Rozmowa z Pawłem Wakarecym, pianistą, finalistą Konkursu Chopinowskiego w 2010 roku, który w ubiegłym tygodniu koncertował z orkiestrą symfoniczną Filharmonii Pomorskiej na Open Days w Brukseli.
<!** Image 2 align=none alt="Image 180436" sub="Paweł Wakarecy (w środku) (Fot.: Grzegorz Olkowski)">
Czy lubi Pan rywalizację konkursową?
Samo słowo rywalizacja i idea konkursów w tej dziedzinie są trochę absurdalne, ale nikt nie wymyślił niczego lepszego, aby zaistnieć.
A konkurs chopinowski pomógł Panu zaistnieć?
Bardzo mi pomógł. Mam co robić.
Dojście do samego finału i zagranie z orkiestrą koncertu to jest coś!
To było ogromne przeżycie, osobiście nie spodziewałem się takiego sukcesu, nie miałem żadnych oczekiwań odnośnie wyniku, po prostu starałem się skupić na samej grze.
Jest Pan postrzegany jako trochę taki luzak.
Nie staram się kreować siebie na zewnątrz, po prostu jestem sobą.
Jest Pan torunianinem.
Tak - urodziłem się i mieszkam w Toruniu.
Kto wymyślił szkołę muzyczną?
Cała edukacja toczyła się naturalnie. Pierwsze zetknięcie z muzyką było w domu, w którym stało pianino. Moi rodzice są „ścisłowcami”, mama jest chemikiem, a tata informatykiem.
Ale mama lubi muzykę, bo jest dyrektorką szkoły muzycznej.
Zgadza się. Wszyscy się śmieją, że trzeba było pierwszego w historii dyrektora niemuzyka, żeby ta szkoła odżyła.
Kto był Pana pierwszym nauczycielem muzyki?
Na początku trafiłem do pani Ewy Skarżewskiej, która zaszczepiła we mnie miłość do fortepianu. Regularnie jeździłem na konkursy dla dzieci, często z sukcesami. Pani profesor nie miała ze mną łatwego życia, bo nie byłem takim aniołem.
Potem już była pani profesor Popowa-Zydroń.
Pani Skarżewska bardzo mądrze postanowiła przekazać mnie dalej i tak trafiłem do pani profesor Popowej. Pierwszy raz zetknąłem się z Panią profesor na lekcjach otwartych i już wtedy przypadliśmy sobie do serca. Uczę się w jej klasie już ósmy rok i kończę studia.
Dla pani profesor podjął Pan studia w Bydgoszczy?
Tak. Do Bydgoszczy było najbliżej i profesor Popowa prowadziła już tu swoją klasę.
Jak długo przygotowywał się Pan do konkursu chopinowskiego?
Niejako całe życie... ale od aplikacji do konkursu minęło półtora roku - trzeba było dokładnie rozplanować proces przygotowań. Ponieważ do tamtej pory nie grałem Chopina ponad normę, to tym bardziej musiałem przysiąść.
Nie przeszkadzały Wam, uczestnikom natarczywi dziennikarze i kamery kręcące się za kulisami?
Byliśmy przygotowani na to, że za kulisami dzieją się dantejskie sceny, choć jeśli ktoś chciał się od tego odciąć, to mógł.
Ale Pan się jakoś nie odcinał?
Nie byłem specjalnie rozmowny, zresztą słyszałem różne komentarze. Polska ekipa wyszła z założenia, że wywiady w trakcie na pewno nam nie pomogą, a jeszcze mogą zaszkodzić (&), trochę to egoistyczne, ale mieliśmy do tego prawo.
Co się wydarzyło po konkursie?
Trochę się ruszyło moje życie koncertowe. W tej chwili ukazała się moja płyta z konkursu i są plany nagrania kolejnej. Prócz tego kończę studia, czeka mnie napisanie pracy magisterskiej i zagranie dyplomu. Od stycznia będę pracował jako asystent pani profesor Popowej-Zydroń na Akademii Muzycznej, co mnie bardzo cieszy.
Uczenie innych to coś nowego w Pana życiu?
Tak, bardzo chętnie się w tym sprawdzę.
Co robi Pan w czasie wolnym?
Dwa razy w tygodniu chodzę na salę gimnastyczną i gram w piłkę. Poza tym bardzo pochłania mnie remont mieszkania, które otrzymałem od prezydenta Torunia. Żeby móc tam zamieszkać, potrzebny był remont generalny, który trwa już dwa miesiące.