Najpierw robili hałas na klatce schodowej, by wyszli wszyscy sąsiedzi. Potem oplakatowali okolicę, żeby nikt nie miał wątpliwości, że bydgoszczanin zalega z długiem. Tak „chwilówki” odzyskują należności.
Pan Stanisław, niegdyś zamożny, jeden z najbardziej szanowanych kierowników dużej sieci handlowej, dziś ma spore kłopoty. Z zamożności niewiele zostało, a szacunek - choćby sąsiadów - wisi na włosku.
Kłopoty za kilkaset złotych
- Tak wyszło, że popadłem w kłopoty finansowe, komornik zlicytował mi mieszkanie, teraz mieszkam w wynajętym lokalu. Żona namówiła mnie, żeby pożyczyć 300 złotych w firmie, tak zwanej „chwilówce”. Jednak - przyznaje z zażenowaniem bydgoszczanin - nie byłem w stanie terminowo oddać tych pieniędzy, więc przedłużaliśmy co miesiąc umowę. <!** reklama>
To przedłużenie kosztowało pana Stanisława już niemal 2 tysiące złotych, bo spłacał tylko odsetki - 120 złotych co miesiąc, a 300-złotowy dług pozostawał. Gdyby policzyć okazałoby się, że oprocentowanie pożyczki wyniosło ponad 400 procent w skali roku.
W końcu jednak zabrakło i na odsetki, a wtedy firma zażądała zwrotu pieniędzy. Gdy pan Stanisław nie oddał, rozpętało się jego życiowe piekło. - Po telefonach ostrzegawczych firma zaczęła mnie szantażować i kompromitować przed sąsiadami. Ktoś wywiesił plakaty z informacją, że jestem dłużnikiem i zalegam z pieniędzmi.
Traf chciał, że żona pana Stanisława podała adres swoich dzieci, pod który firma dostarczyła wcześniej pożyczkę. Teraz i tam pojawiają się plakaty z informacją o zadłużeniu pana Stanisława.
- Wiem, że nie oddałem pieniędzy, ale po prostu na razie ich nie mam. Jednak firma łamie prawo, bo na plakatach jest moje imię i nazwisko, i hasło „Dłużniku - prawo nakazuje spłacać długi”. Chyba pożyczę z innej „chwilówki” pieniądze, żeby ten koszmar się skończył - załamuje ręce pan Stanisław.
Pani Małgorzata z firmy Profit, od której pożyczał pieniądze pan Stanisław, nie chce rozmawiać o sprawie. - Ja jestem tylko pracownikiem, proszę kontaktować się z szefostwem firmy. Podaje kontakt telefoniczny i rozłącza rozmowę.
- Pani Małgorzata przychodziła też po „haracz” dla firmy. Jak nie miałem na ratę, siadała na klatce schodowej i waliła parasolką, robiąc hałas, żeby wszyscy sąsiedzi wyszli na klatkę i zobaczyli, co się dzieje - wspomina kontakty z kredytodawcą emeryt.
Pod wskazanym numerem telefonu odzywa się kobieta, która ma być kierownikiem firmy, jednak odmawia przedstawienia się. Radzi jednak - niech pan Stanisław przeczyta dokładnie umowę, którą podpisał, konkretnie punkt 16. Jest tam napisane, że klient godzi się, w razie zalegania z pieniędzmi, na działania polegające między innymi na rozklejeniu plakatów, które poinformują o jego zadłużeniu. I rozłącza się.
Policjanci zachęcają, by - jeśli dochodzi do podobnych zdarzeń - zgłaszać je funkcjonariuszom. - Może w takich sytuacjach dochodzić do gróźb karalnych, może nastąpić złamanie ustawy o ochronie danych osobowych, gdy na plakatach pojawiają się takie dane czy też publikowany jest wizerunek, można też mówić o złośliwym nękaniu. Policjanci na pewno przyjmą zgłoszenie i zbiorą materiał dowodowy, jednak ostateczna kwalifikacja czynu zdecyduje, czy prokurator rozpocznie postępowanie w takiej sprawie - mówi Maciej Daszkiewicz z zespołu prasowego KWP w Bydgoszczy.
Kodeks windykatora
Czy forma nacisku na dłużnika polegająca na rozklejaniu plakatów z jego danymi jest praktykowana wśród firm windykacyjnych?
- Z zasady nie komentujemy działań innych firm i sposobu ich windykacji. Mogę tylko powiedzieć, że w naszych działaniach zawsze staramy się dbać o godność osób zadłużonych. W branży obowiązuje też Kodeks dobrych praktyk, którego przestrzegają uznane marki - zauważa Karolina Barańska z Grupy Kapitałowej Kruk.
W Polsce jest co windykować - zaległe długi ma ponad 2 miliony Polaków, a wartość ich należności to prawie 40 miliardów złotych.
