https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oj, bo jak nas wezmą na języki...

Sławomir Bobbe
Radni powiatowi nigdzie nie wyjeżdżają, radni miejscy może by i chcieli, ale się boją, co ludzie powiedzą. Obaw nie mają tylko radni wojewódzcy.

Radni powiatowi nigdzie nie wyjeżdżają, radni miejscy może by i chcieli, ale się boją, co ludzie powiedzą. Obaw nie mają tylko radni wojewódzcy.

Wszystko można powiedzieć o naszych samorządowcach, ale nie to, że podróże mają we krwi. Jeśli już gdziekolwiek wyjeżdżają, to w nielicznym składzie lub pojedynczo, a ich podróże trwają najczęściej dwa, góra trzy dni.

Miasta partnerskie

Bydgoszcz łączą związki partnerskie z dwunastoma miastami położonymi na trzech kontynentach. Większości z nich nasi radni nie widzieli na oczy.

- Uważam, że wyjazdów jest zbyt mało, powinniśmy mieć możliwość konfrontowania się z innymi samorządami, zwłaszcza osoby, które nie mają wielkiego doświadczenia - mówi Stefan Pastuszewski. - Ja wyjechałem w tym roku tylko raz, na Białoruś. Wyjazd ten kosztował podatników niecałe 600 złotych. Zawiozłem tam tablicę pamiątkową poświęconą bydgoszczaninowi Krzysztofowi Nowickiemu. Byłem jedną z kilku osób delegacji urzędowej - wyjaśnia bydgoski radny. - Nie mówię, że trzeba jeździć na każdą konferencję, na którą otrzymamy zaproszenie.Takim wyjazdom mówię „nie”, ale podróże zagraniczne, które przynoszą konkretne korzyści Bydgoszczy?

Radny Janusz Drozdalski kosztował podatników najwięcej. Jego majowy wyjazd do Rzymu wyceniono na prawie 5 tysięcy złotych.

- Najdroższy był samolot. Gościliśmy bowiem w Domu Polskim, gdzie zawieźliśmy obraz Matki Bożej Pięknej Miłości. Mamy więc już tam swojego „ambasadora”.

Radny, który aktywnie działa w Towarzystwie Przyjaciół Bydgoskiej Fary i Katedry, potwierdza jednak obawy przed wyjazdami.

- Zawsze w podświadomości człowieka tkwi, że jedzie gdzieś za publiczne pieniądze i zastanawia się, co wyborcy na to powiedzą. Przy okazji tego wyjazdu też miałem takie wątpliwości, ale przekonywano mnie, że powinienem jechać. Wyjazdy są potrzebne, gdy przynoszą racjonalne korzyści miastu, bo można latać po całym świecie i opowiadać bajki, że promuje się Polskę, jak obserwowaliśmy to dwie kadencje temu, ale nie o to chyba chodzi.

Mniej rozterek mają radni wojewódzcy, bo wyjeżdżają głównie wtedy, gdy... marszałek Piotr Całbecki nie ma czasu.

- Do pana marszałka przychodzą różne zaproszenia, ale nie zawsze ma czas i możliwość uczestniczenia w takich zagranicznych delegacjach. Jadą więc wicemarszałkowie, członkowie Zarządu Województwa, bądź radni - mówi Denis Dembek, naczelnik w Departamencie Promocji Urzędu Marszałkowskiego. - Najczęściej reprezentują województwo na cyklicznych imprezach takich jak targi Gruene Woche lub BIOFACH. Jeśli jest to impreza rolnicza, jedzie radny z komisji rolnictwa, a jeśli kulturalna, to z komisji kultury i tak dalej.

Urząd Marszałkowski wyznaczył ścisłe limity wydatków na poszczególne kraje. Na przykład, na wyjazd do francuskiej Tuluzy Krzysztof Sikora i Paweł Jankiewicz mogli wydać maksimum 1000 dolarów. Targi Gruene Woche i BIOFACH kosztowały podatników odpowiednio 350 i 365 euro od osoby.

Powiat nie ma przyjaciół

- Nasi radni nigdzie w tym roku nie wyjeżdżali, nie było takiej potrzeby. Za granicą, w Brukseli, jest właśnie sekretarz powiatu, ale pojechał tam na zaproszenie naszego europosła i starostwo nic za to nie płaciło - mówi Wojciech Porzych, bydgoski wicestarosta. - Jesteśmy powiatem ziemskim, nie mamy głównego miasta, więc ciężej nam znaleźć partnera do współpracy. Była u nas dwukrotnie delegacja ze wschodniej Ukrainy. Dostaliśmy zaproszenie do złożenia rewizyty, więc może coś z tego będzie.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski