Andrzej Kaniecki nie nękał pracowników Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy - uznał wczoraj sąd. Wyrok jest nieprawomocny, pogotowie nie wyklucza apelacji.
W grudniu ubiegłego roku Jan Rzepecki, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego, zawiadomił fordońską policję o tym, że Andrzej Kaniecki, ojciec zmarłego tragicznie w Strzyżawie Dawida, nęka stację i jej pracowników. Miał to robić telefonicznie i osobiście, nachodząc dyrektora, rzecznika stacji Tadeusza Stępnia, pracownika pogotowia Marcina P. i pielęgniarza Leszka S. - Wtedy sąd uznał Kanieckiego za winnego i zaocznie udzielił mu nagany.
<!** reklama>
Ten odwołał się od wyroku. Wczoraj sędzia Piotr Wiśniewski uniewinnił Kanieckiego, a kosztami procesu obciążył skarb państwa.
W ocenie sądu pracownicy stacji, dyrektor, rzecznik i Marcin P. (zastępował przez jakiś czas rzecznika), są osobami publicznymi i muszą się liczyć z tym, że obywatel przekazuje im uwagi dotyczące funkcjonowania instytucji. - Jeśli tego nie rozumieją, nie nadają się do pełnienia tych funkcji - stwierdził sędzia.
Sędzia Wiśniewski uznał, że Kaniecki miał prawo pójść do dyrektora stacji i wskazać pielęgniarza Leszka S. (który - jak stwierdził sąd - „kolekcjonuje wyroki”) jako osobę związaną ze śmiercią Dawida.
Najprawdopodobniej najważniejszym argumentem w procesie były przedstawione przez Kanieckiego zapisy nagrań rozmów z pracownikami pogotowia. Nie wynikało z nich, że jest agresywny.
- Czuję satysfakcję, bo sąd uznał, że nie popełniłem zarzucanych mi wykroczeń - powiedział Kaniecki po ogłoszeniu wyroku. - Ja tylko dociekałem prawdy. Ale nie będę już badał sprawy śmierci syna. To walka z wiatrakami.
Nikt z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego nie był na wczorajszym ogłoszeniu wyroku. - Czekamy na pisemne uzasadnienie, wtedy dyrektor i inne osoby zdecydują, czy będzie apelacja - powiedział Tadeusz Stępień, rzecznik WSPR.
Andrzej Kaniecki stracił syna w wypadku w listopadzie 1997 roku. Na miejsce zdarzenia przyjechali pijani lekarz i pielęgniarz. Stwierdzili zgon, a następnie okazało się, że chłopak daje oznaki życia. Druga karetka przyjechała za późno. Obsada pierwszej karetki dostała wyroki w zawieszeniu.
Od tego czasu Kaniecki działał na forach internetowych (podpisywał się jako „radca”), przypominając tamte zdarzenia. Docierał do dokumentacji procesowej, bo chciał wiedzieć, czy jego syn mógł żyć. Działalność zakończył w styczniu br. po tym, jak między WSP