https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

O czym za cichonad tą trumną

Przykro było Polakom oglądać telewizję w ostatni poniedziałek i czytać gazety dzień później. We wszystkich serwisach informacyjnych straszyły cmentarne widma, towarzyszące ekshumacji Anny Walentynowicz czy może członkini Rodzin Katyńskich, Teresy Walewskiej-Przejałkowskiej, innej ofiary katastrofy smoleńskiej, której szczątki Rosjanie umieścili w trumnie z tabliczką „Walentynowicz”.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Przykro było Polakom oglądać telewizję w ostatni poniedziałek i czytać gazety dzień później. We wszystkich serwisach informacyjnych straszyły cmentarne widma, towarzyszące ekshumacji Anny Walentynowicz czy może członkini Rodzin Katyńskich, Teresy Walewskiej-Przejałkowskiej, innej ofiary katastrofy smoleńskiej, której szczątki Rosjanie umieścili w trumnie z tabliczką „Walentynowicz”. Nocne wydobywanie ciał na zamkniętym na kłódkę cmentarzu, do którego bram dobijają się krewni i znajomi zmarłej, dwugodzinne opóźnienie i utarczki o to, kto ma prawo stać przy otwieranym grobie, kamerzyści usiłujący sfilmować to wszystko. Miałem wrażenie. że nie oglądam fragmentu dochodzenia, które ma wpływ na najnowszą historię, lecz dzień zdjęciowy na planie horroru, kręconego na zamówienie brazylijskiej telewizji Globo. Z drugiej strony, rozumiem cmentarne wysiłki byłej minister spraw zagranicznych, obecnej posłanki PiS Teresy Fotygi na gdańskim Srebrzysku, czy następnego dnia Teresy Fotygi w duecie z posłem Antonim Macierewiczem na Powązkach. Wbrew pozorom, gra idzie o dużą stawkę. Jeśliby udało się wykazać, że do trumien w Rosji szczątki wkładano bez dokładnego rozpoznania i w rezultacie nikt nie może być pewien, że w czczonej mogile spoczęła bliska mu osoba, to nawet najsprawniejszy spin doktor, najlepszy magik od zagadywania rzeczywistości nie będzie mógł obronić tezy, że polski nadzór nad rosyjskim śledztwem w sprawie katastrofy był kompetentny i wystarczający.<!** reklama>

Bydgoszczanom w te dni było podwójnie smutno, bo nazwa ich miasta pojawiała się w krajowych serwisach informacyjnych wielokrotnie - w niechlubnym kontekście tych, którzy zawiedli. Tak dokładnie: - Bydgoszcz zawiodła - grzmiał na konferencji prasowej, zwołanej naprędce pod drzewem przy Zakładzie Medycyny Sądowej Collegium Medicum, mecenas Stefan Hambura, który reprezentuje rodzinę Anny Walentynowicz. - To, co się stało, to następstwo braku organizacji i przygotowania. Dzisiaj rano czekaliśmy 2,5 godziny na ekshumację. (...) Teraz okazało się, że w Bydgoszczy nawalił sprzęt - skarżył się adwokat. W innym przekazie Janusz Walentynowicz, syn Anny, rzucił kolejne podejrzenie: - Rozumiem, że urządzenie zawiodło, zdarza się. Ale powstaje pytanie, czy prokuratura nie ma nic do ukrycia...

Ładny pasztet. W łagodniejszej ocenie pokazaliśmy się przed resztą kraju jako miasto dyletantów i partaczy. Jak to jest - pomyślałem sobie, czytając cytowane wyżej sprawozdania - w bydgoskim Zakładzie Medycyny Sądowej wiedzą, że przyjeżdżają do nich zwłoki bohaterki strajków w obronie wolności, ofiary chyba najtragiczniejszej katastrofy w historii Polski, wiedzą, że przeprowadzą badania w ramach dochodzenia, które dzieli Polaków, budzi ogromne kontrowersje i jest pod czujną, polityczną obserwacją - i wiedząc to wszystko, nie zadbali o techniczne sprawdzenie tomografu komputerowego, który jest ich podstawowym narzędziem pracy?

W bardziej surowej zaś ocenie zostaliśmy przedstawieni jako miasto ludzi być może zamieszanych w przestępcze matactwa, które tuszują błędy popełnione w śledztwie po katastrofie w Smoleńsku.

Następnego dnia wyszło na jaw, że wstydziłem się niepotrzebnie. Jak ustalił „Express Bydgoski”, badanie szczątków Anny Walentynowicz jednak odbyło się w Bydgoszczy, zaś wytykana awaria tomografu polegała wyłącznie na tym, że zawiesił się komputer współpracujący z tomografem. Kto ma choć minimalne doświadczenie w pracy z komputerem, wie, że po pierwsze, zawieszenie nie jest czymś, czemu można zapobiec podczas wcześniejszej kontroli urządzenia, a po drugie: trudno to nazwać awarią sprzętu, lecz raczej drobną komplikacją. I chyba tak rzeczywiście w bydgoskim zakładzie to przebiegało, bo badanie się odbyło, natomiast przewiezienie ciała dalej do Krakowa, na drugie badanie, wynikało najprawdopodobniej z dmuchania na zimne przez znajdującą się pod medialnym i politycznym pręgierzem Naczelną Prokuraturę Wojskową.

Zastanawiam się tylko, dlaczego nikt poza „Expressem” tych faktów nie podał do publicznej wiadomości. Dlaczego prawdy nie wykrzyczeli odpowiedzialni za kontakty z mediami pracownicy Collegium Medicum czy rektoratu UMK? Przecież największy wstyd spadł właśnie na uczelnię.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski