Codziennym życiem rodzin Mostowiaków, Burskich, Lubiczów i Złotopolskich interesują się miliony telewidzów.
<!** Image 2 align=right alt="Image 66022" sub="Oglądanie telenoweli może jednoczyć rodzinę, ale samotnym może ją również ...zastępować / Fot. Theta">Wielu Polaków układa swój plan dnia tak, aby zdążyć obejrzeć kolejny odcinek swojego ulubionego telewizyjnego „tasiemca”.
Łączy pokolenia
- Jest to swego rodzaju nałóg. Te telewizyjne produkcje wpływają na nasz schemat dnia, czasem przyczyniając się do konsolidowania rodziny przed telewizorem - mówi Dominik Pikulski, scenarzysta z Poznania - To dziwne, ale w dzisiejszych czasach, potrzeba naprawdę nietypowego bodźca, żeby przekonać najbliższych do tego, że przebywanie w rodzinnym gronie może być po prostu miłe. To także swoisty atawizm, który kiedyś polegał na wspólnym, milczącym wpatrywaniu się w ogień, a teraz w ekran telewizora.
Opery mydlane czy też telenowele, jak mówią o nich ich twórcy, są nie tylko formą rozrywki, ale i pokazują zwykle codzienne sprawy, z którymi mogą utożsamiać się widzowie. Przedstawione są w nich przeważnie rodziny wielopokoleniowe. Pomiędzy seniorami rodu panuje zwykle idealna małżeńska zgoda. W związkach ich dzieci zdarzają się już kłótnie, które jednak mają pokazać, że każdy kryzys można przezwyciężyć, a najważniejsza jest miłość. Perypetie wnuków to: zawód miłosny, problemy finansowe czy kłopoty z pracą. Takie same ma wielu ich rówieśników.
Tacy sami jak my?
- W każdej takiej produkcji jest jakiś potencjał i wartości. Modelowym tego przykładem jest „Klan” - mówi Dominik Pikulski. - Umiejętnie żongluje się tam ludzkimi emocjami i idealnie dobiera się akcję do czasu rzeczywistego. Scenarzyści wykazują się świetnym wyczuciem chwili, dopasowując przebieg wydarzeń do aktualnej sytuacji w kraju i tuż „za oknem”.
Lubimy bohaterów naszych polskich oper mydlanych, bo są do nas podobni. Wydaje się nam, że oni rozumieją nas, a my ich.
- Moją ulubioną bohaterką serialową jest Ola Lubicz z „Klanu” - mówi Jola, dwudziestoletnia studentka. - Gdy serial się zaczynał, tak samo jak ona miałam 10 lat i tak jak ona przez cały okres nadawania serialu przeżywam różne wzloty i upadki.
- Manipulując widzem, scenarzyści przedstawiają mu fikcyjne problemy i realne rozwiązania, dając złudne poczucie bliskości z postacią. To ten moment powoduje, że odbiorca chce być taki sam, chce jeść to samo i postępować tak samo - mówi Dominik Pikulski. - Świetnie, gdy poprzez naśladownictwo wzbogaca się zawodowo, rozwija fizycznie i intelektualnie, korzystając z przetartych przez bohatera telewizyjnego szlaków.
<!** reklama>Najłatwiej oczywiście upodobnić się do ulubionej postaci pod względem fizycznym.
- Może to dziwne, ale czasami podobają mi się ubrania, które noszą aktorzy z moich ulubionych seriali - przyznaje 22-letnia kasjerka Agata. - Niedawno kupiłam taką samą bluzkę, jak ta, którą nosi serialowa Kinga z „M jak miłośc”.
Jednak nie tylko wygląd jest naśladowany. Często pod wpływem serialowej postaci decydujemy się nawet na... poważny krok życiowy.
- Poszedłem na prawo, bo bardzo podobał mi się Piotr Korzycki z „Magdy M.”, buntownik o złotym sercu - śmieje się gorzko Paweł, 20-letni były student prawa. - Teraz już wiem, że wkuwanie na pamięć kodeksów nie jest wcale takie super i nie jest dla mnie.
Również sposób zachowania czy styl życia są chętnie naśladowane przez wiernych widzów. Fascynacja doktora Koziołły z „Klanu” grą w golfa zwiększyła zainteresowanie tą dyscypliną.
Kto jest kim
Niektórzy zagorzali widzowie seriali mylą fikcję z rzeczywistością i utożsamiają aktora z graną przez niego postacią.
- Przed telewizorami zasiadają miliony, bo seriale dają im złudzenie, że oglądają prawdziwe zdarzenia. Najlepszy przykład to chęć skorzystania z usług doktora Burskiego z „Na dobre i na złe” czy telefony na policję po „Kryminalnych” albo „W11” - twierdzi Marcin Korneluk, scenarzysta z Warszawy.
Kiedyś rozrywki częściej dostarczały nam książka, gry towarzyskie i radio. Dzisiaj w naszym zabieganym świecie mamy mniej chęci na bardziej wyrafinowane rozrywki.
- Ludzie zasiadają przed telewizorami, bo są zmęczeni po pracy i nie chce im się myśleć. Często także seriale oglądają z tego powodu, że nie ma dla nich żadnej kontrpropozycji, pomimo istnienia wielu kanałów telewizyjnych - mówi Iza Soborak, absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o mediach Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Jakie zatem są te opery mydlane?
- Bezwartościowe? Na pewno nie - seriale są nieocenione, jeśli chodzi o zapewnienie mało wymagającej rozrywki. Pochłaniające? Zapewne. Zbyt wielu ludzi „wsiąka” po obejrzeniu jednego odcinka (forma serialu zakłada możliwość przyciągnięcia widza w dowolnym momencie trwania emisji). Godne uwagi? Na pewno, bo zjawisko jest zbyt powszechne, aby zupełnie ignorować jego istnienie - zastanawia się Krzysztof Wróblewski, filmoznawca z Krakowa.
W każdej chwili
W przyszłości większość tasiemców będzie emitowana w Internecie. W 2006 roku premierę miał serial „Winda” Jana Kwiecińskiego i Marcina Starzeckiego, pierwsza produkcja przeznaczona do emitowania tylko w Internecie i w telefonach komórkowych.
Korzyści z takiej formy nadawania telenowel są obustronne. Dla wydawcy to świetny interes, a dla widza - możliwość kontaktu z ulubionymi bohaterami w dowolnej chwili.