Przed 20 laty Polacy zdecydowali, że czas coś zmienić. Rozpoczął się początek końca utopijnego ustroju nazwanego socjalizmem.
<!** Image 3 align=right alt="Image 121581" sub="Materiały wyborcze z naszego regionu, które można obejrzeć na wystawie w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy / Fot. Tadeusz Pawłowski">Kto mógł przewidzieć, że za pomocą trzech kartek można zdemontować nie tylko PRL, ale wielki Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich? Daliśmy bowiem początek politycznym zmianom w Europie. 4 czerwca 1989 r. odbyła się w Polsce pierwsza tura częściowo wolnych wyborów do parlamentu. Dogrywka nastąpiła dwanaście dni później. Wygrana NSZZ „Solidarności” pokazała, że nadszedł czas zmian. Takiego wyniku nie spodziewał się nikt. Komitety obywatelskie wystawiły 161 kandydatów do Sejmu i 100 do Senatu. W całym kraju zawisły ich plakaty z Lechem Wałęsą. Wybory do Sejmu były częściowo wolne. Podczas obrad okrągłego stołu ustalono, że kandydaci bezpartyjni będą mogli obsadzić tylko 35 proc mandatów. Wybory do Senatu były całkowicie wolne. Wszyscy kandydaci KO do Sejmu zdobyli mandaty. Spektakularna była też wygrana w wyborach do Senatu. Na 100 miejsc „Solidarność” zdobyła 99. Jedynym senatorem niezależnym został Henryk Stokłosa oskarżony dziś o różnorodne przestępstwa.
<!** reklama>Rekordowa frekwencja
- Nie wierzyłem, że prawie cały Senat jest nasz. Obstawiałem od 40 do 60 mandatów i przewidywałem niską frekwencję - mówi Jan Rulewski, działacz opozycyjny, dziś senator PO.
Społeczeństwo pokazało, że ma dość socjalizmu. Do urn poszło 62 proc. uprawnionych. Takiego wyniku później już nie osiągnięto. W Bydgoszczy, jak w całej Polsce, poparcie dla kandydatów KO było tak duże, że w większości wygrywali w pierwszej turze. Tak było np. w wypadku posła Ryszarda Helaka, który otrzymał 57,23 proc. głosów. Podobnie było w przypadku przyszłego senatora Antoniego Tokarczuka. Zagłosowało na niego 58,47 proc. biorących udział w wyborach. W sumie w Bydgoszczy, która była wtedy okręgiem wyborczym nr 13, oddano 157 214 ważnych głosów. Głosowano na trzy listy, do Sejmu (mała biała kartka), tzw lista krajowa, na której znaleźli się ówcześni prominenci władzy (duża karta biała) i do Senatu (karta koloru różowego).
W Sejmie znalazło się 173 reprezentantów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, 76 Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (dziś PSL), 27 Stronnictwa Demokratycznego, 10 PAX, 8 Unii Chrześcijańsko-Społecznej (stronnictwo powstało w 1989 r.) i 5 z Polskiego Związku Katolicko-Społecznego (stowarzyszenie powstało w 1981 r., od 2003 r. jest organizacją pożytku publicznego). Posłowie i senatorowie związani z „Solidarnością’ utworzyli Obywatelski Klub Parlamentarny.
- Wybory były pełne emocji, ale nic nie wskazywało, że po nich nastąpi zmiana ustroju - mówi Anna Bańkowska, która do Sejmu X kadencji startowała z listy PZPR. Dostała się w II turze i wspomina, że były na nią naciski, by się wycofała. Partia chciała, by wszedł ktoś inny. Dziś jest posłanką Lewicy.
Demontaż wartości socjalizmu
Władza była przerażona. Już 6 czerwca Biuro Polityczne Komitetu Centralnego PZPR rozesłało do organizacji partyjnych odezwę. „Kampania przedwyborcza oraz dzień wyborów - 4 czerwca - przyniósł wiele gorzkich doświadczeń i wynikających z nich wniosków. (...) Przeciwstawimy się ewentualnym próbom destablizacji państwa, naruszeniu jego filarów (...) demontażowi fundamentalnych wartości socjalizmu” - pisali towarzysze z centrali, by uspokoić partyjne doły. Jednak większość Polaków cieszyła się ze zmian. „Solidarność” przed delegalizacją w 1981 r. miała 10 mln członków.
- Nie byłem wtedy jeszcze związkowcem, ale byłem za „Solidarnością”. Bardzo cieszyłem się z wyników wyborów - wspomina 43-letni Sławomir Borkowski, dziś działacz „Solidarności” w Sharpie. Jego brat jeszcze przed upadkiem muru berlińskiego wyjechał z Polski i osiedlił się w Niemczech. Borkowski miał możliwość dołączyć do niego, ale postanowił pozostać w kraju. Mówi, że nie żałuje tej decyzji.