Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niełatwo żyć ze sportowcem - mówi olimpijka Marika Popowicz-Drapała

rozmawia Tomasz Skory
Tomasz Czachorowski
[Rozmowa z Mariką Popowicz-Drapałą] W sztafecie startują cztery sprinterki - indywidualistki, które w kluczowym momencie muszą stworzyć jak najlepszy zespół. To też pasuje do mnie. Mogę walczyć w pojedynkę, ale w decydującym momencie wolę mieć ze sobą armię.

Miniony rok chyba możesz zaliczyć do udanych? Dwa medale, dwie życiówki…
Był bardzo udany i bardzo zaskakujący. Cały rok był dla mnie jedną wielką niespodzianką, którą od samego stycznia powolutku rozpakowywałam. Zdarzały się oczywiście lepsze i gorsze momenty, w końcu równowaga w przyrodzie musi być, ale ostatecznie zaliczam go do udanych. Chociaż przyznam, że nie mam w zwyczaju robić podsumowań. Raczej żyję tym, co będzie za chwilę. Nie pamiętam już, który sportowiec to powiedział, ale zgadzam się ze zdaniem, że mistrzem jest się tylko w tym dniu, w którym się zdobywa medal, a na drugi dzień już trzeba pracować na kolejne sukcesy. Dlatego stawiam już kolejne cele.

Ale tego, że przez kontuzję nie wystartowałaś w Pekinie, na pewno żałujesz.
Oczywiście, gdzieś w głowie pojawiła się myśl, że zabrakło mnie na głównej imprezie sezonu. Ale skupiłam się na treningach, by to się już więcej nie powtórzyło. Nienawidzę bezczynności, dlatego, gdy wszyscy byli w Pekinie, ja już pracowałam nad powrotem na bieżnię. Koniec końców zdobyłam brązowy medal na drugiej najważniejszej imprezie mojego sezonu - 6. Światowych Igrzyskach Wojskowych.

A nie miałaś nigdy takich myśli, że to już koniec? Że czas przystopować?
To była moja pierwsza myśl w 2014 roku, gdy zaraz na początku, w styczniu, przydarzyła mi się poważna kontuzja. Zerwałam więzadła krzyżowe w kolanie i niewiele osób wierzyło w mój powrót na bieżnię. Poprzedni sezon miałam bardzo udany, pomyślałam więc, że może ktoś z góry daje mi znać, że już najwyższy czas, by kończyć karierę i zakładać rodzinę. Sam moment kontuzji jeszcze nie był taki straszny, ale po operacji i wszystkich wizytach u lekarzy, gdy wróciłam do domu i zostałam sama z rehabilitacją, pojawił się problem. Zamknięta w czterech ścianach widziałam jak cała lekkoatletyczna karawana jedzie dalej, a ja siedzę, macham nogą i nie wiem, co mnie czeka. Od kontuzji do powrotu na bieżnię minęło 13 miesięcy, w trakcie których nieraz myślałam, że może czas skończyć zabawę w sport i zabrać się za dorosłe życie. Ale otrzymałam olbrzymie wsparcie od rodziny i trenera. I udało się wrócić.

Najbliżsi podobno często powtarzali Ci, że wrócisz silniejsza.
Tak, to było jak mantra. Przyznam, że na początku, gdy wszyscy mi w kółko powtarzali „Wrócisz silniejsza!”, to sobie myślałam: „Czy was wszystkich porąbało?” (śmiech). Zastanawiałam się, jak mam wrócić, skoro nie wychodzą mi teraz najprostsze ćwiczenia. Ale metodą małych kroczków brnęłam do przodu i każdego dnia cieszyłam się, że zrobiłam coś nowego. Bardzo wiele się wtedy nauczyłam. Przede wszystkim pokory i cierpliwości. Mentalnie jestem już zupełnie innym sportowcem.

Teraz przed Tobą kolejne wyzwania. Jak idą Ci przygotowania do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro?
Nie ma dnia, by ktoś nie poruszył tego tematu. Otworzyłam dziś rano „Express” i pierwszy artykuł, który zauważyłam, był właśnie o Rio. Co prawda nie o samych igrzyskach, tylko o mieście, ale sobie pomyślałam, że już nawet spokojnie śniadania zjeść nie można! (śmiech)

[W tym momencie spiker w radiu czyta wiadomość o polskich siatkarzach, którzy walczą o kwalifikację do igrzysk w Rio]

I to jest właśnie to, o czym mówię! (śmiech) A co do przygotowań… to idą. Nic nie kombinujemy na siłę z trenerem. Uznaliśmy, że to normalna impreza. Nie chcę powiedzieć, że to zawody jak każde inne, bo gdybyśmy się spotkali cztery lata temu, to bym mówiła zupełnie inaczej… ale to już moje drugie igrzyska, pod które się przygotowuję i chcemy, by wszystko toczyło się normalnym torem.


Marika Popowicz-Drapała ze swoim trenerem

Od samego początku kariery sportowej prowadzi Cię trener Jacek Lewandowski?
W tym roku wypadł nam piętnasty rok wspólnej pracy. Znamy się dłużej niż połowę mojego życia, więc jesteśmy już trochę jak rodzina. Gdy trafiłam pod jego skrzydła, był dla mnie wychowawcą, a teraz nasze relacje są bardziej partnerskie. Ale nadal jest dla mnie nauczycielem. Kluczem w relacji trener - zawodnik jest to, że trenerowi trzeba ufać i się z nim zgadzać. Zdobyliśmy razem już ponad 40 medali mistrzostw Polski i 7 medali mistrzostw Europy w różnych kategoriach wiekowych. To najważniejsze i najcenniejsze świadectwo naszej wspólnej pracy.

Zalazłaś mu kiedyś za skórę?
No, oczywiście! Widzimy się ze sobą prawie codziennie i wydaje mi się, że to niemożliwe, by przebywając ze sobą tyle czasu, ktoś komuś nie zaszedł za skórę. Ale potrafimy sobie powiedzieć, co nam leży na sercu i po wszystkim zrobić normalnie trening. To ważne. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć. W 2014 roku przeszliśmy ogromny test i dziś jestem już pewna, że gdyby coś się działo, wystarczy jeden telefon do Jacka i on zawsze pomoże.

Wolisz sprint indywidualny czy sztafety?
Wszystko ma swoje zalety. Sztafeta jest o tyle specyficzna, że na każdej z nas ciąży bardzo duża odpowiedzialność. Bo jak zawalę bieg indywidualnie, to mogę mieć pretensje tylko do siebie, a w sztafecie, gdy coś nie wyjdzie, cierpi cała drużyna. Na pewno więc bardziej się denerwuję biegając w sztafecie, ale też zwycięstwa smakują lepiej, bo jest się z kim nimi podzielić.

A w życiu - jesteś bardziej indywidualistką czy graczką zespołową?
To zależy od sytuacji. Bardzo lubię momenty, w których jestem za coś odpowiedzialna, to mnie motywuje do działania. Mam w sobie kilka cech przywódczych. Ale dzięki sztafecie wiem też, jak ważna jest praca zespołowa. Najważniejsze jest wyzwanie, jasno określony cel, wtedy mogę działać w pojedynkę lub zespole – byle osiągnąć to, co zaplanowałam. W sztafecie startują cztery sprinterki, indywidualistki, które w kluczowym momencie muszą stworzyć jak najlepszy zespół. To też pasuje do mnie. Mogę walczyć w pojedynkę, ale w decydującym momencie wolę mieć ze sobą armię.

Od ponad roku jesteś mężatką. Ślub też traktowałaś jako wyzwanie, cel do realizacji?
Oczywiście, jak każda kobieta marzyłam o ślubie i białej sukni! (śmiech) To tak pół żartem, pół serio, bo z mężem znaliśmy się już od tylu lat, że była to może nie tyle formalność - bardzo irytuje mnie takie stwierdzenie – ale na pewno uporządkowanie pewnego etapu naszego życia. Wejście na inny poziom. Po ślubie nic się teoretycznie nie zmieniło, ale to jednak przełomowy moment. Dla mnie ważne są nawet takie małe sprawy, jak to, że mogę o mężczyźnie mojego życia powiedzieć: „to mój mąż”, a nie chłopak czy partner.

Z Radkiem połączył Was sport…
Radek też trenował sprint, a dziś dba o sportowców, jest fizjoterapeutą. Można powiedzieć, że znalazłam męża dzięki treningom. Bardzo dużo jest par sportowych w naszym świecie. To wynika z tego, że nie za bardzo mamy czas na życie pozasportowe i dużo osób łączy się w związki w środowisku, w którym się obraca. Poza tym sportowcy rozumieją specyfikę swojej pracy. Bardzo często nie ma mnie w domu, nie mamy czasu na imprezy, kino, wypoczynek, nie ma mnie w święta. Znajomi Radka często opowiadają o tym, co ostatnio robili ze swoją drugą połówką, a on siedzi sam. W rocznicę naszego ślubu byłam na igrzyskach wojskowych, więc żartował, że wysłał żonę do Korei (śmiech). To bardzo cenne, że on rozumie to, co robię i mnie wspiera. Bo nie jest łatwo żyć ze sportowcem. Mam też wahania nastrojów - jak coś się knoci na treningu, to często przenoszę to do domu. I wtedy mąż mnie sprowadza na ziemię. Cieszę się, że mam w domu głos doradczy, kogoś, kto rozumie, o co mi chodzi, ale też może spojrzeć na to z boku. Dziękuję mu za to, że zawsze podaje mi swoją silną dłoń, gdy tego potrzebuję.

A rodzina się nie podpytuje, kiedy odwiesisz buty na kołek i pomyślisz o dzieciach?
W mojej rodzinie tematem numer jeden są igrzyska (śmiech). Wszyscy wiedzą, że teraz jest jeden priorytet, ale myślę, że po igrzyskach przyjdzie ten etap, gdy zaczną się o to dopytywać. Wiadomo, że w życiu każdej kobiety i mężczyzny przychodzi taki czas, że chcą się stać rodzicami, tylko nigdy nie ma tzw. dobrego momentu na rodzenie dzieci. W sporcie taki czas przychodzi zwykle po najważniejszych zawodach, więc w lekkiej atletyce co cztery lata przychodzi baby boom (śmiech). Igrzyska dla sportowca to wielkie wydarzenie, które często ma wpływ na to, jak potoczą się jego dalsze losy. Albo się chce więcej i działa dalej, albo kończy się karierę, bo już sam udział w igrzyskach był celem, który chciało się osiągnąć.

Zastanawiałaś się już nad tym, co Ty zrobisz „po”?
Pewnie, zwłaszcza, że nie jestem już ciągle tym młodym, dobrze rokującym sportowcem, tylko doświadczoną zawodniczką, która zjadła zęby na lekkiej atletyce (śmiech). Myślę o tym, co może być dalej, ale nie chcę też sobie tym zaprzątać głowy i już teraz decydować. Przed kontuzją w 2014 byłam pewna, że będę trenować do Rio, a potem koniec. Ale kontuzja tak mi przewartościowała pewne rzeczy w głowie, że już się na nic nie zamykam. Pozostawiam sobie otwartą furtkę. Jestem też w wojskowym zespole sportowym, mamy swoje imprezy i jeżeli będę czuła się na siłach i to, co robię będzie mi sprawiało przyjemność, to dlaczego miałabym z tego zrezygnować?

Ostatnie pytanie - czego Ci życzyć w tym roku?
Zdrowia, bo jak będzie zdrowie, to już sobie poradzę. I szczęścia, bo w sporcie też jest ono potrzebne.

*Marika Popowicz-Drapała

olimpijka, wielokrotna medalistka mistrzostw Polski w sprincie, zdobywczyni licznych medali na międzynarodowych zawodach w kategorii juniorów, dwukrotna brązowa medalistka mistrzostw Europy w sztafecie 4x100 m, zawodniczka bydgoskiego Zawiszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!