Jak zaczęła się pana współpraca z trenerem Jackiem Woźniakiem i jego podopiecznymi? Miałem wykupioną reklamę na stadionie i pojawiałem się w klubie. Często rozmawiałem z Jackiem Woźniakiem. Jakieś trzy lata temu trener zapytał, czy nie mógłbym pomóc w załatwieniu zajęć na basenie w Solcu Kujawskim. Udało się i tak nasza współpraca trwa do dziś.
[break]
Cieszę się, że z moich pieniędzy zakupiono teraz motocykl do miniżużla. Nie każdego rodzica stać na taki wydatek.
Kiedy po raz pierwszy obejrzał pan zawody żużlowe?
Miałem wtedy 8 lat. Tata i kuzyn mamy zabrali mnie na stadion do Torunia. Pamiętam tylko hałas i charakterystyczny zapach. Nic nie widziałem. Stadion wypełniony był kibicami, którzy oglądali zawody na stojąco i taki mały brzdąc nie miał szans, aby cokolwiek zobaczyć.
W latach młodości uprawiał pan kolarstwo...
Od młodzika do juniora, przez pięć lat. Startowałem w trzech klubach: LZS Pomorze Bydgoszcz, Koronowianka Koronowo i Agromel Toruń. Byłem w kadrze okręgu oraz zrzeszenia LZS. Kiedyś miałem nawet okazję ścigać się ze Stanisławem Gazdą [zwycięzca Tour de Pologne 1963 oraz trzeci zawodnik Wyścigu Pokoju 1962 - red.]. Niestety, moją karierę przerwał wypadek. Zderzyłem się czołowo z samochodem...
Miał pan także zadatki na solidnego pięściarza...
Kiedy startowałem w Agromelu, zimą trenowaliśmy na sali tylko raz w tygodniu. Było mi mało i zapisałem się do sekcji bokserskiej Goplanii Inowrocław [Ryszard Karólewski w młodości mieszkał pod Inowrocławiem - red.]. Szło mi całkiem nieźle, kondycyjnie biłem pozostałych na głowę. Trener Legii Warszawa, który pracował u nas w szkole, chciał mnie ściągnąć do stolicy, załatwiał już dla mnie internat. Wkurzył się jednak, gdy zamiast zawodów bokserskich wybrałem inaugurację sezonu kolarskiego (śmiech).
Wróćmy do czarnego sportu. Jeździ pan za Polonią po całym kraju. Śmiało można nazwać pana pasjonatem żużla...
Od siedmiu lat staram się być na wszystkich meczach domowych i wyjazdowych. Nie byłem tylko na Łotwie, bo zawsze coś wypadało. W tym roku też nie pojadę do Daugavpils, bo wnuczek będzie akurat przystępował do pierwszej komunii.
Podróżuje pan nie tylko na mecze ligowe...
Tak. Staram się jednak wybierać takie zawody, w których startują poloniści. Bardzo lubię imprezy juniorskie. Tam jest prawdziwy żużel.
Słyszałem, że wyjazdy na mecze żużlowe łączy pan ze zwiedzaniem...
Zgadza się. Często wyjeżdżam w sobotę i odwiedzam ciekawe miejsca. Byłem m.in. w Sandomierzu, Kazimierzu, Bochni. W tym ostatnim mieście zwiedziłem kopalnię soli.
Rodzina przyzwyczaiła się do pana częstych nieobecności?
Wiedzą, że w niedzielę nie można się ze mną umawiać. Jeśli coś trzeba załatwić, robimy to w sobotę. Z kolei w święta wielkanocne spotkamy się wyłącznie w niedzielę. Lany poniedziałek zarezerwowany jest dla żużla.
Pan nie wyobraża sobie niedzieli bez żużla, tymczasem stadion Polonii świeci pustkami...
Dziwię się, że ludzie nie chcą przeżywać emocji na żywo. Telewizja tego nie zapewnia. Często słyszę narzekania na stadion. Uważam, że obiekt nie jest wcale taki zły. Na prostych jest całkiem dobra widoczność.
Dziękuję za rozmowę.