Rozmowa z JERZYM PUCIATĄ, artystą malarzem
<!** Image 2 align=right alt="Image 88183" sub="Fot. Dariusz Bloch">Ma Pan aktualnie na warsztacie coś dotykającego „tu i teraz” czy pracę podsumowującą 50-lecie twórczości, rodzaj jakiegoś résumé?
Nie... Nie robię nic specjalnie z okazji jubileuszu, bo zaplanowane wystawy będą wyborem moich najważniejszych prac, pokazaniem całej drogi twórczej. Oczywiście, z uwzględnieniem tego ostatniego okresu, chociaż mam nadzieję, że to co najlepsze, ciągle jest przede mną! A to, co tworzę w tej chwili określa się malarstwem materii, tzw. sztuką nieprzedstawiającą, pozbawioną rysunku realistycznego. Sztuką, która jest próbą wyrażenia nastroju, emocji, po prostu - przeżycia poprzez zastosowanie zestawu kolorów czy faktury.
Nie zawsze tak Pan malował. Krytycy wskazują cezurę czasową, po której sensualistyczne przedstawianie świata ustąpiło miejsca wspomnianemu malarstwu materii. Jak to wytłumaczyć?
W pierwszych latach po studiach, jak każdy młody człowiek, rzucałem się na wszystko. Chciałem namalować, utrwalić wrażenia, które tej młodzieńczej zachłanności towarzyszyły! I rzeczywiście było to malarstwo sensualistyczne, przedstawiające otaczającą rzeczywistość, choć nieco odrealnioną. Zawsze jednak było zapisem moich doznań, odczuć. Ja w ten sposób, przez malowanie, rejestruję moje życie, moje zaciekawienia. Będąc w różnych miejscach zawsze staram się wejść w ich atmosferę, przyswoić i utrwalić. Weźmy Białowieżę. Oglądam puszczę, poznaję ducha tego miejsca, związane z nim legendy... Wchodzę w głąb i potem w obrazach, w uproszczony sposób, staram się tę fakturę drzew i ich splątanie, dzikość i tajemnicę jakoś oddać.
Ale na początku zawsze jest przeżycie?
<!** reklama>Obraz najpierw powstaje wewnątrz. Co prawda, robię zdjęcie, a czasem szkic - taką notatkę wrażeniową, ale to się we mnie musi przetrawić. Eliminując wiele szczegółów, dochodzę do istoty tego, co chcę przekazać. Malowanie i jego techniki służą jedynie przekazaniu przeżyć. Jeśli na Kaszubach zafascynowała mnie struktura drewna i chciałem oddać ten zachwyt, sięgnąłem do techniki impasto, która poprzez nakładanie warstw farby pozwala uzyskać chropowatość powierzchni. Jednak nie jestem niewolnikiem żadnej konwencji, bo sztuka to radość, której nie powinno się krępować myślą, jak zostanie sklasyfikowana, czy się spodoba, czy nie. Malarstwo nie jest sztuką egalitarną, która musi przemówić do wszystkich, a elitarną - z racji znalezienia z widzem podobnych fal odbioru, podobnej wrażliwości. Jednocześnie przedstawiając nieodgadnione, staram się tego do końca nie nazywać. Nawet nie tytułuję na ogół obrazów, by nie zamykać odbiorcy drogi do własnej interpretacji.
W malarstwie nieprzedstawiającym jest w zasadzie nieograniczona. Nie przeszkadza Panu, że może się minąć z intencjami twórcy?
Wręcz przeciwnie! To poszerzenie spectrum, wzbogacenie wymowy dzieła, które czasem wymaga kilkukrotnego spojrzenia, zatrzymania się, by odczytać jego duchowość. W tym czasie szukanie tej duchowości stało się i dla mnie istotniejszą wartością w życiu, co odnaleźć można w cyklu „Ołtarze morza”. Tutaj już mamy do czynienia z pewnego rodzaju symbolizmem, który jest niejako początkiem mojej drogi odchodzenia od realizmu w sztuce.
Rzadziej zaglądał Pan w cudze twarze, a częściej we własne wnętrze? Tak bywa wraz z upływem czasu, który różnie nas doświadcza...
Oczywiście, tym bardziej że nastał stan wojenny. Dla mnie wstrząs i trauma, czemu towarzyszył ogromny stres. Miałem już nie tylko potrzebę pokazania tego, co mną targało, swojego stosunku do zachodzących zdarzeń, ale czułem powinność dania ludziom pocieszenia, niesienia nadziei. To jak spłacanie długu za to, czym artystę obdarzył Bóg. W dekadzie lat 80. przewartościowaniu uległo moje życie i moje malarstwo. Znalazło to wyraz w trzech cyklach, które wtedy stworzyłem: „Wojna”, „Światło Znaku Krzyża” i „Światło”, do których nawiązywał potem obraz z 1994 r. „Światło z ciemności”. Wiodącym motywem stał się krzyż, jako symbol męki i zwycięstwa. Za najważniejsze swoje dzieło tamtego okresu uważam stworzony na wystawę pn. Plastycy- stoczniowcom w 1984 r. „Krzyż Pamięci, Wiary i Zwycięstwa” - symboliczne nawiązanie do naszych dziejów najnowszych.
Dla mnie takim znakiem rozpoznawczym nie tylko w warstwie przedstawiającej, ale tej metafizycznej staje się światło.
I tak jest, bo światło rozjaśnia ciemność i w końcu ją zwycięża, wskazując drogę do Stwórcy wszechświata. Światło symbolizuje życie i nadzieję. Tak rozumiane stało się moim credo, które rodziło się równocześnie z kulturą niezależną w naszym kraju. Skupiała się ona w kościołach, co stanowiło rodzaj „namaszczenia”, dawało głębię przeżyć i zbliżało do sacrum. To był ważki okres w życiu również z racji zaangażowania w działalność Związku Polskich Artystów Plastyków, najpierw bydgoskiego, później krajowego. Wszystko to miało wpływ na moją twórczość i tę drogę chciałbym pokazać jesienią na wielkiej wystawie jubileuszowej w bwa. Tymczasem 29 czerwca o godz. 17.00 zapraszam do Pałacu Sztuk w Ostromecku na wystawę skromniejszą. Jej niezwykłość polega na tym, że ze swoją twórczością towarzyszyć mi będzie córka Małgorzata Puciata-Mroczyńska, uzdolniona wnuczka Marysia i zięć Bogdan Mroczyński, parający się fotografią artystyczną. Taka rodzinna prezentacja bydgosko-toruńska, której związki przypieczętuje recital znanego torunianina Mariusza Lubomskiego.
Teczka osobowa
Jerzy Puciata - urodzony w Wilnie artysta malarz i działacz społeczny.
Ukończył Wydział Sztuk Pięknych na UMK, autor kilkudziesięciu wystaw indywidualnych i uczestnik wielu zbiorowych w kraju i za granicą. Jego prace znajdują się w licznych krajowych zbiorach muzealnych oraz w Kanadzie, na Litwie, w Czechach i Rumunii.
Stypendysta ministerstwa kultury i Fundacji Singera, wielokrotnie wyróżniony za pracę twórczą oraz za działalność społeczną, którą zapoczątkował w ZPAP prezesując oddziałowi bydgoskiemu, a potem krajowemu.
Członek KO „S” przy Lechu Wałęsie, uczestnik obrad Okrągłego Stołu oraz I i III Międzynarodowego Kongresu Praw Człowieka.
W 2002 r. współtworzy komitet wyborczy „Bydgoskie Porozumienie Obywatelskie” i w tym samym roku zostaje honorowym Prezesem ZPAP. W 2008 r. obchodzi 50-lecie pracy twórczej.