Ogień wybuchł około godziny 8.00 rano i szybko ogarnął dach budynku, w którym przebywało 60 macior z prosiętami.
<!** Image 2 align=right alt="Image 34912" sub="Ewakuacja zwierząt nie należała do łatwych, ale ludzie ofiarnie ratowali prosięta i maciory">- Przyjęliśmy, że przyczyna pożaru jest nieustalona - powiedział pod koniec akcji ratowniczej aspirant Marek Krygier z Powiatowej Straży Pożarnej. - Na miejscu była policja i do nich należy ustalenie faktów.
Szczęście w nieszczęściu, że pożar zdarzył sie w dzień. Gdyby zapaliło się w nocy, nie udałoby się uratować ani zwierząt, ani stojącego w pobliżu domu, w którym mieszkają ludzie, pracujący w gospodarstwie rodzinnym Jana i Józefa Goca z Gogółkowa.
To jedno z największych gospodarstw w okolicy. Budnek chlewni jest własnością Agencji Rolnej Skarbu Państwa, od której rolnik go dzierżawi. W chlewni, należącej niegdyś do PGR, znajdowało się 65 macior i 80 prosiąt.
- Zauważyłem dym i natychmiast zareagowałem - mówi jeden z pracowników.
<!** reklama left>Na miejscu zdarzenia szybko pojawiły się wozy strażackie, większość należąca do Ochotniczych Straży Pożarnych. Na wieść o pożarze, który było widać z daleka, pojawili się mężczyźni ze wsi, pracownicy Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej. Strażacy wyprowadzali maciory i wynosili prosiaczki na zewnątrz. Większość małych zwierząt zbijała się w gromadki, bo dokuczało im zimno. Jedna z macior, która właśnie się prosiła była w szoku. Nie miała siły, aby oddalić się od ognia.
Wszystkie zwierzęta szybko znałazły przytułek w pustym budynku chlewni Spółdzielni Produkcyjnej w Gogółkowie.
- Na miejsce przyjechał Witold Mrówczyński, weterynarz z Gąsawy, który obejrzał i zaszczepił wszystkie świnki - informuje wójt Zdzisław Kuczma. - Mieszkańcy Gogółkowa, szczególnie rolnicy, sołtys i prezes RSP pomagali bardzo ofiarnie. Dzięki nim zwierzęta zostały zabezpieczone. Budynek nadaje się jedynie do rozbiórki. - To był bardzo trudny pożar, bo ewakuacja 300 kilogramowej maciory nie należy do łatwych - przyznaje Marek Krygier. - Świadczy o tym fakt, że na miejsce przyjechał nawet oficer operacyjny z komendy wojewódzkiej straży pożarnej.