I tak jak zwykle w sylwestra serducho radował mi postęp i rodaków sława mołojecka, tak teraz dumam sobie, co przez ten rok straciliśmy. Bo aż wierzyć się nie chce, że na starcie roku 2020 pożary w Australii i ten biedny miś koala z filmików wydawały nam się szczytem dramatu.
Straciliśmy więc przede wszystkim wielu znajomych. I tych osobistych, i tych z telewizora - bo główka tak nam działa, że aktor pojawiający się u nas w domu przez parę dekad, staje się nam jakoś tam bliski. Ale straciliśmy też sporo kolorków z życia, które kochaliśmy, bo choć mamy różne namiastki, erzace i przylepce, to wciąż nie to. Sport? Pandemia zabrała nam Euro, na które czekaliśmy z pewną nieśmiałością – i olimpiadę. A wielkie mecze bez ludu krzykliwego były smutne jak lód bez wafelka.
Covid zabrał nam wielkie kino, bo od marca nie mieliśmy wielkich premier. Niby były, ale w serwisach VOD, a to już lipa, a nie święto. Zresztą wspólne wyjścia do kina, a potem do knajpek, były częścią tych relacji z bliźnimi, których chyba najbardziej żal. W przyspieszonym tempie zostaliśmy społeczeństwem sieciowym, zmuszeni do grania w gry, których reguł nie do końca rozumiemy i które wcale nie są takie fajne. Covid ukradł nam też zagraniczne wakacje, które od lat każdy Polak mały z klasy średniej uważał za swoje prawo obywatelskie.
No, parę rzeczy dostaliśmy. Pandemiczne wybory, w których supergraczykiem była skuteczna jak łom propaganda publicznych mediów, i protesty, na które pandemia była batem. Nie tylko u nas zresztą, Ameryka po śmierci George’a Floyda też zapłonęła inaczej. Mieliśmy także cudny wysyp tych guślarzy, foliarzy i płaskoziemcow, którzy wyleźli spod wszystkich możliwych kamieni. I kto ma teraz z nimi walczyć? Ta telewizja wiarygodna jak łom?
Ale żeby nie smędzić – mieliśmy też jak zwykle w takich momentach heroizm, poświęcenie i pokaz ludzkiego talentu. Z tą symboliczną małą furgonetką, która pod koniec grudnia wiozła nam szczepionkę do Polski. I oby ta furgonetka pozwoliła nam o roku 2020 zapomnieć. Szybko, a nawet błyskawicznie.
