Radni wolą o status metropolii krajowej, którego nie przewiduje ani dla Bydgoszczy, ani dla Torunia Koncepcja Rozwoju Kraju 2050, powalczyć samodzielnie. Na specjalnej sesji poświęconej temu tematowi nie pojawił się marszałek województwa (gościł w USA), ani też wicemarszałek i zarazem bydgoski radny wojewódzki, którzy wcześniej na sesji kujawsko-pomorskiego sejmiku opowiedzieli się za metropolią dwubiegunową.
Dzień później niż w Bydgoszczy na temat metropolii debatowali miejscy radni w Toruniu. Tam z kolei wszyscy oddali głos za metropolią bydgosko-toruńską, nie bacząc na wcześniejszy zgodny sprzeciw samorządowców zza miedzy.
Dlaczego uważam, że stało się to, co stać się musiało? Między innymi dlatego, że trudno jest płynąć pod prąd, zwłaszcza gdy pełni się funkcję pochodzącą z wyboru i cały czas trzeba mieć z tyłu głowy to, że następne wybory już za parę lat. Ciekaw jestem na przykład, czy bydgoscy i toruńscy radni byliby równie jednomyślni, gdyby głosowania w radzie miasta były tajne. Dziwię się zwłaszcza toruńskim radnym. Wiadomo, że metropolia o znaczeniu krajowym może liczyć na większe pieniądze ze skarbu państwa niż metropolia regionalna. Czy jednak dla pieniędzy warto dążyć do związku z partnerem, który nie kocha, nawet nie lubi i jeszcze przed ślubem zaczyna sprawiać kłopoty?
Nie zazdroszczę też Zbigniewowi Ostrowskiemu sytuacji, w której się teraz znalazł. Z jednej strony, jako zastępca Piotra Całbeckiego powinien popierać inicjatywy forsowane przez marszałka. Z drugiej strony, jako radny wojewódzki z Bydgoszczy (z list KO) i w dodatku od niedawna prezes Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy, głosując za wspólną metropolią z Toruniem, w swoim mieście wystawił się na strzał. I rzeczywiście, ciężkie pociski, niemal o wadze zdrady, poleciały w jego stronę, nie tylko ze strony stowarzyszenia Metropolia Bydgoska.
A przy okazji rozliczeń bydgoskich radnych w sejmiku oberwało się najświeższemu z nich – prof. Jackowi Woźnemu (też z listy KO). Niedawnemu jeszcze rektorowi Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego szpilę wsadził m.in. rektor Politechniki Bydgoskiej. Temu ostatniemu nie spodobało się to, że Jacek Woźny zagłosował za dokumentem, w którym mowa o wspieraniu rozwoju Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu jako jedynego uniwersytetu badawczego w regionie, a w którym to dokumencie przemilczano rozwój bydgoskich uczelni. Co prawda niemających statusu uczelni badawczych i klasyfikowanych w prestiżowym rankingu Perspektyw w drugiej pięćdziesiątce uczelni akademickich (podczas gdy UMK jest 23.), ale przecież dla dobrego ojca nie ma dzieci lepszych i gorszych.
A propos, na tym etapie starań o metropolię bydgoską na najlepszej pozycji znalazła się bydgoska PiS. Obaj jej radni na sesji sejmiku byli przeciw dwubiegunowej metropolii, zaś nadzwyczajna sesja Rady Miasta Bydgoszczy, na której jednogłośnie przyjęto stanowisko o samodzielnych aspiracjach Bydgoszczy do rangi metropolii krajowej, zwołana została na wniosek radnych Bydgoskiej Prawicy. Tak więc to PiS może być teraz postrzegane nad Brdą jako główny obrońca godności i szans rozwoju miasta.
Nazajutrz po głosowaniu w bydgoskim ratuszu posłanka KO Iwona Kozłowska w radiu PiK usiłowała wprawdzie zdyskredytować całą Koncepcję Rozwoju Kraju 2050 jako po części bubel metodologiczny, a po części dokument pokazujący perspektywę tak odległą, że praktycznie nieprzewidywalną. Parlamentarzystka nie wspomniała jednak o tym, że bez długofalowej strategii rozwoju (która oczywiście może z czasem podlegać modyfikacji) bylibyśmy w Polsce jak pijane dzieci we mgle. A obecnie obowiązująca Długookresowa Strategia Kraju Polska 2030 wykuwana była kilkanaście lat temu.
