Czwartkowy finał rzutu młotem to wcale nie musi być bułka z masłem dla Pawła Fajdka i Wojciecha Nowickiego. Obaj przyznają, że sezon daje im się we znaki. Nowicki wprost stwierdził, że nie jest już w takiej formie jak w Eugene na mistrzostwach świata, a Fajdek rzucił: - Jadę już na oparach. W czwartek o godz. 22 zaczynam wakacje.
Inna sprawa jest taka, że tym razem kandydatów do przekroczenia 80 metrów jest kilku. Oprócz Polaków to z pewnością Węgier Bence Halasz, który na niedawnym mitingu w ojczyźnie pokonał Fajdka. Do tego jest Norweg Eivind Hendriksen i Francuz Quentin Bigot. A medale tylko trzy.
W drodze na koncert Bocellego wpadł na mistrzostwa Europy
Wojciech Nowicki był jednym z pierwszych sportowców, którzy w środę rano pojawili się na Stadionie Olimpijskim w Monachium. Sprawę załatwił bardzo szybko - wystarczył jeden rzut (78.78), by zapewnić sobie awans do finału.
- Taki był plan, żeby wykonać to - tak jak zwykle - w pierwszym rzucie - stwierdził i przyznał, że dla niego wstawanie tak wcześnie (młociarze zaczynali o 9.35) nie jest problemem. Jedynym problemem dla niego było to, że na stadionie jest dość duszno.
Wojciech Nowicki po mistrzostwach świata w Eugene zastanawiał się, czy przyjechać na mistrzostwa Europy. Jak przyznał - miał problemy z biodrem, ale później ból odpuścił i dlatego pojawił się w Monachium.
- Przerwa między mistrzostwami świata i Europy była bardzo długa i trudno zbudować formę. Czuję, że nie mam już takiego przygotowania jak w Eugene. Mistrzostwa świata były dla mnie docelową imprezą. Na tym się skupiłem i to tam chciałem wypaść jak najlepiej. Bardzo się cieszę, że przywiozłem medal. A tutaj - zobaczymy co wyjdzie. To już spokojny start. Może spadnie na mnie krytyka, ale mistrzostwa Europy to dodatek startowy. Fajnie się jednak pokazać publiczności. Będę sią bardzo cieszył, jeśli w finale rzucę ponad 80 metrów. Mam już swoją formę i wiem, że to jest niewykonalne zbudować drugi raz taką wysoką formę - opowiadał.
Nowicki zdradził, że w Eugene na mistrzostwach świata rzucał z bolącym biodrem.
- Po starcie miałem dwa dni wolnego i coś mi w tym biodrze puściło. Wcześniej miałem coś zablokowane i był z tym mały problem. Nie ma co jednak narzekać, bo zdobyłem tam srebrny medal, a wynik też miałem niezły. Potrenowaliśmy trochę, było lepiej i startujemy tutaj - opowiadał Nowicki.
Z mistrzostw Europy na koncert Bocellego
Wszyscy chwalą klimat Stadionu Olimpijskiego i mistrzostw Europy. Dało się to poczuć zwłaszcza podczas wtorkowej sesji wieczornej, kiedy na trybunach zasiadło kilkadziesiąt tysięcy kibiców. - Stadion bardzo mi się podoba. Szkoda może tylko, że nie ma więcej zadaszenia dla kibiców, bo w pełnym słońcu jest naprawdę gorąco - stwierdził mistrz Europy z Berlina (2018).
Prosto z Monachium - po czwartkowym finale - Nowicki leci... na koncert Andrei Bocellego na Stadionie Narodowym. Samolot w Warszawie ląduje przed południem w piątek, a koncert zaczyna się o godz. 20.
- Bardzo się cieszę, że Polski Związek Lekkoatletyki poszedł nam na rękę i kupił takie bilety lotnicze - uśmiecha się Nowicki, który - jak się okazuje - często słucha włoskiego tenora. - Bilety kupiłem trzy lata temu. Przez pandemię się wszystko przeciągnęło. Bardzo zależało mi, żeby pójść na ten koncert, bo to było takie moje spełnienie marzeń - wyznał. - Bardzo podoba mi się jego głos i to, jak potrafi wykonać utwory na przykład w duecie - na przykład z Edem Sheeranem. To jest poezja. Marzeniem moim było, aby go posłuchać na żywo, przeżyć taką chwilę. Pewnie wystąpi z orkiestrą symfoniczną. Coś pięknego. Kiedyś byłem w Białymstoku na koncercie Perfectu, grali z orkiestrą i tam było można siedzieć całą noc. Poza tym to fajnie tak raz na jakiś czas wyjść, zwłaszcza że u sportowców z tym ciężko - zakończył Wojciech Nowicki, który - jak się okazuje - jest nie tylko kapitalnym sportowcem, ale też melomanem.
Paweł Fajdek rzucał w drugiej grupie, która zmagania rozpoczęła o godz. 10:50. Jak na niego, to były bardzo spokojne kwalifikacje - w pierwszej próbie miał 75.78, a w drugiej 79.76, co dawało mu już przejście do finału. Jedyny zgrzyt to sędziowie. Okazało się bowiem, że jeden z dwóch młotów, jaki przywiózł ze sobą Polak do Monachium jest zdaniem arbitrów... o milimetr za długi. - Zaraz będziemy mierzyć go jeszcze raz, żeby na finał były dwa. Oni źle to robili - uśmiechał się pięciokrotny mistrz świata, który do Monachium przyjechał samochodem. - Miałem już w tym roku tyle przygód na lotniskach i zgubionych bagaży, że zdecydowaliśmy się na samochód. Podzieliśmy się z trenerem trasą na pół - wyjaśnił i dodał, że tegoroczny kalendarz to dla zawodników coś nowego.
- Nigdy nie kończyliśmy sezonu mistrzostwami Europy. To już są opary. Wojtek nie chciał startować, a tu zaprezentował się bardzo dobrze. Jest mocny. Liczę, że jutro będzie rywalizacja na wysokim poziomie. Niech pięciu z nas rzuci powyżej 80 metrów i ten młot się rozwija. Finał to kwestia dyspozycji dnia: kto się lepiej wyśpi, zregeneruje, nastawi psychicznie. Węgier jest mocny, a to nas nakręca - zakończył.
Finał rzutu młotem podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Monachium w czwartek o godz. 20.10. Nie zobaczymy w nim trzeciego z Polaków Marcina Wrotyńskiego, który zajął 13. miejsce, a więc pierwsze poza finałem (71.86).
Jakub Guder, Monachium
Korespondencje z mistrzostw Europy 2022
- Krew, pot i łzy w finale sprintu. Ewa Swoboda czwarta
- Najlepsze zdjęcia ME w lekkoatletyce [16.08]
- Święty-Ersetic: Jest mi piekielnie przykro
- Lisowska i spółka. Dwa medale Polek w maratonie [FOTO]
- Bukowiecki pchał nie swoją kulą, ale i tak awansował do finału
- Kiełbasińska chodzi swoimi ścieżkami. Skrzyszowska chce się bawić
