Do osób, które na co dzień piłką interesują się średnio albo wcale, zaczyna docierać, że to się dzieje naprawdę. Już nie ma mowy o odebraniu zawodów, nie ma mowy o ich bojkocie. Wszystko jest zaplanowane, bilety i hotele wyprzedane, pozostaje czekać na pierwszy gwizdek sędziego w meczu otwarcia Katar – Ekwador.
Coraz częściej, jako współautor książki „Operacja mundial”, dostaję pytanie, jak mogło do tego dojść. Czym innym jest bowiem organizacja mistrzostw świata dla młodzieżowców poniżej 20. roku życia, co przecież wydarzyło się w tym państwie ponad ćwierć wieku temu (i przeciwko czemu nikt nie protestował), a czym innym zaproszenie setek tysięcy kibiców na gigantyczne wydarzenie, którym - za sprawą przekazów telewizyjnych - żyje dodatkowe kilka miliardów osób.
Od lat wiemy, że przekazywanie pieniędzy pod stołem stało się w FIFA wręcz zwyczajem. Zawdzięczamy tę wiedzę głównie agentom kilku amerykańskich służb, z FBI na czele, a następnie prokuraturze z Nowego Jorku, która wkrótce po głosowaniu na Rosję i Katar wszczęła śledztwo zakończone oskarżeniem ponad czterdziestu osób. Agenci zastosowali podobną sztuczkę, jak wtedy, gdy kilkadziesiąt lat wcześniej zdołano przyskrzynić Al Capone: jeśli nie mam szans udowodnić ci udziału w zabójstwach i wymuszeniach, to skażę cię za przestępstwa podatkowe i finansowe. Tak właśnie wpadł Chuck Blazer, szef związku piłki nożnej Stanów Zjednoczonych, któremu dobrał się do skóry spec od nielegalnych przelewów, spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych i prania brudnych pieniędzy. Wpływowy członek Komitetu Wykonawczego FIFA poszedł na współpracę z FBI i zaczął pięknie śpiewać. W jego zeznaniach, co szczegółowo opisuje Ken Bensinger w książce „Czerwona kartka”, zaczęły pojawiać się nazwiska i konkretne kwoty.