https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nasza jakość przedwojenna

Jarosław Reszka
Dariusz Bloch
Od czasów II Rzeczypospolitej minęło prawie osiem dekad. Ale pewne sądy o tamtej epoce przetrwały. Może po części nie sądy, lecz przesądy albo mity, lecz nawet na mityczne wizerunki ktoś kiedyś musiał solidnie zapracować i na pewno tym kimś nie był Herakles.

O przedwojennej polskiej kolei mówiło się na przykład, że według jej rozkładu jazdy można było ustawiać zegary. Współczesne PKP po latach marazmu miedzy innymi na nawiązaniu do dawnego wizerunku państwowej kolei usiłuje budować swój dzisiejszy image. W tym kontekście ważniejsze od pendolino bez pendolino wydaje się przywrócenie przekonania, że kolej jest najbardziej punktualnym i niezawodnym środkiem transportu. Tymczasem ciężką kasę, jaka poszła na reklamę PKP w różnych mediach, można będzie uznać za pieniądze wyrzucone w błoto, jeśli nie zadba się o drobiazgi, które przeczą lansowanemu obrazowi. Jak spóźniające się dworcowe zegary i pracownicy kolei, którzy fakt ten bagatelizują.

Parę dni temu pewien bydgoszczanin na nowiutkim dworcu PKP spojrzał na zegar w głównej hali, postał jeszcze chwilę i... nie zdążył na pociąg. Okazało się bowiem, że zegar spóźniał się parę minut. Parę minut to chwilka w porównaniu z niedostosowaniem ogromnego elektronicznego zegara, który wita podjeżdżających na dworzec. Ten bowiem śpieszy się o 10 godzin albo, jak kto woli, spóźnia o godzin 14. Paradoksalnie jednak taki zegar jest lepszy od spóźniającego się parę minut. Kto bowiem spojrzy na zegar pokazujący godzinę znacznie odbiegającą od prawdziwej, od razu wie, że coś jest nie tak i próbuje ustalić czas z innego źródła.

Co byście powiedzieli, gdyby pasażer, zmylony wcześniej przez niedokładny zegar, puścił się w pogoń za pociągiem i dokonał żywota pod kołami? - Jarosław Reszka

Tak czy siak, dworcowy personel powinien bić się w piersi aż dudni, gdy podróżny, a już nie daj Boże dziennikarz w imieniu podróżnego, przychodzi i pyta, dlaczego każdy z dworcowych zegarów wskazuje inną godzinę. A co usłyszał nasz reporter?

„Zegar nad tablicą z rozkładem jazdy jest sterowany radiowo i on wskazuje prawidłową godzinę. Ten drugi pozostał jeszcze ze starego dworca. Jest, co prawda, sterowany komputerowo, ale wymaga przestawienia, bo rzeczywiście się kilka minut spóźnia. Znam sprawę, już to zgłaszaliśmy. Niedługo powinien być także ustawiony ten zewnętrzny zegar. Trochę głupio cały czas tłumaczyć, że to jeszcze jest budowa...”

Rzeczywiście głupio. Nie tłumaczylibyście się budową, gdyby pasażer wpadł pod pociąg, bo peron nie był wymurowany do końca. To oczywiste. Ale co byście powiedzieli, gdyby pasażer, zmylony wcześniej przez komputerowo niedokładny zegar, puścił się w pogoń za pociągiem i jak Zbyszek Cybulski dokonał żywota pod kołami? Zanim więc kwestia czasu na bydgoskim dworcu nie zostanie uporządkowana, może lepiej wyłączyć lub zdjąć wszystkie niesprawne zegary. Powtarzam: lepiej gdy się ludzie denerwują, bo nie widzą zegara, niż jeśli widzą taki, który wprowadza ich w błąd.

Wyjaśnienia, które usłyszał reporter na dworcu, to pestka w porównaniu z tym, co usłyszał sam poszkodowany. Gdy zorientował się, że jego pociąg odjechał i nie zdąży do pracy, pognał do dworcowej informacji, by mu tam wystawili zaświadczenie, że zegar na dworcu się spóźnia. Okazało się to przekraczać kompetencje damy zza biurka: „Pani w tym biurze stwierdziła, że ona nie może mi takiego zaświadczenia wystawić, tylko kierownik, który pojawi się za jakieś dwie godziny. Nie chciała mi też podpisać kwitka o spóźniającym sie zegarze, który sam gotów byłem wypisać, ani nawet podpisać, że nie może mi takiego zaświadczenia wydać” - wyżalił się podróżny. Bareja wysiada. Mam tylko nadzieje, że i szef podróżnego się z tego uśmiał.

Inna prawda (lub mit) o przedwojniu, jakże kontrastująca z powojenną rzeczywistością, to jakość obsługi w handlu. Parę lat temu z rozmarzeniem przeczytałem książkę o największym przedwojennym domu towarowym w Polsce - braci Jabłkowskich w Warszawie. Tam rzeczywiście klient był pan, a subiekt - fachowiec. Odwiedziłem w poniedziałek handlowego beniaminka Bydgoszczy - „Zielone Tarasy”. O jakości obsługi wiele powiedzieć nie mogę, bo bardziej spacerowałem tam, niż kupowałem. Jedno jest pewne. Żaden z braci Jabłkowskich nie wypuściłby P.T. Klientów na tonącą w mroku ulicę niemal wprost pod koła samochodów.

Mam na myśli wyjście prowadzące na ulicę Wojska Polskiego, odległe jakieś sto metrów od ronda Kujawskiego. Deszcz, mgła, latarnie w pobliżu zepsute. Trzy pasy ruchu na jezdni w jedną stronę, potem podwójne tory tramwajowe i dwa pasy ruchu w drugą stronę. Przejście bez sterujących ruchem świateł i nawet bez pulsujących LED-ów, które budziłyby czujność kierowców na długiej prostej. Nie chcę być puszczykiem, ale to miejsce wkrótce może zyskać złą sławę. O taką reklamę „Zielonym Tarasom” chodzi? Jeśli nie, to jest to także ich problem.

Komentarze 3

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

M
Munciołek
O ! Ja jego ! W jednym artykule i Zbigniew Cybulski i bracia Jabłkowscy a nawet Herakles się znalazł ! Bydzia Jest Wielka ! Można było dodać że Aldo Moro zabili ! Też nie z Bydgoszczy ale co tam .
d
dr historii
o ile pamietam EB się nie pokazywał i Bogu dziekowac
a
adam
Ciagle to samo narzekanie. Ludzie - to juz jest nudne. Czas zwalczyc kompleksy
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski