Kontuzja Tomasza Golloba wstrząsnęła środowiskiem żużlowym. I choć wszyscy mamy nadzieję, że „Chudy” wróci do pełnej sprawności, to niektórzy mówią o czarnej serii czarnego sportu. Przypominają koszmarny wypadek Darcy’ego Warda z 2015 roku (Australijczyk jest sparaliżowany i porusza się na wózku inwalidzkim) oraz śmierć Krystiana Rempały (2016). Nie ma jednak siły, która zatrzymałaby żużlową karawanę. W niedzielę znów przyszliśmy na stadion, by podziwiać gladiatorów, którzy dosiadali motocykli bez hamulców i gnali na złamanie karku po zamkniętym torze z prędkością stu kilometrów na godzinę.
- Żużlowcy wszyscy się znają, tworzą taką minirodzinę. Zawsze jest więc przykro, gdy dochodzi do tak dramatycznych wydarzeń. I nie ma znaczenia, czy jest to znany zawodnik, czy początkujący - opowiada Andrzej Koselski, były żużlowiec i trener Polonii Bydgoszcz. - Czy to odstrasza? Raczej nie. Większość powtarza sobie, że mnie to nie spotka. Rodzina wielokrotnie nakłaniała mnie do porzucenia żużla. Bezskutecznie. Pamiętam, jak w Warszawie likwidowano kluby żużlowe. Najbardziej z tego faktu cieszyła się... moja babcia. Mówiła: „Teraz nie będziesz miał gdzie jeździć”.
Andrzej Koselski startował w Polonii w latach 1963-1979. W tym czasie był świadkiem dwóch śmiertelnych wydarzeń, które rozegrały się na bydgoskim torze.
- W 1974 roku na treningu upadł 17-letni Janusz Lament. Podbiegłem do niego jako pierwszy, chłopak zmarł mi na rękach - wspomina. - Trzy lata wcześniej, podczas meczu ze Spartą Wrocław, zginął Jerzy Bildziukiewicz. Kiedy zabierano go z toru do szpitala, wiedziałem, że z tego nie wyjdzie. Byłem przewidziany do kolejnego wyścigu i pojechałem w nim. To była moja praca.
Po wypadku Bildziukiewicza rozegrano jeszcze dwa wyścigi. Mecz przerwano, gdy na stadion dotarła oficjalna wiadomość o śmierci polonisty.
- Poszedłem do parkingu. Byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że wrocławianie siedzą przy stole i zajadą się kurczakami. Nie wyglądali na przejętych - wspomina Krzysztof Błażejewski, publicysta naszej gazety, autor wielu książek o tematyce żużlowej.
- Żużlowcy są uodpornieni, często zdarzają się upadki i kogoś zabiera karetka. Był gość, nie ma gościa. Za dziesięć minut masz swój wyścig i musisz być skoncentrowany - opowiada Jacek Woźniak, były zawodnik bydgoskiej drużyny, obecnie trener miniżużlowców.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE >>>
- Kiedy kolega doznawał ciężkiego urazu, to przez moment się nad tym zastanawiałem. Ale krótko. Głęboko wierzyłem, że poważne kontuzje kręgosłupa czy biodra mnie ominą - dodaje Jacek Woźniak.
- Gdyby wszyscy myśleli o najgorszym, to nie byłoby żużlowców, motocrossowców, rajdowców czy kierowców Formuły 1 - mówi Marcin Jędrzejewski, obecny kapitan Polonii. - Kiedy wydarzy się tragedia, to myślami jestem z poszkodowanym kolegą. Ale tylko przed i po wyścigu. Zapominam o wszystkim, gdy zakładam kask i wsiadam na motocykl.
- Kontuzje kolegów lub moje nigdy nie wywołują u mnie wątpliwości czy lęku. Po swoich upadkach i urazach jestem jeszcze bardziej zdeterminowany - zapewnia Szymon Woźniak, wychowanek Polonii, obecnie zawodnik Betardu Sparty Wrocław.
- Gdy dowiaduję się o tragedii kolegi, przeżywam szok, nie mam wtedy wielkiej ochoty do jazdy. Ale ten stan trwa bardzo krótko. Żużel jest bowiem jak narkotyk - opowiada Tomasz Orwat, junior Polonii, który obecnie dochodzi do siebie po operacji ręki. - Gdy zakładam kask, zapominam o złych rzeczach i skupiam się na jeździe. Wiem, jakie ryzyko niesie za sobą uprawianie tego sportu. Żużlowców są setki i każdy z nas powtarza sobie: „mnie to ominie” - dodaje 18-latek.
Szymon Woźniak: - Moi najbliżsi nawet nie próbują nakłaniać mnie do porzucenia żużla. Wiedzą, że to jest bez sensu.
Andrzej Koselski: - Ktoś ginie lub doznaje ciężkiego urazu, a życie toczy się dalej. W żużlu jest jak na wojnie.
Marcin Jędrzejewski: - Żużel to nie tylko nasz zawód, ale przede wszystkim pasja. Nikt i nic nas od niego nie odciągnie.