Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polak, czyli Niemiec

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Są tacy, którzy mają szczęście. Albo może inaczej - którzy potrafią wykorzystać ten jeden jedyny moment, kiedy fala niesie ich aż strach. I pokazać, że nie wypadli sroce spod ogona. Taki moment parę lat temu przydarzył się Michałowi Żebrowskiemu, kiedy to zagrał on wszystkie najważniejsze role, jakie się wtedy pojawiły w kinie polskim, i wmaszerował do naszej gwiazdorskiej ekstraklasy na wieki wieków.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Są tacy, którzy mają szczęście. Albo może inaczej - którzy potrafią wykorzystać ten jeden jedyny moment, kiedy fala niesie ich aż strach. I pokazać, że nie wypadli sroce spod ogona. Taki moment parę lat temu przydarzył się Michałowi Żebrowskiemu, kiedy to zagrał on wszystkie najważniejsze role, jakie się wtedy pojawiły w kinie polskim, i wmaszerował do naszej gwiazdorskiej ekstraklasy na wieki wieków. Potem sezonowo błyszczał i przygasał, starając się jednak mocno o wypracowanie sobie w mediach profilu artysty, co to jest nie tylko od udawania, ale w głowie swoje ma. Teraz znowu o nim głośno. I to aż z dwóch powodów.

<!** reklama>Pierwszy to, oczywiście, udział w rosyjskiej superprodukcji „1612”, której premierę mieliśmy dopiero co w samej Moskwie. Sprawa jest soczysta. O filmie trąbiono, że nie tylko zmajstrowany na rozkaz samego Putina, ale do tego nad treścią pracowano mocarstwowo. Oglądamy więc opowieść osnutą wokół dramatycznych wydarzeń, kiedy to Polacy najpierw Moskwę zdobyli, a potem ich z niej pogoniono. Dzięki temu rzecz jasna, że silna rosyjska władza centralna (czyli historyczni ojcowie Putina) wzięli na siebie patriotyczny obowiązek.

Wiadomo, oczywiście, że rosyjski prezydent buduje swoją politykę historyczną znacznie sprytniej od naszego minionego rządu i efekty też ma sprytniejsze. Zachodziła jednak delikatna obawa, że, znając pryncypia Kremla, może wyjść film delikatnie antypolski. Dręczony jest więc Żebrowski pytaniami o swój udział w tej produkcji i pewnie ma już dość tłumaczenia, że i owszem, gra agresora, ale wcale nie takiego obrzydliwego narodowo, a sam film jest bardziej przygodowy niż wredny. Bo w pytaniach gdzieś tam drzemie wyrzut „jak mogłeś Michale! Tak po Skrzetuskim!”.

Nie ma się jednak czemu dziwić, że przy okazji „1612” reagujemy nerwowo. W końcu w dziejach naszych w roli imperialnego agresora występowaliśmy z rzadka i trudno nam przywyknąć, że tym razem to tak nie do końca wojowaliśmy za wolność waszą i naszą. Tym razem zagraliśmy rolę Niemców, zwykle tak właśnie obsadzanych w europejskich produkcjach - co historycznie jest oczywiste - i pewnie trochę to nas uwiera.

Druga sprawa dotyka pana Michała delikatnie - otóż zagrał on kiedyś główną rolę w „Wiedźminie”, filmie, który miał być superhitem, a jedynie śmieszył, tumanił i przestraszał, z przewagą śmieszenia. Ale jeśli ktoś uważał, że tamten bubel zamordował legendę Sapkowskiego, który Wiedźmina wymyślił, to się głęboko mylił. Na wszechświatowy rynek weszła fabularna gra komputera - czyli nowe wcielenie „Wiedźmina”. Jej produkcja kosztowała 22 miliony złotych, a więc kwotę, o której filmowcy mogą sobie pomarzyć (ale tu inwestorzy ryzykują chętniej niż w nasze kino) i ma realną szansę na podbicie rynku. Cóż, dobrze, że gdzieś tam drzemie w nas jeszcze dusza imperialnych agresorów. W takim wydaniu oczywiście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!