuje w Dublinie w Bank of Ireland. Zaczynał ze stawką 1700 euro na rękę. Mógł odłożyć co miesiąc do tysiąca euro (350 euro miesięcznie kosztował pokój). Podkreśla, że odkładając tyle nie da się żyć tak, jak żyje przeciętny Irlandczyk. Mimo wyrzeczeń, zaoszczędzone pieniądze nie wystarczą na rozkręcenie w Polsce własnego biznesu.
Dziewczyna Bartłomieja - Katarzyna (kończy na toruńskim Uniwersytecie Mikołaja Kopernika filologię bałkańską) już wróciła do Polski. W irlandzkim barze z kanapkami wytrzymała trzy miesiące, zarabiając tysiąc euro na miesiąc. Pracę za granicą traktowała jako wakacyjny wypad. Większość zarobionych tam pieniędzy wydała na odwiedzanie Bartka.
fakty
Różnice w zarobkach nadal są ogromne
Brak rąk do pracy w branży budowlanej wymusił na pracodawcach podwyżki sięgające w ostatnich dwóch latach nawet 50 procent. Średnia pensja robotnika budowlanego w jednej z firm naszego regionu wynosiła w 2006 roku 1522 zł brutto. Z nadgodzinami można było zarobić ok. 2 tys. zł. W tym roku średnie wynagrodzenie pracownika fizycznego w tym przedsiębiorstwie to 2400 złotych (z nadgodzinami ponad 3 tys. zł).
Mimo podwyżek różnice nadal są spore. W Londynie kierownikowi budowy oferuje się 5 tys. funtów miesięcznie brutto, podczas gdy w Polsce ten sam fachowiec może zarobić najwyżej 6 tys. zł. Pod uwagę należy jednak wziąć wysokie koszty życia w Londynie.
Za układanie towarów w hipermarkecie sieci Tesco w Wielkiej Brytanii można otrzymać ok. 1100 funtów brutto. W gdańskim sklepie Lidl oferują za to samo 1500 złotych brutto.