Jeszcze mi w uszach świdruje triumfalne, acz podkręcone przeciwbólową kroplówką, wyznanie przyjaciela, którego do szpitala przywiozła karetka: „całe szczęście, że zdążyłem wziąć z pracy druk RMUA...” W pierwszym odruchu pomyślałam, że taka zapobiegliwość u biegłego w prawie pracy, to nic dziwnego, zaraz jednak dopadł mnie absurd sytuacji: zwierzenie miało miejsce między jednym atakiem kamicy a drugim. Zgroza! - już wiedziałam na pewno.
<!** reklama>
Ilu bowiem pacjentów w podobnej sytuacji nie wykazuje się taką przytomnością umysłu, ilu jest nieświadomych? Po drugiej stronie zdają się tkwić okopani ci, którzy argument o „bezdusznych przepisach” powtarzają jak mantrę, tak długo, aż czują się wytłumaczeni z każdej decyzji. Również tej odprawienia pacjenta spod szpitalnych drzwi.
Tymczasem za każdym przepisem stoi człowiek, który go wprowadził w życie. Szczęśliwie, może go również z niego wyrugować i ustalić zasady bardziej przystające do - pełnego czasem zdumiewających komplikacji - życia. Pomysł z Peselem, weryfikującym nasze prawo do opieki zdrowotnej, ma szansę, w małym choćby - wycinku taką przyjazną ludziom zamianę wprowadzić.
Jest jednak swego rodzaju przekleństwem pamięć, która mąci mą nadzieję, że teraz to już będzie lepiej. Podczas niedawnej przeprowadzki natknęłam się bowiem na inne „lepiej”, w postaci książeczki RUM z końca lat 90. Mające być sztandarem systemu Rejestracji Usług Medycznych i wydrukowane w milionach egzemplarzy, nigdy nie weszły do powszechnego użytku.**