Bo przecież często bywa tak, że są dzieci lepsze i dzieci gorsze... Te, dla których mamy zawsze otwarte ramiona, wszelką pomoc i z którymi wiążemy wielkie nadzieje, i te, które rosną w kącie i których nikt nie pyta nawet o to, czy pomagać mogą. Od tego są. Tak jak bohaterka „Pod ciemnymi gwiazdami”, kompletnie zdruzgotana psychicznie i przez własną matkę, i przez rodzeństwo. Choć tak naprawdę nic nie jest tu tak oczywiste, jak się początkowo wydaje.
Tak zresztą jest z całym tym filmem, który skacze między głębokim dramatem rodzinnym o tęsknocie za miłością, trudnym melodramatem i thrillerem. Bo „Pod ciemnymi gwiazdami” to opowieść o tym, że mamy w sobie dobro i zło, ale nie wszyscy po równo. I że różne rzeczy mogą spowodować przesilenie i to, co będzie górą... Opowieść, której możemy zarzucić pewne przerysowanie bohaterów dramatu, ale w końcu oglądamy świat oczami skrzywdzonej dziewczyny, więc czy przerysowania muszą nas dziwić?
Film ma zresztą bardzo różne twarze. To studium rodzinne, w którym pozór perfekcjonizmu pokrywa krzywdę i wyjątkowo wredne emocje. To studium związku i tego, co tak naprawdę możemy poświęcić w imię uczucia. To też studium małej społeczności, w której działają różne mechanizmy wykluczenia, jeśli dochodzi do jakiegoś konfliktu. I to również studium postaci wreszcie. Bo jaka naprawdę jest Moll, główna heroina?
Tak więc najpierw poznajemy właśnie Moll. Już nie dziewczynę, tylko młodą kobietę z dostojnej rodziny, patologicznie uzależnioną od matki, która stara się - mając swoją drogą pewne podstawy ku temu - kontrolować każdy krok córki. Tej córki, która jest nieudanym ogniwem, gasnącym przy spełniającej wszystkie oczekiwania siostrze - i tak nie mogącej znieść tego, że czasami los okazuje się łaskawy dla tej gorszej - oraz cudownym braciszku. Pewnego dnia nasza bohaterka poznaje chłopaka z innej sfery. To autochton z Jersey, kłusownik i hultaj. Związek rozwija się bujnie, ku niezadowoleniu matki, kiedy okazuje się, że partner dziewczyny oskarżony jest o serię morderstw. A alibi może dać mu tylko Moll.
„Pod ciemnymi gwiazdami” to ciekawe kino, urocze formalnie - bo sposób konstruowania kadrów, kolory i cała operatorska robota to naprawdę kawał sztuki. Fabularnie nie jest tak dobrze - mówiąc szczerze nic nas tu specjalnie nie zaskakuje. No i aktorzy... Nikt nie kładzie roli, chociaż po seansie pamiętamy przede wszystko rudowłosą Moll, czyli Jessie Buckley. Napisałbym z czystym sumieniem, że kariera wielka przed nią, gdyby nie to, że jest aż za bardzo charakterystyczna.... Ale już czekam na jej następny film.