Ludzie gubią wszystko. Od telefonów komórkowych i portfeli począwszy, na misiu z cukierkami wewnątrz kończąc. A potem szukają zgub. I zdarza się, że znajdują.
Pracownicy biur rzeczy znalezionych, szpitali, knajp, kin, a nawet publicznych toalet znają ten obrazek na pamięć. Przychodzi do nich klient i mówi: „Przepraszam, ale właśnie coś znalazłem”.
- Ludzie gubią wszystko - mówi inspektor Ewa Nowak z Biura Rzeczy Znalezionych Urzędu Miasta Bydgoszczy.
<!** Image 2 align=none alt="Image 177513" sub="Inspektor Ewa Nowak obsługuje największe biuro rzeczy znalezionych w Bydgoszczy. Fot. Dariusz Bloch">
Jej słowa potwierdza lista zgub. W 2007 roku w mieście znaleziono trzy rowery górskie. Rok później w Starym Porcie na ławce ktoś zostawił pięć książek, a przy Unii Lubelskiej na chodniku walał się sprawny magnetowid. Do bydgoskiego biura znalazcy odnieśli także dwa nesesery - jeden pusty, ale w drugim znajdował się komplet... sztućców. Wyjątkiem nie są także materiały do szlifowania ścian, etui z okularami do czytania, damskie torebki z zawartością, szale, rękawiczki, saszetki z dokumentami, wyładowane plecaki, a także... komplety kołpaków na koła samochodowe. Ktoś zostawił w biurze także wąż ogrodowy!
<!** reklama>
- Wiele z tych przedmiotów trafia do nas z komisariatów policji - mówi Ewa Nowak. - Ale zdarza się, że przychodzą do nas znalazcy i oddają to, na co trafili.
Magazyn Biura Rzeczy Znalezionych Urzędu Miasta Bydgoszczy przy ulicy Grudziądzkiej pęka w szwach. Jest największy w Bydgoszczy.
Podobne biura istnieją przy każdym starostwie powiatowym, ale cieszą się małą popularnością. Przy starostwie bydgoskim inspektorzy mają do oddania jedynie rower górski, który został znaleziony przez kogoś w Osielsku.
Własne biuro mają także bydgoskie Miejskie Zakłady Komunikacyjne. Trafiają do niego zguby z miejskich autobusów i tramwajów. Nie można powiedzieć, żeby było ich mało. Głównie są to portfele, czapki i rękawiczki. Kiedyś uczennica szkoły muzycznej zostawiła w tramwaju... skrzypce, a ktoś inny - parę damskich butów. Właścicielka skrzypiec zgłosiła się po odbiór, po buty - na razie nikt.
Problem zgub dotyczy także pubów i restauracji. - Są to głównie parasole. Mamy ich chyba dziesięć - mówi pracownica jednego z pubów w centrum miasta. - Wiadomo, jak to jest. Klienci wypiją kilka piw, zapominają o rzeczach, z którymi do nas przyszli. Był kiedyś klient, który zostawił u nas dwa parasole, dzień po dniu. Inny przychodził i pytał, czy nikt nie oddał jego parasola. Nie było go u nas, więc wziął inny z naszej kolekcji. Ktoś szukał dwóch tysięcy złotych w gotówce... Potem okazało się, że wciąż ma je w portfelu.
Duża część zgub trafia do komisariatów policji i straży miejskiej.
- Mamy przypadki oddawania rzeczy znalezionych nawet kilka razy w miesiącu. Dotyczy to głównie dokumentów - mówi Arkadiusz Bereszyński, rzecznik bydgoskich municypalnych.
Prawa jazdy, dowody osobiste i karty bankomatowe trafiają też na policję. - Oczywiście, ustalenie właściciela nie jest wówczas problemem. Gorzej jest, jeśli są to drobne rzeczy pochodzące z przestępstwa - mówi Maciej Daszkiewicz z Zespołu Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
Rzeczy odzyskane przez policjantów - w przypadku, gdy nie można ustalić ich właściciela - trafiają do biur rzeczy znalezionych i tam czekają na właścicieli.
Ludzie gubią coraz więcej. Wiedzą o tym konstruktorzy portalu internetowego zgubione-znalezione.org, w którym można bez problemów i za darmo zamieścić ogłoszenie o zgubie.
W naszym województwie niektóre zguby mogą szokować. Ktoś w styczniu tego roku zapomniał, gdzie zostawił swojego iPoda Nano 8GB piątej generacji. Czytamy tam też na przykład: „W piątek wieczorem - 5.11.2010 - w tramwaju przy ul. Jagiellońskiej znalazłem części od komputera”. Albo: „W nocy z soboty na niedzielę - 5.03.2011 - w nocnej taksówce został aparat Canon A 610. Bardzo proszę o kontakt, jeśli ktoś go znalazł”. Jest tam także ogłoszenie o poszukiwaniach misia - zabawki, który wewnątrz miał... cukierki.