Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści z dreszczykiem - część druga

Krzysztof Błażejewski
Kiedy do stacji krwiodawstwa przy ulicy Markwarta zwożono krwiodawców, w mieście szeptano o katastrofie
Kiedy do stacji krwiodawstwa przy ulicy Markwarta zwożono krwiodawców, w mieście szeptano o katastrofie Dariusz Bloch
Świat rodem z horroru to projekcja naszej wyobraźni, dziedzictwo czasów, kiedy nadprzyrodzone miało wyjaśniać niezrozumiałą według stanu ówczesnej wiedzy część naszej rzeczywistości. Ludzi wierzących w taki świat nie brakowało jednak nigdy.

Bydgoszcz, jak każde miasto, ma swoje legendy, mity i niewyjaśnione zdarzenia, o których kiedyś powszechnie mówiono, które jako sensacyjną nowinę przekazywano z ust do ust, zwykle szeptem. Plotka to wszak nieodłączny towarzysz codziennego życia. Nam udało się zebrać najciekawsze z takich opowieści, jakie krążyły po Bydgoszczy w ostatnim stuleciu.

Żywcem zakopany

Po zakończeniu drugiej wojny długo jeszcze bydgoszczanie wracali do swego rodzinnego miasta. Radości z takich powrotów, ze spotkania dawno niewidzianych ludzi, było wiele. W 1947 roku jednak zdarzyło się, że do miasta wrócił... trup.

Był nim znany przed wojną kupiec Stanisław Lossy. W październiku 1939 roku został on wytypowany przez Niemców za sprawą nienawidzącego go sąsiada Wirtha - do rozstrzelania.

Lossy’ego widziano prowadzonego na śmierć. Wszystkie ofiary tej egzekucji zostały później pochowane. Rodzina i znajomi kupca opłakali go i pogodzili się z jego śmiercią.

Tymczasem Lossy w jak najlepszym zdrowiu powrócił do Bydgoszczy w 1947 roku. Jak sam relacjonował, podczas egzekucji lekko tylko ranny upadł twarzą do ziemi, udawał martwego i został razem z innymi ciałami pogrzebany, przez cały czas jednak udawało mu się zachować przestrzeń do oddechu. W nocy wstał i uciekł z miejsca zbrodni, nie mając już ochoty wracać do Bydgoszczy. Jakoś przedostał się do Generalnej Guberni, a stamtąd pojechał do Niemiec na roboty, gdzie doczekał wyzwolenia.

Po Bydgoszczy szybko rozeszła się wówczas wieść, że przyjechał człowiek-duch, ktoś, kto powstał z martwych. Miał on straszyć na terenie po zburzonym Teatrze Miejskim, dlatego wielu bydgosz-czan wówczas to miejsce starało się omijać.

Ciało znalezione w taxi

Rok później Bydgoszcz obiegła niezwykła plotka, że milicjanci z komendy powiatowej, mieszczącej się przy ul. Chodkiewicza, dokonali strasznej zbrodni na kobiecie i próbowali jej zwłoki ukryć w stojącej opodal komendy taksówce, ale ciało umierającej kobiety na chwilę odzyskało siły i, żeby ujawnić zbrodnię, udało się jej wysunąć nogi na zewnątrz auta. Prawdziwość historii zdawało się potwierdzać liczne grono naocznych świadków zeznających, że widzieli wystające z taksówki nogi kobiety, znajdujące się w całkowitym bezwładzie.

Szybko jednak plotce zatkano usta. Bydgoska prasa wyjaśniła, że kobieta w taksówce wcale nie była martwa, tylko jak najbardziej żywa i nie była ofiarą milicyjnej przemocy, ale oddawała się w samochodzie amorom z pewnym urzędnikiem miejskim, który postanowił skorzystać z okazji, że miał coś do załatwienia na komendzie i poprosił taksówkarza o opuszczenie pojazdu na pół godziny. Zarówno urzędnik, jak i panna zostali aresztowani pod zarzutem obrazy moralności publicznej.

Karetki na sygnale

W czasach PRL-u tzw. złe wiadomości starano się utajniać i nie podawać ich do wiadomości publicznej. Np. prasa z pierwszej połowy lat 50. w żaden sposób nie odzwierciedla ówczesnego codziennego życia.

Czytając ją, można odnieść wrażenie, że w mieście nie popełnia się w ogóle przestępstw, komunikacja miejska funkcjonuje idealnie, panuje wzorowy ład i porządek, a ludzie żyją bezkonfliktowo, pracując i odpoczywając w sielskich warunkach, jakie stworzyła im władza ludowa. Nie można zatem się dziwić, że kiedy dochodziło do wybuchu w Zachemie, awarii w Stomilu, wykolejeniu się tramwaju czy pociągu, a prasa ani radio nie podawały o tym żadnych informacji, wszystkie wieści musiały być rozpowszechniane pocztą pantoflową, a po drodze wydarzenia rosły do monstrualnych rozmiarów. Podobnie było do końca PRL-u.

W maju 1969 roku od rana po Bydgoszczy krążyły karetki Pogotowia Ratunkowego. Po mieście szybko rozeszła się wieść, że na pewno gdzieś pod miastem doszło do katastrofy. Najpierw mówiono o kolejnym wybuchu w Zachemie, potem jednak, skoro karetki jechały ulicami Toruńską i Fordońską - o zderzeniu pociągów pod Toruniem. Co więksi fantaści przyrzekali, że było tak dużo ofiar, że w bydgoskich szpitalach zabrakło miejsc.

Prawda okazał się jednak być bardziej banalna. Otóż Wojewódzka Stacja Krwiodawstwa otrzymała prośbę z terenu o dostarczenie krwi grypy zero Rh plus. Ponieważ takiej nie miała w zapasie, zaczęto zwozić karetkami z całej Bydgoszczy do stacji krwiodawców posiadających tę właśnie grupę krwi, by ją oddali w trybie pilnym. I tylko tyle.

Na tle związanym z tą sprawnie przeprowadzoną akcją, zrodziła się plotka o rzekomym 
wypadku kolejowym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo