<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Podobno wszystko jest polityką. Jeśli tak, to wszystko jest też popkulturą. Bo wybrany właśnie amerykański prezydent elekt to dzisiaj wielka gwiazda pop, która właśnie zakończyła najbardziej spektakularne tournee w historii Ameryki, podczas którego grzmiało i huczało zresztą na całym świecie. Przywódcą kraju mocarza zostaje się teraz w takim właśnie stylu. Trzeba porwać publikę.
Takiego zadęcia rzeczywiście nigdy jeszcze nie było. Poprzedni prezydent USA o takim statusie, John Fitzgerald Kennedy, to jednak inna epoka. Grał kulturą masową na taką skalę, na jaką wówczas mógł grać, stając się gwiazdą melodramatu z wyższych sfer - do dziś kojarzone są z nim raczej piękna Jackie i równie piękna Marilyn, a nie polityczne wzloty i upadki. W przypadku Baracka Obamy mieliśmy do czynienia z popkulturalnym zjednoczeniem sił wszelkich. Czarni hiphopowcy i biali rockmani pisali skoczne kawałki, graficiarze malowali ściany jak kraj długi i szeroki, aktorskie gwiazdy - jak stary Bond, Pierce Brosnan - paradowały demonstracyjnie w koszulkach z buzią Obamy. To już było wielopłaszczyznowe kino dla najszerszego targetu, tak utkane, że co prawda wizja jest w nim jedna, ale każdy mały szaraczek czyta ją po swojemu.
<!** reklama>Jasne, druga strona też próbowała grać popem, ale stara stylistyka została po prostu zmiażdżona. Stylistyka starych, heroicznych czasów hollywoodzkiego kina - Johna Wayne’a, „Zaginionego w akcji” i Schwarzeneggera z kretesem przegrała z multimedialnym koktajlem Obamy, w którym było wszystko. I telewizyjny show, i nowe kino, i topowa robota magików od PR czy muzycznych eventów. Nieszczęsny poseł Górski miał o tyle rację, że w USA rzeczywiście nastąpiła przełomowa zmiana. Po sukcesie Obamy - który mógł szarżować na całego, pozwalając sobie choćby na rzymskie stylizacje w stadionowych dekoracjach - już nic nie będzie takie samo. Swoją drogą nie mógł wybrać sobie bardziej symbolicznego przeciwnika niż John McCain, z jego ciągle przypominanym wietnamskim bohaterstwem.
Taki przekaz ma oczywiście jeden feler. Barack Obama jest dzisiaj chodzącą nadzieją, pod którą każdy - i bezrobotny Murzyn z południa USA, i bogaty berlińczyk zniesmaczony nieprzemakalnością Busha - podkłada coś swojego. Po prostu gwiazda idealna. Nie bałbym się jednak o pana elekta, jak ci komentatorzy, który biadolą teraz nad jego „plastikowością”. Bo co prawda Obama kandydat to na razie wielki symbol zmiany, ale za nim ukrywa się Obama - naprawdę sprawny polityk. Choć mający pewnie dziś sporo obaw, jeśli chodzi o przekucie popowej chwały w polityczną skuteczność. Polityk świetnie wykształcony, nieźle sobie dotąd radzący, również jako prawnik. Wygrywał przecież poważne batalie dzięki perfekcyjnym prawnym sztuczkom. A to w kraju prawników naprawdę wielka sztuka.