Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Natalia Lietz: Dla golibrody nie ma drogi na skróty

Tomasz Skory
Gdy damy panom gwarancję, że jest to ich męski świat, znikają wszelkie bariery. Mężczyźni decydują się na depilację policzków, peelingi twarzy, regulację brwi czy hennę - mówi Natalia Lietz, zwyciężczyni największej w Polsce bitwy barberów International Barber Battle.

Barbering to dla Pani sztuka czy rzemiosło?
Coś pomiędzy, bo żeby być dobrym barberem, trzeba mieć w sobie trochę artysty. To jak rzeźbienie we włosach i zaroście. Nadanie im kształtu, stworzenie z nich czegoś interesującego wymaga poczucia smaku, estetyki i wyobraźni. A tego, jak uzyskać taki efekt już trzeba się nauczyć.

Strzyc wszystkich „na jedno kopyto” każdy się może nauczyć, ale artystycznego zmysłu nic nie zastąpi?
Absolutnie. To już zresztą dawno się zmieniło i nie do pomyślenia jest dziś, że przyszłoby kilku klientów i każdy wyszedł ostrzyżony tak samo. Każdy jest obsługiwany indywidualnie, bo ma inny kształt głowy czy brody i nie we wszystkich fryzurach będzie dobrze wyglądał. Zresztą rzadko kiedy ktoś przychodzi z konkretną wizją. Część ma pewne pomysły, ale wielu jest ciekawych, co my im zaoferujemy - i dość często się zdarza, że nasze wizje spotykają się gdzieś w pół drogi. W dużej mierze nasza praca polega właśnie na doradzaniu. Bez wyobraźni w takim przypadku ani rusz.

W dużej mierze nasza praca polega właśnie na doradzaniu. Bez wyobraźni w takim przypadku ani rusz.

Tak się zastanawiam, czy włosy kobiet nie dają w tym wypadku więcej pola do popisu?
Nie tyle same włosy, co zakres usług - dla kobiet jest znacznie szerszy. Damskie salony zajmują się strzyżeniem, pielęgnacją, stylizacją, przedłużaniem, koloryzacją… i tak dalej. Męskie fryzjerstwo jest z części tych elementów obcięte, ale też nie ma nudy. Szczególnie że usług dla panów cały czas przybywa. Dla osoby, która ma potrzebę ciągłego rozwoju, ważne jest, żeby dużo się działo. Dlatego trochę pracuję w fryzjerstwie damskim i trochę w barber shopie.

Dlaczego zdecydowała się Pani stworzyć takie miejsce - tylko dla mężczyzn?
Zaczynałam przygodę z barberingiem jakieś osiem-dziewięć lat temu w tureckim barber shopie. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że to może przyjść do nas do Polski i tak się rozwinąć. Gdy wróciłam z zagranicy, otworzyłam dwa salony damsko-męskie, w których działał taki „kącik dla panów”. I to na początku wystarczało. Natomiast z czasem zauważaliśmy, że klienci odczuwają lekki dyskomfort. Wiadomo - kobiety w salonie zachowują się inaczej niż mężczyźni. On sobie siedzi, a obok pięć kobiet w papierkach na włosach, plotkują, jest głośno, w powietrzu czuć farbę. Nie każdy facet w takich warunkach czuje się „u siebie”. Pomyślałam więc, że byłoby dobrze te dwa światy rozgraniczyć. Stworzyć miejsce, w którym panuje męski klimat, czuć zapach wody kolońskiej, można w spokoju poczytać gazetę, napić się whisky.

Pamięta Pani swojego pierwszego klienta?
Pamiętam, jak pojechałam na pierwsze szkolenie z barberingu u Adama Szulca, który jest legendą fryzjerstwa. Wróciłam i mówię do męża: „Chodź, ogolę cię, bo muszę na kimś poćwiczyć”, po czym... zupełnie nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Zezłościł się, powiedział, że nic się nie nauczyłam, i sam się ogolił. To mnie tak zdołowało, że zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie się do tego nadaję. Ale na szczęście nie poddałam się.

Patrząc bardzo pragmatycznie - kobiety są chyba lepszymi klientami, bo można na nich więcej zarobić?
Niekoniecznie. Przy jednej kobiecie czasem musimy spędzić kilka godzin, a u panów są szybsze wizyty. Nieraz zrobię paniom tylko dwie koloryzacje w ciągu dnia, a panów mogę w tym czasie ostrzyc ośmiu i jak podsumuję utarg, to wychodzi na to samo. Panowie chętniej kupują też kosmetyki do pielęgnacji w domu. Prawie każdy z naszych klientów ma już od nas szczotkę i olejki do pielęgnacji brody, balsamy do zarostu czy pianki do stylizacji włosów.

Może panowie chcą wziąć sprawy w swoje ręce, a panie wolą zaufać fachowcom?
Wydaje mi się, że to kwestia łatwiejszej pielęgnacji. Miałam takiego klienta, który przyszedł do mnie bardzo zarośnięty, kilka miesięcy nie był u fryzjera, a ja mu zaproponowałam rodzaj fryzury pompadour połączony z fadem. Jak zobaczył, co robię, powiedział: „Ale ja się w domu będę męczyć, by uzyskać taki efekt, tragedia”. Odpowiedziałam, że wcale nie, bo to jest tak cięte, że wystarczy pianka. I przy następnej wizycie przyznał, że faktycznie zajmuje mu to teraz minutę. Tym się właśnie różni wyszkolony barber od takiego zwykłego fryzjera, który pół życia tnie tylko trzy rodzaje fryzur. My przy okazji edukujemy i pokazujemy klientowi, co on powinien robić z tą brodą czy włosami, by nie stwarzały mu problemu. Obcięcie włosów może trwać nawet 45 minut, połączone jest od razu z pielęgnacją. W niektórych salonach tną nawet w 10 minut, ale potem te włosy nie chcą się układać. Dla mnie, jako golibrody, nie ma drogi na skróty - są pewne rytuały, które choćby z szacunku dla miejsca,
jakim jest barber shop, muszą być wykonane.

Natalia Lietz: Dla golibrody nie ma drogi na skróty
Paweł Warliński

Kto się u Pani strzyże? Jacy to faceci?
Przede wszystkim mężczyźni, którzy są znudzeni pospolitymi fryzurami. Ludzie, którzy chcieliby zobaczyć siebie w nowej odsłonie i mieć na głowie coś innego niż dotychczas. Połowa przychodzi po coś nowego, mówiąc: „Skończyły mi się pomysły, proszę mnie czymś zaskoczyć”. Sporo osób wpada też z ciekawości, bo nigdy nie byli goleni brzytwą, albo chcą przekonać się, jak wygląda strzyżenie u barbera.

Dbanie o siebie, długie przesiadywanie u fryzjera kojarzy się jednak z czymś stereotypowo kobiecym. Klienci nie mówią, że chcieliby dobrze wyglądać, ale…
…ale żeby nikt nie widział, że coś jest przy nich robione? (śmiech) Tak było w tych pierwszych salonach, gdzie siedzieli obok siebie mężczyźni i kobiety. Przychodził pan i może czasem chciał coś więcej, widział jednak, że kobiety obserwują, i nie zawsze miał odwagę się odezwać. Jak ktoś ma wyrywane włosy z nosa, to raczej nie chce, by taka Grażynka siedziała obok, komentowała i nie daj boże nagrywała telefonem. Ale kiedy damy panom gwarancję, że jest to ich męski świat, to znikają wszelkie bariery. Mężczyźni decydują się na depilację policzków, maski, peelingi twarzy, regulację brwi, hennę. Bez skrępowania, bo wiedzą, że facet siedzący obok na fotelu to rozumie. Uważam, że jeżeli mężczyzna chce o siebie zadbać, ale nie przesadza, to nie ma w tym nic wstydliwego.

Mężczyźni decydują się na depilację policzków, maski, peelingi twarzy, regulację brwi, hennę. Bez skrępowania, bo wiedzą, że facet siedzący obok na fotelu to rozumie.

Gdzie w takim razie przebiega granica przesadnego dbania o siebie? Kobiety lubią zadbanych facetów, ale z drugiej strony nie podoba im się, gdy mężczyzna poświęca zbyt wiele czasu na zajmowanie się wyglądem.
Wydaje mi się, że odpowiednie proporcje są wtedy, gdy mężczyzna spędza w łazience o połowę mniej czasu niż kobieta. Nie jestem za tym, by facet przez pół godziny się stylizował, układał każdy włos oddzielnie. Pięć-dziesięć minut z rana wystarczy na przeczesanie włosów i brody - to nie są zabiegi, które wymagają więcej czasu. Nałożenie olejku i wyszczotkowanie brody zajmuje dziesięć sekund, nic więcej przy tym nie trzeba robić. Co parę dni musimy podgolić boki i szyję, resztą zajmuje się barber przy kolejnej wizycie.

Myślałem, że przy takiej bardziej pokaźnej brodzie jest więcej zachodu.
Czasami się wydaje, że przy brodzie jest dużo pracy, i faktycznie początki są dość trudne - szczególnie gdy dopiero się ją zapuszcza, jest sztywna, swędzi. Ale jeśli to przetrwamy, idzie już z górki. Przy dłuższej brodzie nie musimy się już golić codziennie lub co dwa dni.

Tylko najpierw musimy się trochę zaniedbać?
Te pierwsze dwa miesiące, gdy broda nie jest jeszcze taka, jak byśmy chcieli, to dla panów najtrudniejszy okres. Każdy by chciał, aby od początku była ona piękna i gęsta, ale czasem w zaroście są ubytki, w jednym miejscu rośnie, w innym nie chce. Na to też mamy jednak sposoby - preparaty, które stymulują porost włosów.

Wyczytałem, że takim „złotym okresem” dla barberów była pierwsza połowa XX wieku, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Jak zmienił się ten zawód od tego czasu?
W tamtym okresie barber shopy stanowiły takie męskie kluby. Panowie przychodzili tam codziennie przed pracą, by poczytać gazetę i ogolić się na gładko. Teraz coraz mniej jest klientów, którzy przychodzą tylko na golenie, aczkolwiek się to zdarza. Niektórzy się dziwią, po co przychodzić się golić tutaj, skoro można zrobić to w domu. Ale w domu łatwo o podrażnienia, wypryski, czasem się ktoś zatnie, a tu golenie obejmuje cały rytuał. Jest zmiękczenie, pielęgnacja przed, porządna nowa brzytwa, odpowiedni balsam, ręcznik, woda kolońska - i nie ma żadnych podrażnień. Komfort i jakość skóry po takim goleniu są nieporównywalne. Dla wielu to też nowe doświadczenie. Coś wręcz tak abstrakcyjnego, że niektórzy klienci nagrywają się telefonami i komentują: „Patrz, kobieta goli mi twarz brzytwą”!

Komfort i jakość skóry po takim goleniu są nieporównywalne. Dla wielu to też nowe doświadczenie. Coś wręcz tak abstrakcyjnego, że niektórzy klienci nagrywają się telefonami i komentują: „Patrz, kobieta goli mi twarz brzytwą”!

Na International Barber Battle była Pani jedyną kobietą?
Przyznam, że gdy jadę na zawody, największym stresem dla mnie nie jest to, jak mi pójdzie, ale czy będę jedyną kobietą i co na to inni zawodnicy. Bo to jednak trochę włażenie w butach w ten męski świat. Oczywiście mamy do tego prawo, ale widzieć kobietę, która rywalizuje na tym polu z mężczyznami, to wciąż rzadkość.

A jednak w Pani zespole przeważają kobiety.
Poznałam osobiście Lady Barber, której babcia była golibrodą, więc to nie jest tak, że nagle porwałyśmy się na męski zawód. Przez długi czas faktycznie było nas dość mało, ale to się zmienia. Ja, gdybym była mężczyzną, chyba wolałabym iść do barberki. W końcu panowie chcą się podobać kobietom, a nie innym mężczyznom, a my strzyżemy ich tak, jak podpowiada nam gust. Poza tym wydaje mi się, że panowie raczej wolą, jak to kobieta ich mizia po twarzy czy szyi (śmiech).

Pani ulubionym stylem jest old school. Dlaczego taki?
Jestem zakochana w takim męskim, tradycyjnym fryzjerstwie. Old school to moja ulubiona stylizacja, bardzo elegancka, ponadczasowa, pasująca niemal każdemu. W takich fryzurach możemy pokazać też najwyższą jakość warsztatu i nasz kunszt. W old schoolu pracuje się tylko i wyłącznie nożyczkami i grzebykiem. Tu nie pomogę sobie maszynką, nie wykończę nic trymerem. To styl wymagający największego doświadczenia.

Czy chodząc po ulicach i obserwując bydgoszczan, potrafi Pani powiedzieć, kto chodzi do doświadczonego barbera, a kto do zwykłego fryzjera?
Może to zabrzmi nieładnie, ale… czasem to widać. To już taki nawyk, że najpierw patrzę, jakie ktoś ma włosy i brodę, a dopiero potem na pozostałe elementy. Natomiast z roku na rok jest zdecydowanie coraz lepiej. Jeżeli widzę mężczyznę z brodą, to zazwyczaj jest ona zadbana, a nie sygnalizuje, że zapomniał się - wielokrotnie - ogolić. Widać, że coraz więcej osób nosi te brody świadomie i albo korzysta z usług barbera, albo samemu potrafi o nią dobrze zadbać. W ogóle panowie coraz lepiej dbają o włosy, a i ich stylizacje w ubiorze są bardziej przemyślane. Cieszy mnie to.

Natalia Lietz: Dla golibrody nie ma drogi na skróty
Paweł Warliński

NATALIA LIETZ

właścicielka trzech salonów w Bydgoszczy i Łochowie. Fryzjerstwem zajmuje się od 15 lat. Pierwsze kroki w barberingu stawiała w tureckim barber shopie w Irlandii. W 2018 roku zdobyła pierwsze miejsce w mistrzostwach International Barber Battle. Jest też specjalistką w mikropigmentacji skóry głowy oraz zagęszczaniu włosów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty