<!** Image 1 align=left alt="Image 30504" >Alkoholików w cywilizowanym świecie uznaje się za ludzi chorych, za wszelką cenę usiłuje się ich leczyć, pomagać im. Podobnie jest z narkomanami, komputero- i telemaniakami, seksoholikami. Tylko palacze jakoś nie wzbudzają miłosierdzia.
Jeszcze trochę, a absolutnie wyeliminuje się ich z ulic, dworców, pubów, kawiarni, restauracji, pokojów hotelowych, a może i z mieszkań. Bliski wydaje się też dzień wyrzucenia ich z pracy, skoro, Komisja Europejska ponoć przymyka oko na dyskryminację amatorów dymka przez pracodawców.
Sytuacja palaczy w wielu firmach, także w Polsce, już dziś jest trudna i trochę kojarzy mi się z prześladowaniem pierwszych chrześcijan. W szpitalach i szkołach kryją się oni przed okiem szefów w piwnicach, ubikacjach czy szatniach, nerwowo wciągając tam po kilka długich sztachów raz za razem. Jak zaś wygląda przeciętna polska palarnia w zakładzie pracy? Niczym sala tortur. Zadymiona i źle wentylowana klitka z ogromną, pełną cuchnących petów popielnicą. Brakuje tylko napisu: „Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wstępujecie”. Tymczasem w typowej firmie znaleźć można wielu ludzi bardziej szkodliwych niż palacze. To lizusy, donosiciele, plotkarze, lenie, nachalni podrywacze czy upierdliwi formaliści. I to z nimi mamy prawdziwy Krzyż Pański, a nie z zaszczutymi niewolnikami nikotyny.
<!** reklama right>Nie mam zamiaru gloryfikować palenia ani nikogo z wolnych od tego nałogu zmuszać do wdychania kłębów dymu w imię źle pojętej tolerancji. Apeluję jedynie o odrobinę zdrowego rozsądku i wyrozumiałości dla cudzej słabości. W końcu gdybyśmy nawet wdrożyli „ostateczne rozwiązanie kwestii palaczy”, to i tak będziemy w miastach oddychać powietrzem dźwigającym niemal całą tablicą Mendelejewa. A z tymi truciznami cywilizowany świat jakoś nie może sobie poradzić od lat. Dlaczego? Bo w tym wypadku zdrowie okazuje się lżejsze od pieniędzy.