Bydgoski filmowiec, Marcin Sauter, zdobył w Lizbonie kolejne laury. Jego obraz „Pierwszy dzień”, opowiadający o szkole na Syberii, wygrał Międzynarodowy Festiwal Filmów Dokumentalnych Lisbona Docs w kategorii krótkiego metrażu.
<!** Image 2 align=right alt="Image 67827" sub="Marcin Sauter i mali bohaterowie filmu „Pierwszy dzień”. Kadr z planu zdjęciowego. /Fot. archiwum Marcina Sautera">Nie od razu mogłam sobie przypomnieć, dlaczego Syberia w filmie bydgoszczanina wcale mnie nie zdziwiła. Aż w środku którejś codzienności dopadło mnie tamto wspomnienie. Widziałam kiedyś wystawę zdjęć Marcina Sautera z wyprawy na Syberię właśnie! Zapamiętałam tamten bezkres i fascynację nim autora.
Syberia, tam i z powrotem
Tę fascynację odnajduję po latach. Tak samo powściągliwą i oszczędną w słowach. A przecież od czasu, gdy robił tamte zdjęcia, jeszcze kilkakrotnie był za wschodnią granicą. Raz bliżej, raz dalej. - Sądzę, że rozumiem tamtych ludzi. Lubię z nimi pracować - przyznaje Sauter. Stąd udział w projekcie „Rosja - Polska. Nowe spojrzenie”, w ramach którego powstał, m.in., „Pierwszy dzień”.
Jednak jego pierwszy dzień na Syberii przypada na 2001 rok. - To był wyjazd na zamówienie pewnej firmy - wyjaśnia. Szczęśliwie jej szef, Klaudiusz Rostowski, jest artystyczną duszą i konwój był nie tylko biznesem. Dla Sautera okazał się początkiem przygody z Syberią. Czy już wtedy wiedział, że tam wróci? Przyznaje, że impulsem do „Pierwszego dnia” był artykuł Jacka Hugo-Badera, ale przecież nie każdy czytelnik miał pod powiekami tamten kraj. On pamiętał, że surowość syberyjskiego życia ustawia człowieka we właściwych proporcjach wobec świata. Zapragnął pokazać to, co z naszej perspektywy trudno zrozumieć. Że przenosiny z prymitywnego namiotu wioski Jambura do internatowego blokowiska w Aksarce nie muszą być spełnieniem marzeń o lepszym życiu. Że dzieci z Syberii wędrówkę do szkolnej ławki przepłacają kompletnym wykorzenieniem.
<!** reklama>„Pierwszy dzień” dopiero zaczął objazd festiwali. Lizbona zdobyta, a Lipsk, a Chiny? No cóż, Sauter ma na koncie więcej nagród niż filmów... Laury dostało „Za płotem”, a „Kino objazdowe” ma ich tyle, że zliczyć trudno. Polskich i zagranicznych.
Mistrzowska lekcja u Wajdy
Ale najpierw była fotografia. W licealnym kółku prowadzonym przez Jana Głodka, który potrafił młodych zarazić pasją. - To nie przypadek. Wielu filmowców, głównie dokumentalistów, zaczynało od robienia zdjęć. Jest w tym chyba naturalna kolej rzeczy... - Obraz to taki sam środek wyrazu, jak każdy inny - podsumuje lakonicznie i ma to wystarczyć za potok słów. I wystarczało, gdy o esej fotograficzny czy fotoreportaż biły się gazety. Było, minęło... - A ja tymczasem zdałem sobie sprawę, że najbardziej interesują mnie ludzie, człowiek w działaniu. W filmie mogłem to wyrazić dodatkowo poprzez ruch i dźwięk - wspomina Sauter rezygnację ze studium fotografii w łódzkiej filmówce.
Tak narodziła się dla niego Mistrzowska Szkoła Reżyserii Andrzeja Wajdy. Fantastyczny okres w życiu. Dzięki metodzie kształtowania praktycznych umiejętności i dzięki ludziom, których tam poznał. Choćby Marcel Łoziński i Jackowie - Bławut i Petrycki. I nawet nie chodzi o to, że jak dał Łozińskiemu scenariusz „Kina objazdowego”, zaowocowało to filmem. Raczej o bezpośredni kontakt, możliwość przegadania wszystkiego. - Mogliśmy do woli czerpać z doświadczeń profesorów - opowiada Sauter. A bywało, że mistrzowie przynosili młodym swoje pomysły pod dyskusję. Model edukacji znany na Zachodzie, u nas ciągle szokujący. Nic to stanowiska i tytuły - robimy burzę mózgów, bo pracujemy w zespole.
Wespół w Zespół Paladino
W szkole Wajdy świadomie czerpie się z systemu pracy zespołów filmowych. Marcin Sauter wyniósł stamtąd przekonanie, że warto. Stąd pomysł czwórki absolwentów na Zespół Paladino, w skład którego wchodzą: Maciej Cuske, Marcin Sauter, Thierry Paladino i Piotr Stasik. - Startującym łatwiej się przebić w grupie - podsumuje bydgoski laureat. I powie jeszcze o pracy, którą Paladino „oddaje” teraz innym, młodszym. Prowadzenie filmowego „przedszkola” to jak spłata długu zaciągniętego u mistrzów.
W konkursie młodych talentów Camera Obscura wygrał ostatnio uczestnik jednego z takich warsztatów - Dariusz Gackowski. - Stworzył obraz ludzkich losów opowiedzianych przez pryzmat przedmiotów - recenzuje dyrektor festiwalu, Remigiusz Zawadzki, przyznając, że znać tu rękę Cuske i Sautera. A nasz bohater doda, że taka praca daje moc satysfakcji. I kontakt z prawdziwymi ludźmi. Nie kryje przy tym, że dokumentalista to ktoś trochę „obcy” w filmowym światku. Pasją przezwycięża trudy i mizerię finansową. To rzemieślnik, który czasem, przez krótką chwilę, bywa artystą. Pytanie, kiedy sam się tak czuje, wprowadza Sautera w zakłopotanie. - Może, gdy uda mi się widza wzruszyć?