
Sara Fodrowska z Bydgoszczy ma dopiero 24 lata. Kiedy zaczęła czuć się źle, odwiedzała różnych specjalistów. Żadnemu od razu nie przyszło do głowy, że problemy z apetytem, bóle brzucha może powodować nowotwór złośliwy jajnika, który uciska na żołądek i pęcherz, bo młoda dziewczyna nie była w grupie ryzyka.

Kiedy Sara rozpoczęła leczenie onkologiczne, choroba była już bardzo zaawansowana. Teraz państwowe placówki oferują jej jedynie leczenie paliatywne. Ale ona uparcie walczy o życie. Trwa zbiórka na prywatną kurację, która już przynosi efekty. Niestety na ponad cztery tygodnie Sara musiała przerwać leczenie, bo tak długo trwała jej kwarantanna z powodu zakażenia koronawirusem.

Od operacji i diagnozy, która nie pozostawiła złudzeń - choroba jest nieuleczalna - minął już rok.
Po operacji, w trakcie której Sarze usunięto macicę, wiadomo już było, że to nie koniec. - Nowotwór rozlał się do otrzewnej, jamy brzucha, trzonu i krzywizny żołądka. Że to już choroba nieuleczalna i jedyne co można, to wydłużyć żywotność poprzez chemię i innowacyjne metody, lecz nie wiadomo na jak długo - mówi dziewczyna.

- Po kolejnych próbach leczenia, po kolejnych wyczerpujących cyklach chemioterapii, które nie dawały oczekiwanych rezultatów, dziewczyna traciła nadzieję. - Kilku lekarzy wprost powiedziało mi, że nie ma już sensu walczyć - mówi bydgoszczanka. - Wtedy trafiła do Gdańska, do prywatnej kliniki świętego Łukasza. Zaproponowano jej alternatywne metody leczenia, które przynoszą rezultaty. Choroby się nie pozbędzie, ale ciągle jeszcze ma szanse na w miarę normalne życie. W zbiórce na terapię w rekordowym tempie uzbierano 250 tys. Sara wykorzystała już jednak z tej puli już 120 tys. zł, a leczenie trwa.