https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie gram koncertu życzeń

Kuba Ignasiak
Dj ma w pewnym sensie zwiększoną wrażliwość muzyczną, jest osobą, która wie co i gdzie znaleźć, żeby to ludziom przybliżyć. Natomiast w masowej opinii wciąż dj-a traktuje się jako klezmera, który ma tylko odegrać coś, co ludzie już znają, żeby było łatwo, miło i przyjemnie – mówi Arkadiusz „Pestka” Wiśniewski.

Dj ma w pewnym sensie zwiększoną wrażliwość muzyczną, jest osobą, która wie co i gdzie znaleźć, żeby to ludziom przybliżyć. Natomiast w masowej opinii wciąż dj-a traktuje się jako klezmera, który ma tylko odegrać coś, co ludzie już znają, żeby było łatwo, miło i przyjemnie – mówi Arkadiusz „Pestka” Wiśniewski.

<!** Image 2 align=none alt="Image 157329" sub="Arkadiusz „Pestka” Wiśniewski - bydgoski dj, promotor występujący od wielu lat, pod wieloma muzycznymi przydomkami. Od 16 lat jest wokalistą bydgoskiego składu hc – Schizmy. Jako dj uczestniczy również w autorskich projektach Groove Recovery i Urban Soul Project, członek ekipy HAK. Kolekcjoner winyli. Prawdziwy miłośnik d o b r e j muzyki.">

__

Od jak dawna zajmujesz się muzyką?

Swój pierwszy zespół miałem już w podstawówce, kiedy mieszkałem jeszcze w swoim rodzinnym mieście – w Janikowie, sercu Kujaw! Od tego czasu byłem praktycznie przez cały czas zaangażowany w granie muzyki na żywo. Od początku obracałem się na scenie hard core-punkowej...

Na wokalu od zawsze?

Nie, wtedy grałem na perkusji. Na wokal „wskoczyłem” dopiero w momencie, kiedy przyszedłem do Schizmy, czyli w roku 1994. Oczywiście przez cały ten czas bardzo interesowałem się muzyką generalnie, co – jak mi się wydaje – zawsze pozwalało mi „szeroko” ją rozumieć.

Jak rozumiem muzyka od zawsze była twoim hobby? Nie upatrywałeś w niej źródła utrzymania?

Zdecydowanie hobby. Nigdy nie studiowałem, nie kształciłem się muzycznie, zawsze pozostawało to w wymiarze zajawki. Zresztą - powiedzmy sobie szczerze – grałem w takich zespołach, które jakby z założenia nie były dochodowe na tyle by się z nich utrzymać. Wiesz, kiedy mówimy o scenie hc czy punkowej, to nie możemy mówić o jakichś konkretnych pieniądzach. To jest i zawsze była scena niezależna, na której takich finansowych schematów po prostu (i całe szczęście) nie ma.

Kiedy zdecydowałeś się na pewną zmianę kierunku? Kiedy pojawiły się adaptery, winyle, czarna muza?

Czarnej muzyki słuchałem praktycznie od zawsze. Wiesz, niemalże równolegle kupowałem sobie kasety powiedzmy Dezerter i Public Enemy. Opcja grania imprez pojawiła się w momencie, kiedy nasi zresztą wspólni znajomi [Sławomir Richert i Jarosław Piaskowski – przyp. red.] menadżerowali w nieistniejącym już klubie Zentrum. Sławek wiedział, że dość dobrze orientuję się w szeroko pojętej czarnej muzyce i mam całkiem pokaźną kolekcję cd-ków, no i zaproponował mi granie imprez. I tak powstał cykl „Czarne środy”, który zapoczątkowaliśmy właśnie wtedy. Mając dzięki temu pewne stałe źródło dodatkowego dochodu mogłem tę „górkę” przeznaczyć na sprzęt i rozpoczęcie mojej kolekcji. Nie ukrywam, że takie granie bardzo mi się spodobało, wciągnęło mnie bez reszty. W przeciągu pół roku udało mi się zdobyć adaptery, sprzęt, pierwszy pakiet winylowych płyt. Kiedy po pół roku kończyłem swoją współpracę z Zentrum (kiedy zmienił się management i zaczęto mnie naciskać, żebym grał popelinę), to pamiętam, że swoją ostatnią imprezę tam grałem już z winyli.

Czyli jako dj wskoczyłeś od razu na głęboką wodę? Nie było tak, że przez ileś tam lat byłeś takim bedroom dj, który sobie przygrywa w zaciszu domowym, tylko od razu zacząłeś grać w klubach?

Dokładnie, od razu wskoczyłem do Zentrum na całonocne imprezy. Oczywiście miałem trochę czasu, żeby ogarnąć te kawałki pod kątem miksowania. Nie zmienia to faktu, że wszystko działo się na gorąco i na żywo. Dziś chętnie posłuchałbym tych moich pierwszych setów, sprawdził jak to wtedy brzmiało. (śmiech)

Nikt ich nie rejestrował?

Nie sądzę.

Jak rozumiem, wraz z pojawieniem się adapterów narodziła się twoja miłość do winyla? Dziś bowiem w ogóle nie grasz imprez z cd-ków...

Dokładnie. Od tego czasu w ogóle nie korzystam z płyt CD.

Czyli hołdujesz starej szkole. Bo nie ukrywajmy, że dziś wielu dj-i dość powszechnie korzysta z grania lub chociaż dogrywania z cd-ków...

Być może, ale dla mnie granie z cd-ków to jest przypał i tyle. Wielu dj-ów, szczególnie na scenie hiphopowej przerzuciło się na system Serato, czyli na granie z adapterów, ale przy pomocy laptopa jako źródła dźwięku. Ja do tego mam raczej krytyczny stosunek, choć wiem, że jest parę osób, które potrafią to znakomicie wykorzystać z pożytkiem dla słuchacza, a nie tylko dla siebie. Niestety większość dj-ów korzysta z tego systemu, bo nie mają płyt, bo nie chce im się szukać i kupować winyli, bo łatwiej jest w weekend ściągnąć parę giga muzyki, niż kupować i taszczyć ze sobą dwie torby płyt. Poza tym jest to też prostsze technicznie granie. Z drugiej strony ma to oczywiście tyle możliwości technicznych właśnie – miksowania wszystkich płyt z dwóch adapterów, samej perfekcji miksowania i dostępności praktycznie wszystkich numerów świata, zaznaczania danych fragmentów itd., że jeśli ktoś potrafi to kreatywnie wykorzystać, to naprawdę słucha się tego z przyjemnością. Natomiast osoby, które to rzeczywiście potrafią, lub starają się wycisnąć z tego max, to zdecydowanie wyjątki. Ja jednak wolę nosić winyle, grać z winyli, szczególnie na swoich autorskich imprezach, bo nie ukrywam, że zdarzyło mi się też korzystać z Serato w sytuacjach, w których było to konieczne. Nie zmienia to faktu, że mam wiele płyt niezależnych, mało znanych producentów, których nie znajdzie się w necie a ja kupując płyty mam satysfakcję, że wspieram takich ludzi i oddaje im te parę złotych za ich talent, czas, pracę i determinację, żeby to wypuścić na winylu. Poza tym chcę też z tego stworzyć jakąś swoją, rozpoznawalną markę tym bardziej, że granie z winyli to, paradoksalnie, rzadkość wśród dj-ów.

No właśnie, jesteś dj-em, który dość aktywnie działa na lokalnej scenie, co z pewnością wiąże się z tym, że wciąż musisz poszerzać swoją kolekcję płyt. Dokładasz do tego „interesu”, czy jednak zostaje ci jakaś górka z tego grania, która pozwala na ciągłe dokupowanie winyli? Ile płyt kupujesz w miesiącu? Tak średnio...

Kiedy zaczynałem swoją przygodę z dj-ingiem było bardzo dużo płyt, które musiałem „nadgonić”. Ciężko powiedzieć, z jaką częstotliwością kupowałem i wciąż kupuję płyty, ale pewne jest, że przez tych 7 lat zebrałem już około 600 winyli. Były więc momenty, w których kupowałem ponad 10 płyt w miesiącu. Dziś kupuję już trochę mniej. Teraz szukam już wydawnictw, które naprawdę chcę, muszę mieć. Szukam też rzeczy, które na ogół są nietypowe. Wiesz, nie kupuję już płyt, które potencjalnie może mieć już kilku innych ludzi z Bydgoszczy i okolic. Szukam rzeczy oryginalnych i takich, których nie można też ot tak ściągnąć sobie z sieci. Szukam więc niezależnych labeli i niszowych, producenckich wydawnictw. Słowem – kupuję już mniej, ale paczki cały czas idą...

Rozumiem, że w związku ze swoją pasją nie wyprzedajesz raczej płyt, które już ci się znudziły?

Nie, raczej nie. Sporadycznie zdarza mi się sprzedać jakąś płytę, ale są to raczej numery, których już ani specjalnie nie gram, ani specjalnie nie słucham. Bywa też tak, że będąc np. gdzieś za granicą pochopnie kupiłem jakieś płyty, których nie miałem czasu odsłuchać, a w domu okazało się, że jednak nie o to mi chodziło.

W swoich setach nie ograniczasz się do jednego czy dwóch gatunków muzyki. Masz potężną kolekcję winyli. Czy byłbyś w stanie przez tydzień codziennie grać imprezy tak, żeby każda z nich była inna?

Do potężnej kolekcji to jeszcze daleko. (śmiech) Mam sporo płyt jak na polskie warunki i na tak stosunkowo długi okres zbieractwa. Mam sporą kolekcję muzyki lat 70., którą moglibyśmy rozbić na imprezę soulową – taką bardziej „barową”; na imprezę disco 70’s, która „podejdzie” również miłośnikom muzyki klubowej, ze względu chociażby na samo tempo tych numerów; oczywiście mógłbym zagrać imprezę stricte funkową, w której można by odnaleźć prawdziwe korzenie hip hopu; mógłbym skręcić imprezkę w stylu fusion, czyli bardziej w stronę jazzu – już z samych lat 70. mamy ze cztery półeczki. Dalej mógłbym zagrać imprezę hiphopową – hip hop niezależny, hip hop bardziej imprezowy, hip hop abstract – instrumentalny, taki bardziej producencki; następnego dnia mógłbym zapuścić broken beats, nu jazz, czyli takie bardziej świeże produkcje; dalej byłby breakbeat funk, czyli taki nowy funk na bardziej breakbeatowym podkładzie; później moglibyśmy wejść w elektronikę i oczywiście nie mówię tu o jakichś dziwnych odmianach techno, z którym niestety elektronika wciąż jest kojarzona tylko raczej o autorskim beat makerstiwe – o rzeczach „dziwnych”, ciężkich, „brudnych”... Z grubsza to by było na tyle...

Trochę tego jest. Powiedz mi, patrząc okiem gościa zza adapterów, który z tych gatunków najlepiej „sprzedaje się” w Bydgoszczy?

Tego się chyba nie da tak jednoznacznie określić. Niektóre imprezy „wypalały” z taką muzyką, a później kompletnie „nie wypalały”. Różnie to bywa...

Czyli bardziej chodzi tu o jakiś impuls?

Tak, jest to kwestia chwili, odpowiedniego wypromowania danej imprezy, klubu, w którym się ona odbywa. Powiedzmy w Mózgu przyjmuje się bardziej szeroko rozumiana muzyka, starsze rzeczy, bardziej korzenne granie. W innym klubie lepiej wchodzi hip hop z uwagi na ekipę, jaka tam przychodzi lub profil imprezy. To oczywiście nie znaczy, że ja dostosowuję swój repertuar do klubu, czy konkretnej sytuacji. Kiedy promuję imprezę w konkretnym klimacie, to się tego konsekwentnie trzymam.

Z drugiej strony – jakie sety lubisz najbardziej grać, w jakim stylu muzycznym?

Ostatnio najchętniej gram muzykę instrumentalną, nastawioną właśnie beat makersko i najwięcej takich płyt kupuję. Jest tak również dlatego, że moim zdaniem w kwestii rapu, rymowania coraz mniej się dzieje i coraz mniej mnie to interesuje. Lubię też grać nową muzykę, czyli future soul czy electronica.

Czyli twoim zdaniem taki klasyczny hip hop/rap się kończy?

Może się nie kończy, ale z tego, co widzę, to ludzie są tym coraz mniej zainteresowani i nie orientują się w tym za bardzo. Nawet, jeśli weźmiemy takie składy jak The Roots, Common, czy Talib Kweli, czyli artystów undergroundowych, którzy zyskali już miano artystów znanych, którzy odnieśli bardzo wielki sukces, to na naszej lokalnej scenie są wciąż raczej mało znani. I kiedy zapuszczam kawałki np. z nowej płyty Common, to ludzi to jakoś nie rusza – nie czują tego, nie znają tego, co dla mnie jest totalną wtopą, ale trzeba się z tym pogodzić.

Czyli podpisujesz pod klasycznym powiedzeniem, że bawimy się tylko do tej muzyki, którą znamy?

Tak. Niestety wciąż pokutuje taki syndrom, co dla mnie jest wręcz zaprzeczeniem istoty działania dj-a. Moim zdaniem dj jest osobą, która ma w pewnym sensie zwiększoną wrażliwość muzyczną, jest osobą, która wie co i gdzie znaleźć, żeby to ludziom przybliżyć. Natomiast u nas wciąż dj-a traktuje się jako klezmera, który ma tylko odegrać coś, co ludzie już znają, żeby było łatwo, miło i przyjemnie. Dlatego też często moje imprezy nie są stricte komercyjnymi „wypałami”. (śmiech)

Poza samym miksowaniem twoje sety pełne są takiego technicznego turntablismu. Ile czasu poświęcasz na szlifowanie, na doskonalenie swojej techniki?

Oczywiście to co prezentuję jeśli chodzi o skrecz jest wprost proporcjonalne do czasu, który spędzam prze deckach ćwicząc. Wiadomo, że przydają się tu pewne predyspozycje – wyczucie rytmu, techniki, zdolność uczenia się pewnych rzeczy. Niemniej z graniem z adapterów jest tak samo jak z graniem na każdym innym instrumencie, czy nawet z jakimś treningiem sportowym – im więcej czasu na to poświęcisz, tym lepszy jest efekt końcowy. Faktycznie, od kilku lat, od kiedy zajmuję się skreczem, coraz bardziej mnie to fascynuje, coraz głębiej w to wchodzę i w zasadzie z miesiąca na miesiąc uczę się nowych trików. Jest to bardzo ciekawa, bardzo rozwijająca zajawka, która pozwala zrozumieć wiele rzeczy zarówno w kwestii manualnej, jak i muzycznej, rytmicznej. Staram się więc na ćwiczenia poświecić codziennie trochę czasu. Nie zawsze mi się to udaje, ale lubię sobie poskreczować chociażby z pół godzinki dziennie.

Jesteś samoukiem i sam starasz się docierać, dochodzić do różnych technik, czy raczej inspirujesz się innymi turntablistami, którzy mają już jakąś wprawę, renomę, są uznanymi autorytetami w świecie dj-ów?

Staram się oczywiście podglądać różnych ludzi...

Masz jakieś autorytety w tej dziedzinie?

Dla mnie autorytetami jest wielu moich kolegów zza miedzy. Toruń ma przepotężną ekipę turntablistyczną. Są to osoby o naprawdę najwyższym poziomie w kraju i nie tylko. Mówię tutaj o Chmielksie, który jak sądzę jest w polskiej czołówce. O ile nie jest najlepszy... Wiele razy przyglądałem się temu co robi i mam dzięki temu wyobrażenie, co można zrobić w kwestii turntablismu. Warto też wspomnieć o starym pionierze – dj-u Paco, który jest znakomitym turntablistą. Może nie ma on tak sportowego podejścia jak Chmielix, natomiast jest na bardzo podobnym poziomie technicznym...

„Sportowego” podejścia?

Bardzo dużo ćwiczy i jeździ na zawody – traktuje to sportowo, rywalizacyjnie. Takie właśnie podejście ma Chmielix, zresztą z dużymi sukcesami. W Toruniu jest też młody „kot” – Julek, który ma trochę inny flow, ale technicznie jest doskonały. Jest też Waca ze swoim _shy _stylem – bardzo dobry. Słowem jest od kogo podpatrywać... Poza tym YouTube jest tu bardzo przydatnym narzędziem do nauki technik turntablistycznych. Można tam znaleźć tutoriale z większością technik. Jeśli tylko się znajdzie jakąś „lekcję”, która jest wystarczająco klarownie wyjaśniona, to można na tym naprawdę dużo skorzystać. Ja przynajmniej z tego korzystałem parę razy. Jestem właśnie na etapie, w którym staram się opanować na tyle zaawansowane triki, że jak się tego tylko posłucha, czy popatrzy na kogoś, to i tak niewiele się z tego wyniesie. Dlatego takie „lekcje” na YouTube są bardzo przydatne i spokojnie mogę je polecić wszystkim, którzy chcą ćwiczyć skrecz.

Z tego co słyszę jesteś zadania, że polscy turnatbliści nie ustępują specjalnie tym z Wielkiej Brytanii, czy USA?

Absolutnie. W tej chwili wszystko jest tak szeroko dostępne, że wystarczy tylko, że ktoś chce ciężko pracować i się uczyć. Choć z drugiej strony jestem zdania, że turntablism zaszedł już tak daleko, że przybrał wręcz ultrasportowy charakter i dziś trzeba mieć naprawdę dużo „nerwa” i samozaparcia, żeby w to wchodzić.

Zrobiło się ciasno...

Zrobiło się, chociaż bywa różnie. Ostatnio grałem imprezę w Mózgu z gościem z Grecji i z Rosji i przy mnie ten ostatni – dj Chin – dostał telefon z Rosji z informacją, że odwołano jakieś zawody, ponieważ uczestnicy dowiedzieli się, że właśnie on tam będzie brał udział i po prostu zrezygnowali...

Speniali...

Dokładnie, speniali i nie mieli szansy na główną nagrodę. To tylko świadczy to tym, że poziom niektórych turnatblistów i takie sportowe podejście do tematu doprowadziły do tego, że jest okrutnie trudno powalczyć. Z jednej strony to dobrze, bo kiedy się ogląda takie zawody, to można zobaczyć, że ci ludzie robią naprawdę niesamowite rzeczy, z drugiej jednak strony słyszałem ostatnio, że jeden ze starych „mistrzów” – nie pamiętam kto dokładnie – postanowił „zawiesić decki na kołek”, bo to, co się dziś dzieje stało się jakimś szaleństwem. Doszło do tego, że pewną rutynę, którą grasz dwie minuty trzeba ćwiczyć po 10 godzin dziennie przez dwa miesiące na przykład, żeby w ogóle mieć szansę zaistnienia na zawodach. Rzeczywiście jest to pewne wariactwo, są jednak ludzie, którzy to lubią, są w tym dobrzy, chcą to robić i chwała im za to.

A ty sam brałeś kiedyś udział w jakichś zawodach?

Nie. Ja jestem na to za słaby. W skreczu pewnie mam jakiś tam przyzwoity poziom, natomiast jest jeszcze wiele innych technik, typu beat juggling, czyli żonglowanie z dwóch płyt tym samym beatem, w którym nie jestem najlepszy, i drumming, czyli robienie beatu z samej stopy, werbla i hi-hatu, w który też jeszcze nie wszedłem. Technik jest wiele. Do tego dochodzi jeszcze kwestia posługiwania się dodatkowymi sprzętami – samplerem itd., używanie elektroniki... Uczestnictwo w zawodach wiąże się więc z wieloma umiejętnościami, których ja nie posiadam. Po pierwsze nie mam na to aż tyle czasu ile bym chciał, a poza tym do końca nie jestem przekonany, czy takie podejście do turntablismu mnie interesuje. Jest to trochę wyścig, w którym chyba nie chcę uczestniczyć. Oczywiście w hip hopie zawsze była rywalizacja – są bitwy MC’s, są bitwy breakdance’owe, są bitwy didżejskie – to wszystko jest częścią zjawiska zwanego hip hopem. To nie jest złe. Uczestnicy dzięki temu mogą wygrywać różne ciekawe sprzęty, mogą się pokazać, mogą podpatrywać techniki u innych – to wszystko prowadzi do ciągłego uczenia się, rozwijania swoich umiejętności.

Wróćmy do grania imprez. W Bydgoszczy występujesz pod wieloma aliasami. Skąd to się wzięło?

Tak, gram jako Pestka, jako Funkomat, jako Soulitary... Wprowadziłem te różne nicki, żeby zróżnicować imprezy, które gram. Jak wiesz, gram różne style, gatunki i czasami bywa tak, że ktoś przychodzi na imprezę i chce sobie posłuchać funku czy disco lat 70., a ja akurat gram soul, triphop, czy jakieś takie rzeczy wolniejsze, spokojniejsze i mniej znane...

Czyli to jest pewna wskazówka dla klubowiczów – czego mogą się spodziewać po imprezie?

Dokładnie. Tak mi się zdawało, że takie zróżnicowanie nicków będzie pewnym wskazaniem na to, czego można się spodziewać po danym secie. Nie wiem jednak, czy ktoś to śledzi, czy ludzie to ogarniają. Natomiast prawda jest taka, że jako Funkomat gram sety ze starszą, funkową, korzenną muzyką, jako Soulitary staram się wprowadzać jakieś nowe brzmienia, jak soul, czy właśnie future soul – elektroniczny soul, jakiś abstract, instrumentale...

A jako Pestka?

Wiesz, czasem zależy to też od tego kto robi plakat i jak tam mnie wpisze. Przyznaję, że nie zawsze mam nad tym pełną kontrolę. (śmiech)

__

Skoro już poruszyliśmy temat muzyki na twoich imprezach. W piątek 24 września „Kwadrat” będzie patronował imprezie z cyklu PESTKAGRZANA. Jaką muzykę tam gracie?

Kiedy wymyślaliśmy tę formułę pomyśleliśmy, że będzie ona fajna dla ludzi i dla nas – grających. Generalne założenie jest takie, że dzielimy klub na dwie sceny, jako że w Tabu są dwa poziomy – _dancefloor _na górze i bar na dole, więc wygląda to tak, że Grzana, jako że grywa więcej takich imprez i ma trochę większe doświadczenie w tym temacie, gra imprezę stricte taneczną na dancefloorze, a ja „na barze” mam okazję pograć sobie płyty, które uwielbiam i zbieram, czyli dużo instrumentalnego hip hopu, elektroniki i soulu, czyli trochę bardziej „barowo”.

Masz taką misję, żeby edukować ludzi muzycznie?

Tak. Myślę, że z definicji taka powinna być misja dj-a, który chce mieć szacunek do siebie i szacunek, niekoniecznie popularność, wśród zorientowanych ludzi. Na pewno w swoich setach chcę ludziom wskazać muzykę. Chcę pokazać, że może być dobra muzyka, której nie znamy i może być to dobra muzyka taneczna nawet. Chcę pokazywać, że są nieznane szerzej obszary, w których muzyka się rozwija, że są nowe trendy... To chyba najbardziej mnie interesuje.

Zajmujesz się także produkcją muzyki, powiedzmy elektronicznej?

Nie, niestety nie. Póki co nie wszedłem jeszcze w ten etap, ale myślę, że prędzej, czy później on nastąpi. W tej chwili bardziej mi zależy na doskonaleniu skreczu i powoli zbliżam się do etapu, w którym będę w tej kwestii jako-tako z siebie zadowolony. Kiedy nadejdzie ten moment, myślę, że przeniosę siły na kwestie produkcyjne. Niestety, to wiąże się z dużymi nakładami czasowymi przede wszystkim oraz finansowymi. Na chwilę obecną brakuje mi i jednych i drugich... (śmiech) Pozostaje też kwestia tego, że jakoś do elektroniki i tego typu rzeczy nie mam za bardzo smykałki i na chwilę obecną nie ciągnie mnie w tę stronę. Nie zmienia to faktu, że chciałbym to zrobić, bo na pewno w wielu moich autorskich projektach byłoby dużo lepiej, gdybym grał swoje autorskie beaty, a nie tylko ograniczał się do roli dj-a, selekcjonera i „miksera” beatów, szczególnie pod wokal i pod instrumentalistów. Szczególnie w tym ostatnim przypadku, gdyby beaty, które im dogrywam były moje, to byłoby to c o ś. Na to jednak przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać... Zresztą nawet jak zacznę, to minie jeszcze trochę czasu, zanim produkcje osiągną jakiś sensowny poziom.

Z innej beczki – Pestka na wokalu w Schizmie i Pestka za dekami w klubie to chyba dwie zupełnie inne osoby. Który z tych „Pestek” jest ci bliższy?

Wiesz co, to może rzeczywiście tak wyglądać z zewnątrz, ale dla mnie to jest wciąż jedno. Od zawsze najlepiej się czuję i odnajduję w rzeczach niszowych, nazwijmy je undergroundowymi. Stronię od mainstreamu, a moje zainteresowani muzyczne zawsze były bardzo szerokie, co pozwala mi się odnajdować we wszystkim, czym się muzycznie interesuję. Ja wiem, że brzmi to jak jakiś banał, slogan, ale ja naprawdę dzielę muzykę na dobrą i słabą, i każdą dobrą się chętnie zajmuję...

No właśnie, czy poza Schizmą i dj-ingiem imprezowym jesteś zaangażowany w jeszcze jakieś projekty muzyczne – chwilowe lub stałe? Pamiętam twój koncert z Groove Recovery sprzed kilku miesięcy w Moralist. Czy była to jednorazowa akcja, czy raczej ma to jakieś dłuższe perspektywy?

Z Groove Recovery mamy taki luźny układ, że gramy jak nam pasuje...

Ty tam jesteś również na wokalu?

Nie, ja tam gram wokale z decków. Gram acapelle, skreczuję i robię wszystko, co można tam zrobić przy pomocy gramofonów. Prawda jest taka, że specjalnie nie mamy gdzie grać tych naszych imprez, bo to jest jednak zestaw koncertowy – perkusja, klawisze, bas, adaptery... Na to potrzeba dość dużo miejsca i sprzętu. Po drugie chłopacy, z którymi gram są bardzo zajęci, bo są to profesjonalni muzycy, którzy grają jako muzycy sesyjni w profesjonalnych składach. Nagrywają płyty, grają non stop koncerty w całej Polsce, więc nie łatwo jest nam się spotkać. A po trzecie jakoś specjalnie nie ciśniemy z tym projektem. Wszyscy mamy zbyt dużo na głowie, więc te koncerty są raczej okazjonalne, powiedzmy raz na rok. W sumie zagraliśmy ich już chyba ze trzy i każdy kolejny był lepszy od poprzedniego. _(śmiech) _Plus grania z nimi jest taki, że możemy się spotkać na jednej próbie i jesteśmy w stanie niemal od razu ogarnąć całego seta, szczególnie, że większość naszego grania jest improwizowana. Narzucamy sobie pewne tematy, ustalamy, jaki utwór gramy, chłopacy poznają temat i jedziemy. Drugi z moich projektów, w którym gram i miksuję beaty wygląda tak, że śpiewa do nich wokalistka Kamila Abrachamowicz, która notabene też już zaczyna solową karierę, a na klawiszach i flecie gra Tomek Pawlicki, kojarzony z Mózgiem. Właśnie jestem na etapie kończenia w miarę profesjonalnie nagranego mix tape’a, muszę tylko zakończyć kwestię nakładania skreczu i taki właśnie „nielegal” zamierzamy wypuścić. Będzie to około 40 minut soulu...

A poza tym jakieś muzyczne plany na najbliższe lata, miesiące... Jakiś cel do osiągnięcia?

Bardzo szybki, w parę miesięcy – wydanie nowej płyty Schizmy...

Jak rozumiem prace trwają?

Tak, mamy zaklepane studio, więc liczę na to, że płyta pojawi się już na przełomie listopada i grudnia. Materiał mamy już gotowy, teraz pozostaje położyć ostatnie szlify, nagrać i wydać...

Pojawi się w normalnej dystrybucji – w sklepach muzycznych?

Tak, płyta będzie ogólnodostępna, mamy zapewnioną odpowiednią dystrybucję tego materiału. Poza tym chcę w międzyczasie zakończyć ten wspomniany soulowy mix tape...

Jak się w ogóle nazywa ten ostatni projekt?

Projekt nazywa się Urban Soul Project i pod ta nazwą właśnie zostanie wydany. Jak już wypuścimy tego „nielegala” to pojawi się pewnie jakiś MySpace, żeby można było gdzie odesłać zainteresowanych. Później chciałbym, jeśli czas mi na to pozwoli, dokończyć jeszcze kilka mix tape’ów, co pozwoliłoby mi otworzyć własną stronę didżejską. Mam wiele pomysłów, w głowie poukładanych kilka kolejnych mix tape’ów i wiem, że mam tyle winyli, że w końcu powinienem z nimi coś konkretnego zrobić... Dla wspólnego dobra. (śmiech)

Jakieś plany pozamuzyczne? Może jakiś sklep z winylami?

W tym akurat nie widzę przyszłości, ale zawsze moim marzeniem było otworzenie i prowadzenie własnego klubu...

Czyli kołatają się gdzieś takie plany w twojej głowie?

Zdecydowanie. To jest moje marzenie, które cały czas mi towarzyszy. Takie marzenie na emeryturę. (śmiech) Natomiast uważam, że Bydgoszcz jest bardzo nieprzyjaznym środowiskiem dla takich alternatywnych inicjatyw, co jest dziwne, bo przecież to jest naprawdę duże miasto... Tu mieszka blisko pół miliona mieszkańców, więc można by sądzić, że jakiś taki klubik na sto osób powinien znaleźć swój target. Wiesz, chodzi mi o jakiś taki sprofilowany muzycznie lokal. Niestety, moje wieloletnie obserwacje bydgoskich klubów, które powstają, które są zamykane, które borykają się z wieloma problemami sprawiają, że coraz bardziej przekonuję się, że póki co nie stać mnie na takie nerwy.

Skoro mówimy już o klubach... W którym lokalu w Bydgoszczy gra ci się najlepiej?

Najlepiej gra mi się zdecydowanie w Mózgu. Chodzi chyba o niepowtarzalną aurę tego miejsca, o to, jak tam wygląda, jacy ludzie tam przychodzą. Przede wszystkim podoba mi się nieroszczeniowe podejście osób, które przychodzą się tam pobawić, poza tym kwestia przedziału wiekowego też ma znaczenie. Na ogół nie są to ofiary prania mózgów przez media.

Chodzi ci o to, że są bardziej otwarci na muzykę niż bywalcy innych klubów?

Tak mi się wydaje. Tak jak mówiłem wcześniej – ja generalnie gram to co chcę i chyba tylko w Mózgu ludzie potrafią się przy tym tak bezkrytycznie bawić.

A nie zdarzyło ci się nigdy zmienić seta w trakcie. Wiesz chodzi mi o to, że zobaczyłeś, że to co sobie zaplanowałeś wcześniej jakoś ludzi nie rusza, zapodajesz kawałek w nieco innym klimacie, ludzie zaczynają tańczyć, więc zmieniasz pierwotny plan i ciśniesz dalej to, co ich porwało?

Ja mam zawsze koncepcję imprezy z góry ustaloną, dość dokładnie opisaną na plakacie zajawiającym imprezę. Dlatego uważam, że ludzie nie powinni, nie mają prawa żądać ode mnie czegoś innego. Po to mogą iść do tancbudy - wybór duży w naszym mieście. Oczywiście to nie jest tak, że mam w torbach, zazwyczaj dwóch, tylko te płyty, które chcę zagrać, które zaplanowałem sobie wcześniej. Mam ich więcej, dużo więcej, ale one wszystkie odpowiadają pewnemu profilowi imprezy, który sobie zaplanowałem. Zdecydowanie nie robię koncertu życzeń. Za deckami potrafię być bardzo asertywny w stosunku do przypadkowo zabłąkanych owieczek. (śmiech)

<!** reklama>

OK. Na koniec powiedz mi proszę dlaczego warto przyjść w piątek, 24 września na waszą imprezę w Tabu?

Przede wszystkim dlatego, że ta formuła na jednej imprezie już się sprawdziła – był bardzo pozytywny feedback. U góry było naprawdę tanecznie, ale również na scenie barowej ludzie dali mi odczuć, że im się podoba, podchodzili i mówili, że dobrze im się tu siedzi, rozmawia, słucha, bawi - bo też taneczne zrywy były...

Czyli jest to taka impreza bez ciśnienia po prostu?

Tak, dokładnie. To jest impreza niekomercyjna. Nawet jeżeli Grzanko zapoda jakieś bardziej znane numery, to i tak można mieć pewność, że nie będzie to jakaś sieczka. Ja zaś staram się na dole zapodawać same „grubasy” jeśli chodzi o beaty, więc z pewnością zwolennicy takiego grania znajdą coś dla siebie. Plus dużo soulu - od klasyki do awangardy. Nie stronię przy tym od technik turntablistycznych, pojawia się w tych setach dużo skreczu, co też widziałem spotyka się z bardzo pozytywnym odbiorem wśród zajawkowiczów. Podsumowując – myślę, że na tej imprezie odnajdą się wszyscy miłośnicy dobrej muzyki, szeroko pojętych czarnych dźwięków, muzyki z beatem. Nagłośnienie jest w porządku, bar jest w porządku plus ogródek. Słowem – dobre miejsce, dobra data, dobra impreza. Polecam!

 

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski