<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Milutko się słuchało tych czułych deklaracji władzy o narodowej miłości i zaufaniu wzajemnym. Tyle że jakoś ostatnio ta miłość zaczęła się robić nieco szorstka. Do tego co rusz strzela się do nas mniej lub bardziej oficjalnymi pomysłami, z których zaraz z pewną taką nieśmiałością rządzący wycofują się raczkiem. A to in vitro, a to sprawa abonamentu, a to coś innego... Z zapowiedzianą wczoraj z hukiem reformą służby zdrowia tak już być nie może. Bo to nie jakieś ideologiczne opłotki, ale sprawa wyjątkowo ważna dla każdego z nas.
O zapaści naszej służby zdrowia trąbimy na okrągło. I wniosek jest jeden: trzeba skończyć z bezradnością wobec tego państwowo-prywatnego zlepieńca, który jest nieszczelny, nieprzejrzysty, korupcjogenny i - paradoksalnie - drogi. W interesie nas, czyli płatników, ale przecież również pracowników służby zdrowia. Bo jasne, że lekarze powinni zarabiać godziwie - to przecież elita zawodów inteligenckich - ale według normalnych kryteriów. Po to, żeby świetny, ciężko pracujący lekarz dostawał krocie, a miernota, która teraz wyspecjalizowała się w chwytaniu kilku srok za ogon, tyle, na ile zasługuje. Dziś zarobki są nie tylko nienormalnie rozwarstwione, ale jeszcze decyduje o nich tyle czynników niezależnych od jakości i ilości pracy, że szkoda gadać.
<!** reklama>Z badań wynika, że większość Polaków chce, by lekarze zarabiali dużo (swoją drogą, gdyby pytano o nauczycieli czy marynarzy, również by chcieli), ale też większość z nas dobrze wie, że proste wpompowanie dodatkowych pieniędzy bez reformy systemu nie ma sensu. A problem nie tylko w tym, że wizje reformy są różne, ale że te wszystkie koszyki, bilanse i projekty to kwestia czasu. A czasu nie ma. Jest gorączka podwyżkowa. Dlatego czarno widzę proponowany przez lekarzy pakt. Cóż, na razie lepiej nie chorować.