Każdy trup był nagi. Do 1953 roku, kiedy to wybuchł pierwszy strajk w północnym obwodzie Gułagu, w mogiłach workuckiej tundry pochowano zapewne więcej Polaków niż w Katyniu. Dziś po prowizorycznych grobach najczęściej nie ma śladu...
<!** Image 2 align=right alt="Image 132197" sub="- W czasie strajku w Jurszor zginęli wasi, stąd polskie nazwiska na niektórych tabliczkach - tłumaczy Aleksandr Kałmykow
z „Memoriału”.
- To jedyne miejsce w kręgu Workuty,
w którym łagiernicy
z tamtych lat mają oznaczone do dziś groby. / Fot. Jacek Kiełpiński">Zima trwa tu dziewięć miesięcy, panuje półmrok, mrozy sięgają minus 50 stopni. Latem kąsają chmary komarów i jadowitych meszek. Wokół bezkresy tundry i ani jednego drzewa. Jest za to węgiel. Na nim wyrosła Workuta.
Tygodnie w bydlęcym wagonie
Do wydobywania czarnego złota władza radziecka przez kilkadziesiąt lat wykorzystywała tysiące więźniów - Rosjan, Polaków, Bałtów, Niemców, Bułgarów, wrogów władzy radzieckiej, domniemanych szpiegów, morderców, złodziei i recydywistów. Każdy transport niewolników funkcjonariusze NKWD witali słowami: „będziecie pracować tak długo, aż zdechniecie”.
- I zdychali masowo, choć, oczywiście brakuje wielu urzędowych danych, władze Rosji do dziś nie zezwalają na otwarcie wszystkich archiwów - ubolewa Aleksandr Kałmykow z workuckiej filii stowarzyszenia „Memoriał”, dokumentującego zbrodnie stalinowskie, jedna z niewielu poznanych w Workucie osób wracających pamięcią do łagrowej przeszłości miasta.
<!** reklama>Według szacunków opublikowanych przez Stowarzyszenie Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej, umieralność w kręgu Workuty sięgała 30 procent w skali roku. Zesłańcy umierali z wielu powodów: z zimna, wycieńczenia, strzału w głowę, wielu wybierało śmierć samobójczą. Z materiałów workuckiego oddziału „Memoriału” wynika zaś, że około 10 procent zesłańców stanowili Polacy. Ilu dokładnie zginęło - nie wie nikt. Po zarchiwizowaniu niewielkiej części dokumentacji NKWD ustalono, że w Łagrze Workuta śmierć poniosło 4176 osób narodowości polskiej. (Dane z komputera Aleksandra Kałmykowa). Po przebadaniu pozostałych dokumentów może okazać się, że liczba polskich ofiar będzie wielokrotnie wyższa.
<!** Image 3 align=left alt="Image 132197" sub="Kapusta wyhodowana w Workucie to rzadkość, rarytas i powód do wielkiej radości / Fot. Archiwum">- W łagrach Workuty umierało się nie tylko w kopalniach - zaznacza Galina Spicyna, główny kustosz workuckiego muzeum. - Dokumenty mówiące o liczbie ofiar wśród łagierników budujących linię kolejową są nieznane. Mówi się, że pod każdym podkładem torów wiodących do Workuty leży jeden człowiek. Moim zdaniem, jest ich znacznie więcej.
Historia Polaków skazanych na powolną śmierć w Workucie zaczynała się tak samo - w bydlęcym wagonie. Pierwsze transporty na północny-wschód wyruszyły tuż po wtargnięciu Armii Czerwonej 17 września 1939 roku. Jednak większość zesłańców wysyłano tu po zakończeniu II wojny światowej.
Dla setek osób podróż do łagru nigdy się nie rozpoczęła. Skonali w stojących na bocznicach wagonach, które na odprawę czekały po kilka tygodni. Zamknięci w nich ludzie nie dostawali jedzenia ani picia.
„Pierwsze konały dzieci. Matki nie chciały oddać ich ciał, które szybko zaczęły się rozkładać. Odór był nie do zniesienia. Dochodziło do dantejskich scen, gdy inni uwięzieni wyrywali matkom martwe dzieci i wyrzucali przez niewielkie okna pod dachem wagonów”. - relacjonował wywózkę Polaków z Wilna Piotr Pietkiewicz w swojej książce „Farba T”, który z Wilna do Workuty jechał 17 dni.
<!** Image 4 align=right alt="Image 132197" sub="Kobiety pracowały w łagrach na tych samych zasadach co mężczyźni. Także w Workucie, gdzie musiały stać się górnikami. Zdjęcie zrobione po 1954 roku, gdy system nieco popuścił - niektórym zekom zezwalano na samodzielne przechodzenie
z kopalni do łagru.">Niewolnicze życie na mrozie
Najsłabszych i najstarszych w wagonie zabijał mróz, który z każdym kilometrem był coraz bardziej dotkliwy. Workuta położona jest 160 kilometrów za kręgiem polarnym i nawet przyzwyczajeni do tęgich mrozów Rosjanie twierdzą, że tutejsza zima jest wyjątkowa, bo arktycznych wichrów nic tu nie powstrzymuje.
- Dlatego nikt nie zamierzał się tu osiedlać - przyznaje Galina Spicyna. - Ale w 1931 roku Gieorgij Czernow, wybitny radziecki geolog, odkrył węgiel. Dwa lata później przybył tu pierwszy pieszy transport więźniów. Na miejscu dzisiejszej dzielnicy Rudnik powstał łagier i kopalnia. Wszystkie kopalnie, baraki, nawet wieże wartownicze wznosili więźniowie. Mechanizm powstawania nowych łagrów był prosty. W miejscu, w którym zaczynano wydobywać węgiel, natychmiast powstawał obóz - więźniowie stanowili darmową siłę roboczą. Wszystkie dzielnice miasta, czyli pasiołki, stoją na miejscu dawnych obozów.
W tutejszym muzeum znajduje się makieta pierwszego obozu na Rudniku - same ziemianki i namioty. Tak pierwsi zesłańcy spędzili tu zimę. Baraki pojawiły się dopiero dwa lata później. Wydobycie węgla było wówczas na minimalnym poziomie. Jego transport odbywał się najpierw rzekami, potem Morzem Białym do Archangielska i dalej do Leningradu. Gdy w 1941 roku zakończono budowę kolei do Workuty, do kopalń zwożono coraz więcej więźniów.
<!** Image 5 align=left alt="Image 132197" sub="Do budowy linii kolejowych często wykorzystywano Polaków. Uchodzili za silnych i wytrzymałych.">- Tuż po zakończeniu II wojny światowej we wszystkich tutejszych łagrach znajdowało się prawie 250 tysięcy zesłańców - stwierdza Aleksandr Kałmykow. - Tę liczbę udało nam się potwierdzić w oficjalnych archiwaliach NKWD. Umieralność była wówczas najwyższa. Aby utrzymać poziom wydobycia węgla, niezbędne były bezustanne dostawy nowych więźniów.
Zesłańcom odebrano nazwiska. Wartownicy zwracali się do więźniów używając tylko numerów wymalowanych na ich czapkach, kufajkach i spodniach. Choć praca w kopalniach trwała przepisowe osiem godzin, to dojście do kopalni, odprawy, wielokrotne przeliczanie więźniów, zajmowały czasem drugie tyle. Po wyjściu z kopalni spoceni niewolnicy stali na mrozie podskakując i przydeptując, aby utrzymać ciepłotę ciał.
Paweł Świetlikowski w książce „Gułag Workuta. Raport oficera Armii Krajowej” wspomina, że więźniowie trzy razy w roku stawali przed „komisją lekarską”. Było tylko jedno kryterium przydziału do „baraku szpitalnego”: brak zauważalnych pośladków. Wiszące płaty skóry dawały nadzieję na miesięczny urlop od pracy w kopalni przy zachowaniu dotychczasowych porcji żywnościowych.
Instrukcja zabijania
Najwięcej ofiar notowano zimą, zwłaszcza gdy nadciągała purga - groźna burza śnieżna. Podczas jednej z takich burz ze zmiany w kopalni, w której pracował Paweł Świetlikowski, wracała 600-osobowa brygada więźniów. Odległość pomiędzy obozem a wyjściem z kopalni wynosiła 800 metrów. Więźniowie i ich strażnicy nigdy nie dotarli do baraków. Gdy wicher przestał wiać, znaleziono ich martwych sto metrów od bramy obozowej. Zgubili drogę.
<!** Image 6 align=right alt="Image 132197" sub="Workucka zima jest wyjątkowa. Po przejściu purgi zaspy mogą sięgać nawet 10 metrów wysokości. ">Wewnętrzne przepisy NKWD precyzyjnie regulowały wszystkie szczegóły dotyczące eksterminacji więźniów. Oprawcy mieli instrukcje dotyczące nie tylko tego, jak i kiedy zabijać, ale także co robić z ciałami i rzeczami należącymi do ofiar. W Workucie martwych rozbierano do naga i wywożono w tundrę - ciała często pozostawiając zwierzętom.
- Badam obecnie sprawę rozstrzelania 900 łagierników z cegielni, położonej 30 kilometrów od dzisiejszej Workuty - mówi Aleksandr Kałmykow z „Memoriału”. - Mam dokument, w którym dowódca łagru żali się, że ma zbyt mało strzelców rozstrzeliwujących zesłańców. A tych jest na tyle dużo, że pojawia się problem braku amunicji. Takie czasy, takie problemy...
W kilku wspomnieniach łagierników z Workuty znajdują się opisy próby ucieczki podjętej w 1951 roku. Zdecydowało się na nią kilkunastu polskich oficerów, którzy zdołali uwolnić jeszcze stu innych zesłańców. Po kilku dniach uciekinierom skończyła się żywność. Jedli więc ciała martwych kolegów. Aż nadleciały samoloty i rozstrzelały wszystkich.
Więźniowie jednak rzadko ginęli od kuli. Większość konała z wycieńczenia. Racje żywnościowe były głodowe: miska zupy i od trzystu do zaledwie stu gramów razowego chleba dziennie. Intelektualiści umierali pierwsi.
- Głód był tak wielki, że wokół baraków nie rosło ani jedno źdźbło trawy, nie przetrwał ani jeden robak - relacjonuje Aleksandr Kałmykow oprowadzając po resztkach łagru Jurszor. - Ludzie żuli kawałki pasków, zelówki butów, kobiety oddawały się za kawałek chleba. Dwieście tysięcy głodnych niewolników harujących do utraty tchu. To kiedyś musiało pęknąć.
1 sierpnia 1953 roku w łagrze Siewiernyj wybuchł strajk. Relacje na jego temat znajdują się zarówno we wspomnieniach łagierników, jak i w dokumentach „Memoriału”. Strajkujących najpierw straszono rozstrzelaniem, później obiecywano złagodzenie warunków, a nawet zwiększenie racji żywnościowych. Wśród inicjatorów buntu znaleźli się Polacy.
- O waszych ojciec mi nie gadał, ale o prawie dwustu rozstrzelanych na placu apelowym w Jurszorze słyszałem wiele razy - kiwa głową Siergiej, bywalec sklepu spożywczego z wyszynkiem przyklejonego do hotelu „Workuta” - Ojciec mój tam siedział. Cudem przeżył.
Więzienie, czyli klasyczny obóz
Bunt w Jurszorze stłumiono karabinami. W innych łagrach skazańcy ustąpili i wrócili do pracy. Jedynym skutkiem strajku z 1953 roku było zezwolenie na chowanie zmarłych w bieliźnie. Dopiero rok później, po kolejnej fali strajków, dola zesłańców nieco się poprawiła. Zniesiono numerację więźniów, zwiększono racje żywnościowe, niektórym przyznano prawo do samodzielnego marszu z kopalni do baraku. Dziś tuż obok pozostałości łagru Jurszor znajduje się najbardziej znany w okręgu Workuty cmentarz ofiar stalinizmu.
Po 1956 roku rygor w łagrach zaczął słabnąć. Zesłańcom zaczęto płacić. Stopniowo znikały wieżyczki wartownicze. Obcokrajowcom zezwolono na powrót do domów. Drogi pomiędzy łagrami przemianowano na ulice. Dziś na skraju Siewiernego działa jedyne w tym rejonie więzienie.
- Jedźcie tam, przez druty zobaczycie klasyczny obóz i dzisiejszych zeków - uśmiecha się Siergiej wznosząc szklankę wódki. - To prawie jak dawny łagier. Takie nasze żywe muzeum.
Za tydzień
Tu rządzi służba bezpieczeństwa
Rosja Putina i Miedwiediewa to nie Rosja Gorbaczowa i Jelcyna. Tamta wydawała się bardziej demokratyczna. W trakcie wyprawy do Workuty przekonywaliśmy się o tym na każdym kroku. Za tydzień przedstawimy migawki z Rosji, w której rządzi służba bezpieczeństwa.