Jak wynika z upublicznionego właśnie projektu, państwowe szpitale zyskać mają dzięki pomysłowi dopływ świeżej gotówki, którą chorzy Polacy zanoszą obecnie do lecznic prywatnych. Najkrócej ujmując, zmiana ma polegać na tym, że jeśli danemu szpitalowi skończą się środki na tzw. ryczałt, czyli pieniądze z budżetu państwa przeznaczone na leczenie pacjentów, wówczas będzie mógł nadal przyjmować chorych, ale już odpłatnie.
Teoretycznie pacjenci będą mieli nadal zagwarantowane prawo do bezpłatnej opieki medycznej, czyli - jeśli ktoś będzie tak akurat chciał, jeśli komuś z kolejki się specjalnie nie spieszy, albo też chorego nie będzie na skorzystanie z odpłatnych usług stać - dalej będzie oczekiwał w kolejce. Teoretycznie przynajmniej, ma szanse nawet na pewien zysk, bowiem prawdopodobieństwo, że skrócą się kolejki, jest spore.
Zobacz również:
Otwieracz 2017. Bydgoszcz powitała lato [ZDJĘCIA]
Prawa pacjentów
Nowe rozwiązanie, opublikowane przed długim weekendem, kryje się pod nazwą ustawy o działalności leczniczej.
„W myśl proponowanych przepisów pacjenci będą mogli korzystać z odpłatnych świadczeń zdrowotnych w publicznej placówce ochrony zdrowia, o ile ta będzie świadczyła takie usługi, a pacjent będzie chciał skorzystać z odpłatnych świadczeń” - czytamy w projekcie ustawy. „Publiczne placówki ochrony zdrowia, które się na to zdecydują, będą musiały zorganizować przebieg udzielania świadczeń w taki sposób, aby nie ograniczyć pacjentom dostępu do leczenia w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia; zapewnić warunki udzielania świadczeń komercyjnych, które nie będą miały wpływu na leczenie pacjentów w ramach środków publicznych (odrębne: personel, sprzęt, pomieszczenia, źródła finansowania); a także dopilnować, aby prawa pacjentów zapisanych na listach oczekujących nie zostały naruszone”.
Głównym celem proponowanego rozwiązania ma być... „wyrównanie szans placówek publicznych względem spółek”.
Kluczowe będą ceny
Resort zdrowia zapewnia, że pacjenci oczekujący w „normalnej” kolejce na tym pomyśle nie ucierpią. To jednak wcale nie jest takie pewne. Okaże się jak zwykle, „w praniu”. Nie da się ukryć, że projekt ustawy już teraz budzi liczne kontrowersje. Z jednej strony jest on szansą na szybsze dostanie się do lekarza dla wielu Polaków, z drugiej - w niebezpieczny sposób dzieli społeczeństwo. Wielu osób nie będzie po prostu na opłacenie większości zabiegów stać.
- Moim zdaniem, najważniejsze będzie to, według jakich stawek te usługi będą płatne - mówi bydgoski radny PiS Krystian Frelichowski. - Oczekuję, że będą one niewysokie, dostępne dla większości, bo w przeciwnym przypadku budziłby ten pomysł wątpliwości natury etycznej. W jakimś sensie i tak utrzymanie szpitali w okresie, kiedy kończą się limity, kosztuje. Byłoby to więc bardziej efektywne ich wykorzystanie. Każdy zachowałby prawo do bezpłatnego leczenia, ale miałby wybór - czekam, czy decyduję się na przyspieszenie za odpłatnością. Można też stwierdzić, że ten projekt to szansa na szybsze leczenie.
Zobacz również:
Dla prawdziwych twardzieli! Terenowa Masakra w Bydgoszczy [w...
Pora na chwilówki?
Całkowicie przeciwna projektowi jest z kolei lewica.
- Wprowadzenie tego projektu w życie byłoby tworzeniem kolejnego podziału Polaków na lepszych i na gorszych. Na tych, których na dodatkowe koszty stać, i na tych, których na taką formę leczenie nie stać - mówi bydgoski radny Ireneusz Nitkiewicz, szef struktur SLD w regionie. - Ubożsi, by skorzystać z szybszej ścieżki, zaczną zaciągać kredyty, chwilówki. Czy w tym projekcie chodzi znów o narobienie społecznego bałaganu?
Polub "Express" na Facebooku
Zobacz:
Express Bydgoski w kapsule czasu na wieży budynku UTP w Bydgoszczy