Rozmowa z SZYMONEM HOŁOWNIĄ, publicystą katolickim
<!** Image 2 align=right alt="Image 147698" sub="Fot. Tadeusz Pawłowski">Pana teksty odbierane są czasem jako antykościelne.
Takie zarzuty wydają mi się być absurdalne. Są to osądy na tyle emocjonalne, niepoparte argumentami, że trudno z nimi dyskutować. Piszę, mówię i działam zawsze z głębi Kościoła. To mój dom, moja matka i najbliższa mi rzeczywistość.
W „Monopolu na zbawienie” napisał Pan: „Różaniec naprawdę nie jest ckliwą szeptanką wymyśloną, by dać zajęcie zastępom starszych kobiet...” Nie za ostro?
Przecież ja nie mówię, że to jest ckliwa szeptanka. Mówię właśnie, że tak nie jest.
Sugeruje Pan, że starsze kobiety modlą się bezrefleksyjnie?
Ktoś, kto w ten sposób próbuje roz- kminiać moje myślenie, sam operuje stereotypami. Napisałem o różańcu dlatego, że ludzie mnie o to pytają. Mówią: „Starsze panie odmawiają te modlitwy, czy one to robią bezmyślnie?”. Odpowiadam, że to bardzo krzywdzące, że sam sobie życzę, by modlić się z taką żarliwością jak one, po drugie - jest to modlitwa niesamowita. Apeluję: człowieku przestań fiksować się na tego typu myśleniu, a sam tego doświadczysz, zobaczysz.
<!** reklama>Często łączy Pan trudne słowa typu egzegeza, doketyzm czy manicheizm z młodzieżowym slangiem.
Chcę pokazać, że o wierze można mówić normalnym językiem. Nasz podstawowy błąd to myślenie, że wiara to nie opowieść o życiu, że to rezerwat dla najświętszych, że mówienie o niej dostępne jest tylko księżom i papieżowi, a my jesteśmy zgrają owieczek, które muszą wieść życie grzeszników. Takie myślenie - samorozgrzeszanie i wygodne obniżanie sobie poprzeczki - doprowadza do szału.
„Jezus nie chce, żebyśmy przy Jego stole i w Jego świątyni byli ekscytującymi się melodią własnego głosu kastratami”. Tak Pan pisze o tzw. głosie kapłańskim, czyli manierze mówienia księży i zakonnic. Nie obrażają się?
A skąd! Śmieją się! A jeśli zaczynam demonstrować ten głos, to płaczą ze śmiechu. Myślę, że powinniśmy sobie pozwolić na więcej luzu. Pan wybaczy, ale to nie jest naturalny głos. Dlaczego mam to owijać w jakąś bibułkę? Przecież nikogo palcem nie wytykam.
Mówi Pan z głębi Kościoła, ale nie jest duchownym...
Zależy co się rozumie pod słowami „z głębi Kościoła”. Jeżeli wyłącznie hierarchię i kapłanów, to co z wiernymi? Czy to jakieś mięso armatnie duszpasterskie? Najciekawsze, że w ten sposób o Kościele myślą najczęściej nie księża, lecz wierni. Znów - po to, by się rozgrzeszyć ze swojej duchowej gnuśności. „I tak na nic nie mam wpływu”, „Im za to płacą, ja nie muszę”, etc. Takie myślenie, tak okrutna segmentacja zabija wspólnotę, Kościół.
Żałował Pan niedawno, że nie może nawrócić Michała Piróga, tancerza pochodzenia żydowskiego, który przyznał, że jest gejem. Zabrzmiał Pan wówczas jak ksiądz.
Nie mam w sobie pragnienia nawracania kogokolwiek. To, co powiedziałem do Michała Piróga, było żartem. Chciałbym nie tyle nawracać, co przywracać normalność w mówieniu o stanie faktycznym. Mamy tyle głupot i stereotypów na temat Kościoła, że roboty wystarczy mi do końca życia. Jeżeli jednak chce pan bronić tezy, że od nawracania czy od zajmowania się Kościołem na zewnątrz są wyłącznie księża, to ja się z taką wizją Kościoła nie zgadzam.
Słyszałem Pańską rozmowę z Wojciechem Cejrowskim. Spotkało się dwóch katolików, ale z dwóch różnych parafii.
Ta rozmowa to dla mnie ból.
Czy porażka?
Porażka nie, bo jednak pokazaliśmy kawałek rzeczywistości, ale rozmowa poszła w złym kierunku. Biję się w piersi - mogłem się opanować, do końca trwać i dawać się poniżać, gdy pan Cejrowski postanowił przeanalizować gramatykę moich pytań i zaczął uczyć mnie sztuki wywiadu. Niestety, święty nie jestem i zareagowałem na ten nagły deficyt kultury u mojego adwersarza. Chyba sam święty Józef z Cupertino by tego nie wytrzymał i nieco by się uniósł, jak to miał w zwyczaju.
Wojciech Cejrowski stwierdził, że sam wykluczył się Pan z Kościoła.
Na szczęście, to nie on o tym zdecyduje. Odpowiedziałem, że odnoszę wrażenie, że w jego Kościele jest wyłącznie Wojciech Cejrowski. Na pewno jednak w ten sposób nie powinniśmy rozmawiać. Żałuję, że się nie udało. Tak naprawdę mam dla pana Cejrowskiego mnóstwo dobrych uczuć. Ba, gdyby nie to, że wprawiłbym go pewnie w niezłą konfuzję, mógłbym nawet wyznać, że go - rzecz jasna po bratersku - kocham. Nie po to go przecież zaprosiłem, żeby się z nim bić. Plan był taki, aby pokazać, że dwaj tak różniący się od siebie katolicy mogą ze sobą rozmawiać.
Ciekawe jak ułożyłaby się rozmowa z o. Tadeuszem Rydzykiem?
Z przyjemnością, i mówię to bez podtekstów, umówiłbym się z o. Tadeuszem na rzeczową dyskusję. Zawsze jednak zatrzymuję się na ludziach, którzy bronią do niego dostępu. Absurdalne są tezy o tym, że o. Rydzyka należy wykluczyć z Kościoła albo że jego działalność grozi schizmą. Nie zgadzam się z wieloma jego poglądami i zachowaniami, on zupełnie inaczej widzi Kościół, ale jesteśmy razem w tym samym Kościele. Uważam, że rozmawiać powinniśmy, bo mamy o czym.
Dlaczego nie został Pan dominikaninem?
Mam inną drogę do przejścia i właśnie nią idę. Czasem potrzebne są w życiu człowieka momenty krótkoterminowego powołania, żeby sobie parę rzeczy w głowie ułożyć.
W jakim kierunku rozwinie się Kościół katolicki w Polsce?
Wchodzimy w zakręt. Trzeba zmienić prędkość i taktykę jazdy. Myślę, że będzie to Kościół mniej liczebny, ale głębszy. Taki, w którym ludzie zaczną się identyfikować z parafią jak ze swoim domem. Będzie on czymś więcej niż punktem świadczenia usług religijnych, będzie miejscem, w którym można uzyskać pomoc, spotkać się z ludźmi i z Bogiem. Polacy wciąż jeszcze chodzą do kościoła, ale coraz mniej wiedzą o swojej wierze i coraz rzadziej są zdania, że warto ją przełożyć na życie. Wiara u niektórych zmienia się w publicystykę - debatę o in vitro czy celibacie. W Kościele zostaną tylko ci, którzy zrozumieją, że wiara to nie światopogląd, lecz relacja. Do tego potrzeba pogłębionej, zrozumiałej katechezy.
Wielki post to czas kuszenia. Na jakie pokusy narażony jest Szymon Hołownia?
Najbardziej grozi mi chyba najpowszechniejszy z grzechów - pycha. Przekonanie, że mój osąd świata jest jedyny, najsłuszniejszy, ekskluzywny.
Czy odczujemy w Polsce skutki kryzysu Kościoła katolickiego w Irlandii?
Dużo zależy od tego, jak podatne na przekaz medialny okaże się nasze społeczeństwo. To, co stało się w Irlandii, w USA czy w Niemczech, jest straszne. Rozmawiamy jednak o sprawach z ostatnich 50 lat, które dopiero teraz wychodzą na jaw, a my ulegamy fałszywemu wrażeniu, że wszystko to jest raportem z ostatniego tygodnia. Jest też pytanie o skalę problemu. Nie da się obronić tezy, że Kościół katolicki to Kościół pedofilów i wynaturzeńców pedagogicznych. Oczywiście, mieliśmy i być może jeszcze mamy takich ludzi na pokładzie. Ich miejsce jest u specjalisty albo w więzieniu. Na pewno nie można tego tak zostawić, ale to nie jest obraz całego Kościoła.
Specjalność polskiego katolicyzmu to tzw. wierzący niepraktykujący, człowiek zrażony nie do Boga, lecz do kościelnej instytucji.
Co to znaczy zrażony do instytucji? Zawsze w takich sytuacjach pytam: kto cię obraził? Benedykt XVI? Święty Paweł? I najczęściej słyszę: że miał jakieś przejścia z przedstawicielami instytucji - obraził go jakiś ksiądz, poczuł się dotknięty tym, co mówi biskup etc. Czy to znaczy, że jeżeli w sklepie spotkasz głupiego sprzedawcę, to zarzucisz zwyczaj robienia zakupów? Tak jak wierny bywa czasem interpersonalnym analfabetą, tak bywa nim również ksiądz. Proponuję poszukać innego księdza albo zdobyć się na odrobinę wyrozumiałości. Kiedy ja mam zły dzień, chcę, by wszyscy to respektowali. Złe dni miewa też katecheta, ksiądz i pewnie biskup. Czasami, i to grubszy kaliber, ludzie trzymają się z dala, bo nie mają odpowiedzi na bardzo ciężkie pytanie: skąd cierpienie w ich życiu? Głupio oskarżyć Pana Boga. Oskarżamy więc Kościół, który nie potrafi nam tego wyjaśnić.
Ateiści i ludzie zdystansowani do instytucji kościelnej podziwiają Pana za odwagę w krytykowaniu.
Nie widzą jednak, że krytykując, nadal w tym Kościele jestem i że 80-90 proc. tego, co mówię i piszę, to sytuacje, gdy bronię go pięściami i łokciami, kiedy ktoś wygaduje na jego temat głupoty. Ale ja nie wykonam całej roboty. Ja jestem tylko od pierwszej pomocy. Stoję na zewnątrz i mówię: tu nie gryzą.
Powiedział Pan kiedyś, że święta Wielkanocne są dla chrześcijanina najważniejsze...
Bo jest w nich tajemnica Boga, który daje się zabić, a później zmartwychwstaje, pokazując, że śmierć jest odtąd bez znaczenia. To, co zrobił Jezus w tym czasie, powinno każdego z nas katolików czy chrześcijan zatrzymać na klęczkach przez te trzy dni triduum paschalnego.
Teczka osobowa
Szymon Hołownia
Ma 34 lata. Publicysta, autor książek. Pisze o religii. Dwukrotnie przebywał w nowicjacie Zakonu Dominikanów, był ratownikiem medycznym, studiował psychologię.
Współpracował, m.in., z TVP1, „Tygodnikiem Powszechnym”, „Gazetą Wyborczą” i „Rzeczpospolitą”. Obecnie felietonista tygodnika „Newsweek” i dyrektor programowy kanału Religia.tv. Ostatnia książka: „Monopol na zbawienie” (2009). Od 2008 r. współprowadzący w TVN program „Mam talent”.