<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zurowski_michal.jpg" >…Niech się babcia cieszy - śpiewał Wojciech Młynarski jeszcze w głębokim PRL-u. Śpiewał o propagandzie sukcesu, której służebną rolą wobec władzy było wtedy utrzymywanie społeczeństwa (czyli tytułowej babci) w błogiej nieświadomości.
Dziś - mimo, że „babcia” ma do dyspozycji nieporównanie więcej źródeł informacji i jest już o wiele lepiej zorientowana - piosenka Młynarskiego wraca czasem tym refrenem.
Mnie uczepiła się w piątek i sobotę podczas transmisji TVP z Zakopanego. Ludzieee, jaki sukces! Najwyższe w tym sezonie miejsca Małysza! A pozostałych Polaków w konkursach głównych i potem w drugich seriach tylu, że najstarsi górale (ulubiony tekst sprawozdawców przez te dwa dni) nie pamiętają…
A ja myślę, że najstarsi górale nie pamiętają, by ktoś w Polsce cieszył się - niczym głupi trąbką - takimi miejscami Małysza na Wielkiej Krokwi, jak 8 i 12. I takimi lokatami pozostałych Polaków, jak np. w sobotę: 14 (Stoch), 24 (Rutkowski) czy 29 (Żyła).
<!** reklama>Dziwnym trafem o dwóch kwestiach sprawozdawcy TVP starali się nie mówić lub mówić jak najmniej. Jakby jednej nie dostrzegali, a o drugiej nie pamiętali. Pierwszą był dystans dzielący Polaków (w tym i Małysza) od najlepszych. Lądowali 12-13 metrów za Loitzlem i Schlierenzaurem (a to na tej nie największej przecież skoczni i to przy znacznie obniżonym rozbiegu - przepaść) i 6-10 metrów za zawodnikami pierwszej szóstki. To jest wymiar dużego lania, a nie sukcesu. Skąd więc tak wysokie - relatywnie, jak na ten sezon - miejsca? Ano stąd, o czym Szaranowicz, Heller, Kurzajewski, Jabłoński i Szczęsny nie chcieli „babci” przypominać: zabrakło blisko połowy najlepszych obecnie skoczków. Nie przyjechali z Austrii Morgenstern i Koch, z Norwegii Evensen i Jacobsen, z Finlandii Larinto, Hautamaeki i Olli, z Japonii… nikt się nie pofatygował. Jakie byłyby miejsca Polaków, gdyby nie tyle absencji? „Babcia” czy kibic w różowych okularach, chcąc się łudzić, może sobie odpowiedzieć banałem: „nieobecni nie mają racji”. Kibic tak, ale nie dziennikarz. Ten niech nazywa rzecz po imieniu. A nawet jeśli mu patriotyczna nuta w duszy gra, niech sobie daruje chociaż te brednie o „najstarszych góralach”.
Niestety, nasi sprawozdawcy zachowują się tak, jakby byli zakładnikami. Zakładnikami biznesu, jakim są transmisje telewizyjne, w które zainwestowała ich firma. I zakładnikami Zakopanego, do którego co roku trzeba naganiać kibiców, bo właśnie wtedy Polski Związek Narciarski, tatrzańscy hotelarze, restauratorzy i sprzedawcy gadżetów mają największe żniwa. Żeby to wszystko się sprzedawało (i kibicom w Zakopanem, i telewidzom, i klientom Biura Reklamy TVP) musi być fajnie. Sukces ma być. No, więc po co babcię denerwować?