W piątek polska piłkarska reprezentacja, złożona z zawodników grających w klubach nad Wisłą, w ostatnim w tym roku meczu pokonała Macedonię 4:1.
Ten wynik oczywiście nikomu nie może zamydlić oczu, że oto mamy wielki wspaniały team. Bo to była tylko towarzyska potyczka bez większego znaczenia i z takim sobie przeciwnikiem. Generalnie w ostatnich dniach grudnia trudno o choćby szczyptę optymizmu.
<!** reklama>Nasza kopana ciągle znajduje się w głębokim dołku i choćbyśmy nie wiem jak wypatrywali światełka w tunelu, to go nie dostrzeżemy. O tym, jaki jest poziom polskiego futbolu, przekonaliśmy się latem na obiektach Euro 2012. Stadionach - dodajmy - na których występowaliśmy w rolach gospodarzy (a więc nie pomogły nawet ściany). Tak szybko, jak zaczęliśmy mistrzostwa Starego Kontynentu, tak szybko je zakończyliśmy (Franciszek Smuda stracił przez to swoją posadę, a pałeczkę przejął Waldemar Fornalik).
Taki stan trwa przez kolejne dekady, a przyczyny marazmu ciągle są te same. Tragiczny system szkolenia, nieprofesjonalizm trenerów i - przede wszystkim - minimalizm piłkarzy, którzy w zdecydowanej większości zadowalają się wyśrubowanymi jak na polskie warunki zarobkami i osiadają na laurach (czytaj pozostają w polskich klubach), bo nie są w stanie skutecznie rywalizować z europejskimi gwiazdami. Nieliczne wyjątki (np. trójka z Borussii Dortmund) tylko potwierdzają tę regułę. Nie ma i długo nie będzie w Polsce reprezentacji, która mogłaby powalczyć z najlepszymi na świecie...